Wśród ludzi zapanowała panika. Wszyscy byli przerażeni, nie ukrywali tego. Dzieci przytulone do rodziców, kobiety do swych mężów. Ale tylko te z miasta. Kobiety zarządców i ministrów stały w ciszy obok nich. Nie mogły ich nawet dotknąć.
Nie wolno.
Obok niego natychmiast pojawiła się masa ludzi. Wszyscy czegoś od niego chcieli. Mówili jeden przez drugiego, wyrzucili z siebie swoje myśli. Tylko Husam Imad stało obok w ciszy.
A pan szukał wzrokiem pani.
Ale kiedy zobaczył ją w oddali poza ogrodami wchodziła powoli po schodach na główny taras. Nie spieszyła się. Jej kroki były jakby wusnyte z życia.
- Panie- odezwał się w pośpiechu jeden z ministrów- panie natychmiast trzeba zorganizować siły wojska...
- Mosiny się bronić...
- Jeśli wróg uderzy na stolicę będziemy straceni...
- Trzeba zwołać radę...
- Musisz...
- Dosyć.
Cichy, ale stanowczy głos Husama przerwał krzykliwe wywody.
On zamknął oczy.
Wszystkiego mógł się spodziewać. Ale nie kolejnej wojny.
- Zebranie w sali tronowej. Natychmiast.
Sam skierował się w tamtą stronę, a za nim Husam i zarządcy.
Kiedy wszyscy stanęli nad ogromnym stołem w sali tronowej, na którym była mapa jego królestwa od razu spojrzał na cztery zaatakowane prowincje. Wysunął dłoń i niechętnie przesunął tam cztery figurki w kształcie czerwonych trójkątów.
Spojrzał na wyczerpanego posłańca.
- Stolice prowincji?
- Płoną. Wszystkie- odparł i spuścił wzrok.
A pan zacisnął pięści.
Zdjął z mapy cztery brązowe figurki w kształcie wież. Każda była inna, wyjątkowa. Tak jak i każda z prowincji. Zastąpił je tymi w kształcie trójkątów.
- Wojska stacjonują tu- wskazał na figurkę, którą była czerwono złota flaga- tutaj i tutaj. To największe siły kraju. W każdej chwili mogę zarządzić wyjazd- powiedział.
A ona stała na wewnętrznym balkonie i patrzyła na niego z góry.
- Co radzicie?- zadał pytanie, ale nie podniósł wzroku. Patrzył na granice zaatakowanych części kraju. Nie mógł tego przeboleć.
Ministrowie spojrzeli po sobie.
- Panie- zaczął minister reprezentujący sprawy Tartaru- z całym szacunkiem- pochylił się- uważamy, że jak najszybciej powinieneś wycofać wojska. Musisz bronić stolicy.
I wyciągnął dłoń, chcąc przesunąć flagi na mapie. W tej samej chwili Husam położył na stole swój sztylet.
Minister natychmiast cofnął dłoń.
- Panie- zaczął ponownie- trzeba za wszelką cenę bronić stolicy. Jeżeli tego nie zrobisz...
- Z całym szacunkiem- wtrącił się cicho posłaniec, w którego głosie słuchać było nutę oburzenia i niedowierzania- chcecie wycofać żołnierzy, którzy mają bronić prostych ludzi? Którzy w tej chwili są jedynym, co dzieli tych barbarzyńców od mieszkańców kraju? Jak ci ludzie mają żyć? Skazujecie ich na śmieć- syknął- jak...
- Trzeba chronić pałac i stolicę- warknął minister przerywając mu- to jest najważniejsza część kraju. Jakim prawem kwestionujesz moje słowa?! Jesteś tylko posłańcem!- krzyknął wskazując na niego placem- nie masz najmniejszego prawa...!
W tej chwili w sali rozległ się głośny ryk tygrysa.
A pan powoli podniósł wzrok.
- Co...
- Kontynuuj. Proszę- odezwała się cicho do posłańca, ale patrzyła nieustępliwie w oczy zszokowanego ministra.
- Wybacz mi panie, jeśli mówię coś, co cię obraża- skłonił się przed nim- ale ja widziałem, co oni robią. Widziałem jak palą domy. Jak mordują dzieci i gwałcą kobiety. Jak podrzynają gardła mężczyznom, którzy chcą ich bronić. I proszę o wybaczenie za moje słowa, ale nie zgadzam się ze stanowiskiem ministrów.
Po tych słowach skłonił się i z opuszczoną głową cofnął się o dwa kroki.
Powiedział wystarczająco.
On spojrzał ma Husama.
Po czym uniósł znów wzrok i skrzyżował z nią spojrzenie, po czym przeniósł spojrzenie na mapę. Westchnął przyciągle.
Wiedział co powinien zrobić.
Wyciągnął dłoń i sięgnął do czarnej szkatułki, stojącej poza mapą na stole. Otworzył ją i wyciągnął kolejne złoto czerwone flagi.
- Nie pozwolę nikomu bezkarnie mordować moich ludzi.
Po tych słowach ułożył pięć kolejnych flag w rzędzie tuż przed granicami płonących prowincji.
- Rozesłać posłańców do punktów stacjonowania wojska. Oczekuję pełnej gotowości od żołnierzy stacjonujących w stolicy. Jutro ze wschodem słońca wyruszamy.
Przytknęła dłonie do ust.
- Ale panie...
- Nie chcę słyszeć ani słowa sprzeciwu- warknął ostro- słyszałem już dość. Jeszcze jedno słowo i rozważę twoją degradację- powiedział poważnie.
- Dokładne- mruknął mu nad uchem Husam.
- Jutro z samego rana wszyscy mają być gotowi.
Minął ministrów i skierował się szybkim krokiem w stronę wyjścia, a zaraz za nim Imad.
Spojrzał w górę.
Już jej tam nie było.
*
W jego komnatach służba zajmowała się porządkowaniem i pakowaniem najważniejszych rzeczy.
On sam stał razem z Husamem nad stołem i swoją własną mapą. Nie potrafił pozbierać myśli, miał w głowie istny chaos.
- Jeśli wyruszymy z samego rana, na przestrzeni dwóch dni dotrzemy do równiny Merenn- Harry wskazał palcem punkt na mapie- ludzie muszą odpoczywać. Konie też. W tym upale postoje są nieuniknione. Jeśli wybierzemy drogę przez Mereen, grozi nam upał. Ale tak bedzie najszybciej. A drugiej strony możemy też ruszyć przed Ohan, ale to dwa, góra trzy dni dni opóźnienia w porównaniu do Mereen. Za to nie aż taki upał.
Patrzył na mapę.
Ale nic do niego nie docierało.
Husam westchnął głęboko.
- Ty nie chcesz wyjeżdzać- pokręcił głową i skrzyżował ręce na torsie, opierając biodra o blat stołu.
Nic nie powiedział.
- Zayn- westchnął i położył dłoń na jego ramieniu, a w tej chwili jego wzrok padł na czarną perłę, którą nosił na szyi.
Wyciągnął dłoń i złapał ją między palce.
Mulat uniósł głowę.
- Nie chcę mieć tego poczucia, że nie mam jej obok.
Po tych słowach wyprostował się i wyszedł. Ale w jej komnatach zastał głuchą ciszę. Poszedł więc do ogrodów. Szukał jej przy fontannie i w altanie. Ale i tam nic nie zastał. Przed bramą do swoich ogrodów zatrzymał się. Miał w pamieci wszystkie te obrazy jej cierpienia, którego to on był sprawcą. Jak to możliwe, że teraz... nie potrafi wyobrazić sobie siebie bez niej?
- Nie jedź.
Odwrócił się słysząc jej cichy głos.
I znów zobaczył łzy w jej pięknych, ale teraz i smutnych oczach.
- Wiesz o tym, że nie mam wyboru- powiedział patrząc na nią z bólem- nie chcę wojny, Zahrah. Ale nie mogę czekać, aż ona sama mnie znajdzie...
- Słyszałeś co powiedział posłaniec- przerwała mu zaciskając pięści- to jest armia, ktora zabija wszysykich, którzy chcą ją powstrzymać- podniosła głos.
- Ale muszę to zrobić- pokręcił głową- jeśli ktokolwiek ma to zakończyć to zrobię to ja- wskazał na siebie palcem- jestem odpowiedzialny za...
- Za ten kraj, wiem!- nie wytrzymała- nie zrozumiesz, że to pewna śmierć?!
Cofnął się.
- Jeśli tak...- spojrzał jej głęboko w oczy- przyjmę to z honorem. Zginę tam w walce. Nie tutaj, kryjąc się w palacu... Nie znasz mojego kraju. To jest mój obowiązek. Jeśli wojna zakończy się moim zwycięstwem, czeka mnie bogactwo i chwała...
- Więc jedź.
Powiedziała to bardzo cicho.
Głosem pełnym żalu.
- Jedź- pokręciła głową i odwróciła się- co takiego wojna? Bogactwo i chwała są tego warte.
Podszedł do niej i złapał za dłoń.
- Zahrah- zaczął, ale nie wiedział co powiedzieć- ja... ja nie chcę Cię zostawiać- spojrzał w jej tęczówki- wiem, że ty też tego nie chcesz. Ale...
- Nic nie mów, Zayn- pokręciła głową załamana- nic nie mów.
Z żalem wycofała się patrząc w jego tęczówki.
- Zahrah...
Odwróciła się i wybiegła z ogrodów. W swoich komnatach nawet nie doszła do sypialni. Padła na kolana na dywanie i tam też znalazła ją Dżamila.
- Nie płacz- przysiadła przy niej i chwyciła ją za ramiona, unosząc do siadu.
Spojrzała na jej twarz i odgarnęła włosy z czoła. Widząc jej zapłakane policzki westchnęła głęboko.
- To jest obowiązek.
- Dla chwały? Dla honoru?- zapytała- co jeśli nie wróci żywy? Co wtedy da mu chwała? Co mu da bogactwo?- jęknęła.
- Wróci na pewno. Nie wolno się martwić. Nie wolno. Pan wróci, tak trzeba mówić. Nie wolno inaczej. Prawo zebrania.
- Prawo nie uratuje mu życia.
*
Wraz ze wschodem słońca w stolicy rozbrzmiał dzwon. Jego głos jasno mówił, co ma miejsce.
Wojna.
Armia stała czekając na Pana. Tuż za miastem tysiące żołnierzy przygotowanych do drogi.
Z nadzieję na powrót do domu.
Z wyborem.
Życie lub śmierć.
On stał na głównym tarasie.
Wspaniała zdobiona szata. Piękna zbroja, przygotowana specjalnie na ten cel. Rzeźbiony zlotu hełm, zdobiony klejnotami o barwie krwistej czerwieni.
I płaszcz.
Czarny.
A na nim czerwona róża w akompaniamencie złotych kolców.
Herb jego kraju.
- Już czas. Słońce wzeszło.
Husam stanął tuż za nim.
Odwrócił się i ruszył mu schodom.
Na dziedzińcu bywalcy pałacu skłonili się nisko. Na nikogo nie spojrzał.
Nie było jej tam.
Nie chciał tak tego kończyć.
Dosiadł swojego konia, tak jak i Husam swojego i skierował się do głównej bramy, a Imad tuż za nim. Przejechał główną drogą przez miasto. Ludzie z żalem patrzyli na niego i straż, która za nim podążała. Kiedy tylko znalazł się na piaskowej równinie tuż za miastem, wszyscy żołnierze przyklęknęli na prawe kolano przed panem. Uniósł dłoń, dając tym samym znak by wstali.
Powiedział kilka słów w swoim języku, po czym zszedł z konia tak jak i Husam.
Przyjaciel podał mu zakrzywiony miecz, z prostą rękojeścią, bez żadnych zdobień. Spojrzał na srebrne ostrze i odszedł kilka kroków.
Powiedział cicho kilka słów przysięgi i unosząc miecz nad głowę wbił go mocno w twardą ziemię i przyklęknął na prawe kolano. Zacisnął pięści na rękojeści i przytknął do niej czoło.
Daj mi tu wrócić, błagam...
Wstał powoli i odwrócił się chcąc podejść do swojego konia.
Ale... zatrzymał się i spojrzał przez ramię w tył.
Od strony miasta szedł mu niemu tygrys.
Gdy go zobaczył biegiem znalazł się przy nim i natychmiast otarł o jego nogi.
- Asim- odezwał się oniemiały i pochylił, kładł dłonie na jego karku.
Ale gdzie tygrys tam i jego Pani.
Uniósł głowę.
Stała daleko od niego.
Ale nie mogła dać mu wyjechać bez pożegnania.
- Zahrah...
Armia natychmiast padła na kolana.
Spojrzał na swoich ludzi oniemiały.
Oni ją szanowali.
Szła powoli w jego stronę.
On nie mógł się ruszyć.
Ani o krok.
Dopiero kiedy wyraźnie spojrzał w jej tęczówki postawił krok do przodu. Gdy znalazł się przy niej natychmiast objęła go za szyję. Musiała to zrobić.
- Przepraszam- szepnęła mu przy uchu- za bardzo się boję, że Cię stracę- do jej oczu napłynęły łzy.
- Jestem przerażony, Zahrah- przyznał, przytulając ją mocno- obiecuję ci, że wrócę.
- Nie składaj obietnicy, której nie możesz dotrzymać, Zayn- pokręciła głową odsuwajac się.
- Daję Ci słowo- ucałował jej dłonie- na swoje własne życie. Wrócę. Do ciebie.
Zacisnął dłoń na morskim klejnocie.
Pokiwała głową, a on ucałował jej czoło. Patrząc w jej oczy cofnął się do swojego konia.
Uśmiechnęła się do Harrego, który skinął głową.
Dosiadł swojego konia i w swoim języku dał sygnał do wymarszu. Żołnierze wstali i odwrócili się. Później ruszyli na zachód, a on razem z nimi.
I w tej chwili zrozumiała.
Teraz albo już nigdy więcej.
- Zayn!- zawołała za nim.
Odwrócił się i zmarszczył brwi.
Niemal za nim biegła.
- Zayn, czekaj.
Zawrócił i szybko znalazł się przy niej.
Wyciągnęła dłonie, więc pochylił się do niej zdziwiony.
- Co...
Zdecydowanie chwyciła go za kark i przyciągnęła do siebie.
Ich usta spotkały się najdelikatniejszym i najsłodszym pocałunku, jako którekolwiek z nich mogło sobie wymarzyć. Zapanowała miedzy nimi słodka jedność, której żadne nie chciało przerwać.
Odsunęła się po krótkiej chwili czując smak jego ust na swoich wargach.
- Mój ostatni prezent dla ciebie.
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...