Ubrana w długą suknię w kolorze dziwnej zieleni, takiej jak jej oczy, stała przed lustrem w swojej komnacie. Patrzyła na swoje odbicie. Nie lubiła tego robić. Ale coś ją do tego pchnęło. Wpatrywała się w swoje tęczówki i widziała w nich przeszłość. Widziała to czego tak bardzo się bała, co nawiedzało ją w snach, nie dało spokoju. Pamiętała ludzkie cierpienie.
Ci ludzie cierpieli, bo ktoś jej pragnął.
Pragnienie przynosi cierpienie.
- Nad czym myślisz?
Zacisnęła powieki i podskoczyła lekko. Bała jak w transie, nie zdawała sobie sprawy nawet z tego, że wszedł do jej komnat i stanął tuż za nią.
Otworzyła niepewnie oczy i znalazła jego tęczówki w lustrzanej tafli.
Wyglądał dostojnie.
Ciemna, granatowa szata sięgała mu do połowy uda. Zdobiły ją wytworne kwieciste wzory, które... komponowały się z kolorem jej sukni, były zielono niebieskie. Kilka kosmyków uciekło spod nakrycia głowy.
Ale jej wzrok zatrzymał się na maleńkim morskim klejnocie, który nosił na szyi.
Odwróciła się i uniosła głowę by patrzeć w jego tęczówki. Delikatnie dotknęła perły, która spoczywała po środku jego klatki piersiowej.
- Wracaj do mnie, Zahrah- złapał w obie dłonie jej policzki- myślami jesteś gdzieś daleko.
- Już nie- uśmiechnęła się dla niepoznaki- co tu robisz?
- Goście już czekają- powiedział cicho i założył koszyk włosów za jej lewe ucho- więc pozwól, że sam cię tam zaprowadzę- wysunął mu niej ramię.
Zagryzła wargę.
Delikatnie jak zawsze chwyciła jego ramię, a on poprowadził ją do drzwi. Ostatni raz spojrzała w lustro.
Przeszłość nigdy nie znika. Nigdy nie zostaje zapomnianą.
- Dlaczego po mnie przyszedłeś?
- Zadajesz bardzo proste pytania- stwierdził patrząc przed siebie- bo chciałem pójść tam razem z tobą.
- Dlaczego?
- Bo mam do tego pełne prawo- powiedział poważnie- mogę robić to co uważał za słuszne i nie waż się sprzeciwiać- zagroził ostrym tomem stając przed nią- przestań zadawać pytani a, bo nie mam obowiązku na nie odpowiadać- skrzyżowała ręce na torcie i uniósł wysoko brodę.
Uniosła brew widząc jak walczy sam ze sobą by nie dać jej uśmiechu.
W końcu nie wytrzymał, a ona sama zaczęła się śmiać razem z nim.
- Chodź zatem drogi panie- złapała to za ramię ciągnąć a strona schodów- twoi poddani nie mogą czekać.
- Nie kpij ze mnie- skrzywił się.
- Oh, nie muszę- zaśmiała się cichutko, co w tej chwili wydawało mi się niezmiernie urocze- ty sam to robisz.
Zeszli w dół na dziedziniec i przeszli w stronę ogrodów. Nie były to rzecz jasna jego ogrody, a pałacowe. Do jego ogrodów ma wstęp tylko on sam, Husam, Gwardia w konieczności i ona.
Spojrzała na jego z dołu.
Na jego twarzy tkwił mały uśmiech.
- Zayn?- zmarszczyła brwi- co...
Wiedział dobrze o co chce zapytać.
- Sama zobaczysz- wszedł jaj w słowo, przechodząc między kolumnami.
O nic już nie pytała. Cierpliwie szła obok niego aż do kwiecistej bramy, którą tworzyły ciemne, czerwone róże.
Przystanął, a ona... wreszcie zrozumiała. Stała obok niego i nie mogła ukryć szoku. Uchyliła usta i nieświadomie zacisnęła palce na jego przedstawieniu.
- C-co...
Nie mogła wydusić słowa.
- Jeżeli mam świętować ten dzień...- zaczął cicho- to z tymi, którzy w tym dniu powinni być razem ze mną- szepnął jej nad uchem.
Przy niskich stołach zastawionych po brzegi siedzieli ministrowie i zarządcy prowincji. Niemal wszystkich pamiętała z obchodów rocznicy podpisania traktatu pokojowego z Tartarem.
Ale nie patrzyła na nich.
Patrzyła na siedzących wśród wystawnych gości... mieszkańców miasta. Wszystkich. Zaprosił ich wszystkich. Dzieci siedziały razem z rodzicami rozglądając się wokoło ciekawym wzrokiem. Nigdy nie widziały tyle jedzenia na raz. A to wszystko było dla nich. Żony zarządców patrzyły zdumiony na proste kobiety przytulone do swoich mężów. Nie nie miały takiego prawa.
Co za ironia. Te, które żyją w pozornej biedzie mają wszystko. A te, żyjące wśród złota i klejnotów nie mają nic.
Husam uniósł głowę i widząc ich odwrócił się w ich stronę. W jednej chwili wszyscy goście wstali i skłonili się przed nimi.
On sam skinął głową.
- Zaskoczona- stwierdził z uśmiechem, a ona spojrzała na niego z dołu. W jej teczowkach nadal widział niedowierzanie.
- Jak...
- Chodź, Zahrah- pociągnął ją za sobą- i zamknij buzię.
*
Siedziała obok niego i rozmawiała z kobietą, która kiedyś namalowała na jej skórze kwieciste wzory.
- Chciałabym móc się przyjrzeć tym roślinom z blisk- rozejrzała się wokoło- mogłabym je później malować.
- Pokażę ci- odezwała się natychmiast- chodź ze mną.
Uśmiechnęła się i chciała wstać, ale złapał ją za nadgarstek.
- Dokąd to?- uniósł brew patrząc na nią.
Zaskoczona znów usiadła, nie miał a pojęcia że jej słuchał.
- Idę tylko na moment- uśmiechnęła się do niego.
W tej chwili wszyscy goście patrzyli tylko na nich. I patrzył też ten, który może mu ją odebrać.
- Ale zrobisz bo mnie- zagroził cicho, a ona uniosła dłoń do jego policzka.
- Za moment- obiecała i wstała, a za nią i Salma.
Przeszły obie między zgromadzonymi gośćmi.
Nawet nie wiedziała, kiedy mały chłopiec złapał ją za dłoń. Spojrzał w dół i uśmiechnęła się do dziecka, po czym wyszła poza zgromadzenie. Przeszła razem z Salmą między kolumnami i zaprowadziła do kwiatów, które najbardziej lubiła podziwiać. Dziewczyna była zachwycona, jej oczy nie wiedziały, na który pąk patrzeć najpierw.
- Ale tu pięknie- westchnęła oczarowana- nigdy nie widziałam tylko kwiatów w jednym miejscu.
- Prawda?- rozejrzała się- tu jest jak w raju- rozejrzała się- mogłabym tu być przez cały czas. Niczego więcej mi nie trzeba, naprawdę.
- Jesteś niezwykłą osobą- odezwała się Salma- bardzo ci dziękuję- uśmiechnęła się i wzięła synka na ręce- za wszystko.
- Nie masz za co- oddała uśmiech, a w tej chwili dobiegł do niej niski ryk tygrysa.
Odwróciła się natychmiast w tamtą stronę i nie mogła pohamować niepokoju.
- Przepraszam na moment- powiedziała nie odwracając wzroku od źródła dźwięku.
Przeszła natychmiast między kolumnami niemal biegiem, podtrzymując suknię pokonała dziedziniec i schody. Weszła na duży taras i skierowała się na korytarz. Było bardzo ciemno. Księżyc mimo że był w pełni, zamknął swoje światło za zasłoną chmur.
Patrzyła na tygrysa, który tyłem do niej stał na końcu korytarza.
- Asim?- mruknęła sama do siebie i szybko podeszła do kota.
Pochyliła się do niego i objęła za szyję.
- Co tu robisz?- zapytała jakby sama sobie, ale zwierzę nie zwróciło na nią uwagi. Ja O dziwne oczy wpatrywały się w ciemność na końcu korytarza. A ona w ciszy wysłuchała się w kroki.
Tam ktoś był.
Ktoś odchodził.
Ale kroki były charakterystyczne.
Jakby... ten ktoś utykał.
Jej serce zabili szybciej, czując niepokój spowodowany zachowaniem tygrysa.
W ciemności dało się zauważyć niknącą sylwetkę mężczyzny.
A jej ciało przeszedł dziwny, zimny dreszcz. Otworzyła szeroko oczy. Takie uczucie kiedyś towarzyszyło jej codziennie. Ostatni raz sześć lat temu. A to nie zwiastowało nic dobrego.
- Zahrah- usłyszała za sobą, ale nie odwróciła się.
Podszedł do niej szybko i przyklęknął, łamiąc ją za ramiona. On też słyszał tygrysa. Wiedział, że to musi coś znaczyć.
- Zahrah, co...
- Ktoś tam był- wydusiła nadal patrząc w pustą już ciemność.
Natychmiast spojrzał w tamtą stronę.
- Straż- odezwał się, a po krótkim czasie przystąpiła do niego gwardia.
- Wiesz kto to był?- zapytał ja spokojnie.
Nie odezwała się.
W jej głowie była tylko przeszłość. Miała przeczucia. Złe przeczucia.
- Nie- powiedziała- słyszałam tylko kroki- powiedziała i spojrzała na niego- tylko korki. Ale... chodź stąd.
Zmarszczył brwi.
- Nie chcę się niczym martwić. Może... może to tylko zbieg okoliczności. Proszę cię, chodźmy już. Nie chcę tu być.
Bez słowa doprowadził ją z powrotem między kwiaty. Poczuła się lepiej. Bezpiecznej. Było jasno, wszędzie wokoło płynęły wysokie ogniste pochodnie.
- Wszystko w porządku?- zapytał jej nad uchem.
- Myślę że tak. Po prostu... to było dziwne. Nic więcej- przejechała dłonią po karku stojącego przy niej tygrysa.
Z nim czuła się lepiej.
Mimo że goście wręcz przeciwnie. Byli przerażeni, ale tylko ważni zarządcy. Mieszkańcy miasta wiedzieli że nie muszą się niczego obawiać.
- Chodź- powiedział i złapał ją za dłoń- zaraz wyjedzie księżyc.
Zmarszczyła brwi.
Wszyscy przeszli na pustą polanę stał idealnie widać było puste, zasnute chmurami niebo.
- Księżyc?- zdziwiła się patrzac na niego- to tylko pełnia...
- Dziś przypada niezwykła pełnia, Zahrah- odezwał się a w tej chwili chmury rozsunęły się, rzucając światło na ludzi- spójrz tylko.
I spojrzała.
Spojrzała na czerwony, ognisty księżyc.
Poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
Ale nie z zachwytu.
Z przerażenia.
Wszyscy patrzyli oczarowani.
- Rubinowy księżyc to oznaka zwycięstwa, bogactwa i wielkości. Przynosi dobrobyt. Szczęście- odezwał się cicho- już raz mnie spotkał...
Wyrwała dłoń i cofnęła się kilka kroków, zwracając tym samym uwagę wszystkich gości.
- Zahrah?- odwrócił się do niej zdezorientowany i jednocześnie zaniepokojony- co...
- To nie jest zwycięstwo- pokręciła głową, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Był w szoku.
- To nie jest szczęście- mówiła- to nie jest bogactwo- to nie jest wielkość ani dobrobyt- przerażona była jak w amoku.
- Co...
- To nie jest Rubinowy Księżyc. Ja też już go widziałam- wskazała na siebie palcem.
- Nie...
- To Krwawa Pełnia- powiedziała ze łzami- jedyne co przynosi to cierpienie, rozpacz i śmierć- pokręciła głową załamana- przynosi wojnę!
Ludzie patrzyli na siebie nie wiedząc co mają myśleć. Husam stanął obok niego, wymienili zdezorientowane spojrzenie.
- To niemożliwe- mruknął sam do siebie- przecież...
- Panie!
Spojrzeli w stronę schodów. Stał na nich posłaniec. Zbiegł natychmiast na sam dół, pokonał dziedziniec i pobiegł do nich. Zdyszany nadal na kolana.
Wiedział w jego oczach przerażenie.
Zakrwawioną dłonią podał mu zwinięty w rulon list.
- Północne granice zostały zaatakowane- wydusił próbując złapać oddech.
Zamarł.
- Galossa, Nyvera, Sonareya i Dyhleh płoną.
Zarządcy owych prowincji byli bliscy omdlenia.
- Na ich terenach stoi armia. Większą niż kiedykolwiek ktokolwiek zgromadził. Nie ma herbu. Nie ma flagi. Ani litości.
Spojrzała w przerażone, dziwne tęczówki.
- To jest wojna.
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...