Znowu nie mógł spać spokojnie. Wiedział, że już się obudziła, wróciła do niego i nic jej nie grozi. Wiedział o tym. Ale potrzebował mieć ją przy sobie, sam czuł się tak jakby coś mu zabrano. A przecież ona była tuż obok. Jej komnaty tuż pod jego.
Dlaczego?
Wstał z łoża i sięgnął po granatową koszulę leżącą na zdobionej pufie. Założył ją na siebie ślamazarnie, przewiązał spodnie pasem, chwycił pozłacane buty i wyszedł ze swej sypialni.
Od ich pierwszej rozmowy po jej przebudzeniu minęło kilkanaście nocy i każdej był u niej. Każdej. A potem wracał do siebie i w samotności nie mógł zasnąć. Tak jak dzisiaj.
- Mój panie- skłonił się strażnik, otwierając przed nim czarne drzwi. Sam nie wiedział dlaczego, ale skinął lekko głową.
Nigdy tego nie robił.
Dlaczego, mój panie?
Wszedł do środka i odsłonił jedwab w kolorze błękitu.
Zamarł.
Łoże było puste. Ani śladu jego Zahrah...
Wszedł natychmiast głębiej, rozejrzał się wokół i przeszedł na taras, zadaszony złotą kopułą.
Przystanął zdziwiony szczerze, gdy zobaczył ją przez kolejne drzwi na balkonie. Podszedł bliżej, stawiając ciche kroki i zatrzymał się przy dwóch stopniach, prowadzących na marmurowy balkon.
Siedziała na poduszkach, tuż przy niskiej balustradzie, o którą opierała skrzyżowane ręce, a na nich brodę.
Była tyłem do niego, jeszcze nieświadomia, patrząc na ocean.
Zawsze chcesz patrzeć, Zahrah...
Obok niej oczywiście leżał tygrys, choć chyba raczej spał. Potrafił zasnąć wszędzie i on dobrze o tym wiedział.
- Co robisz, Zahrah...
Powiedział to jakby zmęczony, westchnął, kręcąc głową i założył ręce na torsie.
Odwróciła głowę przodem do niego przestraszona. Myślała, że poszedł spać, po tym jak wyszedł od niej.
- J-ja...
- Nie powinnaś wstawać sama- przerwał jej spokojnie i podszedł do niej- jesteś słaba, wiesz o tym- pokiwał głową jakby z lekkim politowaniem i uśmiechnął się znikomo, przykucnął, opierając łokcie o kolana i splótł palce.
- M-myślałam, że śpisz- przyznała szeptem i oparła plecy o marmurową balustradę, całkowicie się do niego odwracając.
Obraz jej piersi, ukrytych pod cienkim jedwabiem miał wprost idealny.
Zwilżył wargi, które nagle wydawały się dziwnie suche.
- Wierz mi, miałem to samo zdanie o tobie- uśmiechnął się lekko- nie możesz spać- stwierdził.
- Ty też- uniosła wyżej głowę- dlaczego?
Cały czas mówiła szeptem, nie potrafiła odezwać się głośniej i nie czuć bólu w gardle. Ale sam fakt, że z nim rozmawiała, był dla niego ogromnie satysfakcjonujący.
- Tak, masz rację- przyznał szczerze i przechylił głowę w prawo- co się dzieje, hmm?- mruknął cicho.
Wydawało się jej teraz taki... inny. Rozmawiał z nią inaczej niż wcześniej, nie pokazywał uparcie swojej wyższości w stosunku do niej.
- Chciałam wyjść do ogrodów- szepnęła, na co uniósł brwi, a jego uśmiech opadł. Odwróciła głowę w stronę śpiącego oceanu- chciałam... ale strażnik nie pozwolił- wymamrotała ledwo co słyszalnie.
- I dobrze zrobił- powiedział, wyciągając dłoń i chwycił delikatnie jej podbródek, odwracając w swoją stronę- nie masz na to siły, Zahrah, nie powinnaś wychodzić- powiedział poważnie- nie wspomnę, że nie powinnaś wstawać- spojrzał na nią znacząco.
- Nie wytrzymam tego- wydęła wargę bezradnie- czuję się okropnie...
- Co?- zapytał natychmiast zaniepokojony- mówiłaś, że...
- Nie chcę tu siedzieć. Jak powiedziałeś, spędziłam tu niemal dwie pełnie, nie chcę dłużej- jęknęła cicho.
- Pójdziesz do ogrodów, masz na to moje słowo, ale najpierw wypocznij- powiedział i potarł lekko jej policzek.
Nie mógł się przed tym powstrzymać, a ona... zdziwiła się na teki gest z jego strony. Odsunęła lekko głowę i znów ją odwróciła. Patrzyła na rozpościerające się w dole ogrody i poczuła wewnętrzne ukłucie wewnątrz siebie.
Chciała tam być.
Wiedział o tym. Widział tę tęsknotę w jej oczach, widział potrzebę, by tam być. Przymknął oczy, biorąc głębszy wdech.
- Jak się czujesz?- zapytał.
- Dobrze- wzruszyła ramieniem- nic mnie nie boli. Tylko gardło- odparła szeptem.
- Możesz chodzić?- zadał kolejne pytanie z nadzieją, że na niego spojrzy, odpowiadając na nie, ale... nie patrzyła.
- Mogę- powiedziała.
Westchnął ponownie i wstał, prostując się przy tym.
- Chodź.
Podniosła swe dziwne oczy, patrząc na niego z dezorientacją. Wyciągnął dłoń do niej, delikatnie ją ujęła, powoli wstając. Owszem, była słaba, czuła to, ale to nie znaczyło, że musi to przed nim pokazywać. Minęło sporo dni, odkąd otworzyła oczy, nie może leżeć wiecznie w łóżku.
- Dokąd?- zapytała.
- Do ogrodów, Zahrah- westchnął przeciągle, prowadząc ją za rękę do głównych drzwi. Opuścili jej komnaty, ku wielkiemu zdziwieniu straży i korytarzem udali się w stronę schodów na dziedziniec.
Spiął się, gdy puściła jego dłoń.
Dlaczego mnie odrzucasz...
Ku jego zdziwieniu zaraz po tym delikatnie chwyciła jego ramię najpierw prawą, potem jeszcze lewą dłonią. Poczuł ciepło. Czuł ją bliżej siebie.
Przystanęła na stopniu, słysząc dziwne odgłosy kroków i jakby... komendy?
- Chodź- poprowadził ją w dół, a gdy stanęli u stóp schodów zobaczyła Husama.
Miał na sobie czarne arabskie spodnie, takie jak on w tej chwili i koszulę, tyle że w odcieniu ciemnej zieleni. Stał z rękami za plecami, z głową wysoko w górze i bacznym spojrzeniem obserwował żołnierzy, którzy ćwiczyli z jego polecenia. Każdy trzymał z ręku długi, zakrzywiony miecz, wąski u rękojeści, a szeroki na końcu. Wykonywali różne ruchy bronią, w zależności od tego, co kazał mężczyzna z zielonym pierścieniem. Nie rozumiała jednak co mówił, nie miała pojęcia.
Nagle wszyscy żołnierze jak na rozkaz, w jednej chwili odwrócili głowy w ich stronę, przyklękając na prawe kolano, wyciągając przed siebie miecze, trzymane na otwartych dłoniach, tak jakby chcieli je pokazać.
A oni po prostu widząc pana oddali mu szacunek, darując mu swój miecz i swe życie, które do niego należy.
Husam spojrzał w te samą stronę zdziwiony i powoli odwrócił się w ich kierunku.
- Mój panie- skinął głową- pani- również się skłonił.
Pociągnął ją ku niemu i podszedł do przyjaciela. Patrzył na swoich żołnierzy i nie ukrywał lekkiej dumy i zainteresowania.
- Jak?- zapytał.
- Sam zobacz- powiedział Husam i odwrócił się do wojska. Znów powiedział coś w jego języku, a ci wstali w tej samej chwili, wykonali obrót z wykopem prawej nogi w górę i szeroki zamach mieczem. Wszystko to robili w tym samym czasie, dokładnie tak samo i gdy skończyli, ponownie opadli na prawe kolano przed panem, prezentując miecz.
Uchyliła usta z wrażenia. On tylko uniósł kącik ust w pół uśmiechu.
Spojrzał na nią przelotnie i podszedł do jednego z mężczyzn, trzymając dłonie za plecami. Wyciągnął jedną dłoń i samymi palcami uniósł miecz. Trzymał go na wyciągniętej dłoni tak idealnie, że broń nie przechyliła się ani w stronę końca ostrza, ani w stronę rękojeści.
Nawet nie drgął.
Podszedł tak do Zahrah i pokazał jej mecz.
- Jest niezmiernie ostry- powiedział patrząc na jej twarz.
- Mogę?- zapytała niepewnie i podniosła wzrok na jego brązowe tęczówki.
Spojrzał na Husama, a następnie skinął głową.
- Proszę.
Wysunęła rozpostarte dłonie, a on delikatnie, nadal jedną ręką, ułożył na nich miecz.
- Nie uginaj palców. Skaleczysz się. Dłoń musi być szeroko otwarta- wyjaśnił i zabrał dłoń.
Teraz trzymała miecz we własnych rękach bez niczyjej pomocy.
Żołnierze nie potrafili się nadziwić. Pani przyszła do nich. Kobieta nie trzyma broni, nie wolno jej.
Ale żaden nie uniósł wzroku.
Patrzył jak chwyta miecz za rękojeść w obie dłonie i jak zaczarowana wpatruje się w srebrną stał ostrza. Przejechała palcem po powierzchni dziwiąc się, jak może istnieć coś tak... pięknego i zabójczego w jednym.
Znów ułożyła broń na obu otwartych dłoniach.
Patrzył oniemiały, jak podchodzi powoli do żołnierza, do którego miecz należał, jak się pochyla i delikatnie kładzie ostrze na jego dłoniach.
- Pani- skinął głową, nadal patrząc w dół. Nie podniósł głowy.
Podszedł do niej powoli, a ona znów chwyciła go za ramię.
- Chodź- szepnął- będziesz zmęczona.
Odwróciła się do Imada i uśmiechnęła, odchodząc z panem...
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...