17. 'Prezent i spotkanie'

10.6K 849 58
                                    

Nie widziała go od dwóch dni. Nikogo nie widziała z wyjątkiem Aminy, która spędzała z nią każda chwilę i była jej za to wdzięczna, bo sama nie mogła wytrzymać w tej klatce. Nie chciała wychodzić. Nie, kiedy była w takim stanie. Policzki nadal były opuchnięte i lekko sine, bolały ją plecy i głowa. Miała na sobie zwiewną suknię, która ciągnęła się po ziemi z każdym jej krokiem. Amina zadbała, żeby materiał nie sprawiał jej bólu.
Podniosła głowę, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Chwilę później na okryty roślinnością taras wszedł Husam. Amina natychmiast wstała i pochyliła głowę.
- Witaj, pani- skinął i podszedł do niej, wyciągając dłoń w jej kierunku. Spojrzała na nią z rezerwą, ale przyjęła i wstała.
- Witaj, Husam- zaczęła- mogę się tak do siebie zwracać, czy to zabronione?- zapytała otwarcie, unosząc wyżej podbródek.
- Myślę, że zgodzę się na to- uniósł lekko kącik ust.
- Co cię sprowadza?- zapytała i podeszła do tarasowego okna. Patrzył na zarys jej figury. Była idealna.
- Pan chce wiedzieć jak się czujesz.
- Dlaczego sam mnie o to nie zapyta?- spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie ma takiego obowiązku.
Westchnęła.
- Więc powiedz mu, że czuję się dobrze, ale jeśli chce o to zapytać niech po prostu to zrobi. Przecież bym mu powiedziała- zmarszczyła brwi.
Zdziwił się. Od kiedy ona nie mówi o nim z nieukrywaną niechęcią...
- Liczy na to, że w najbliższych dniach będziesz w stanie dotrzymać mu towarzystwa.
Spięła się momentalnie.
- Ogrody są teraz wyjątkowo piękne, chciałby ci je pokazać- dokończył, a ona spojrzała na niego widocznie zdezorientowana.
- Już je widziałam- odparła zdawkowo, a Imad uśmiechnął się, patrząc na ocean.
- Nie, pani. Nie widziałaś- pokręcił lekko głową, po czym skłonił się i wyszedł...
*
Noc przesłaniała niebo mrokiem.
Stał na najwyższym tarasie pałacu i patrzył na uśpiony już ocean. Nie poszedł do niej. Powstrzymywał się przed tym, odganiał niechciane myśli. Dzisiejszy wieczór spędził z Dżamilą. Z piękną kobietą, które bez wahania dała mu to czego chciał. Ale nie pozwolił jej zostać, choć dwa razy ośmieliła się o to zapytać. Odesłał ją i przyszedł tutaj, patrzeć w noc.
Te oczy nie dawały mu spokoju. Nie mógł wymazać z głowy tego widoku. Jej strachu, który dobrze widział mimo, że starała się go ukryć. Jej łez, które spływały po jasnej skórze. Słyszał jej krzyk, kiedy chciała, żeby ją zostawił. Słowo proszę, czy błagam, nie wyszło z jej ust.
Wstał i poprawił materiał czerwonej zwiewnej koszuli, którą miał na sobie. Przeszedł korytarzami na dziedziniec pałacowy, a potem do ogrodu. Przechodził między kwiatami i krzewami, aż jego wzrok spoczął na drobnych białych kwiatach. Każdy z nich miał po pięć płatków, zakończonych żółtym brzegiem. Podszedł bliżej, zerwał je delikatnie i ruszył w kierunku jej komnat. Chciał ją zobaczyć, nie widział jej od prawie tygodnia. Wszedł do jej komnat mijając straże. I od razu skierował się do sypialni. Odsunął błękitny materiał i wszedł do środka.
Spała.
Leżała na łóżku, z każdej strony zasłoniętym cienkim materiałem w kolorze morskiej wody. Podszedł bliżej, widział zarys jej ciała. Odsunął materiał z jednej strony i zaczepił o filar. Księżyc rzucił srebrne światło na jej twarz.
Moja Zahrah...
Przysiadł powoli na skraju łoża, przyglądał się delikatnym płatkom, które trzymał między palcami. Są tak jasne, tak nieskazitelnie... jak ona.
Uniósł mały, biały kwiatuszek i wsunął między pasma jej włosów. Zabierając dłoń musnął palcami jej policzek, chciał dotknąć jej skóry, nie mógł się powstrzymać. Spojrzał na stolik stojący przy łożu, gdzie leżało zielono niebieskie pawie pióro ze złotą stalówką i pożółkły papier. Wstał i napisał krótką wiadomość, kładąc na karteczkę jeden kwiatuszek.
Spojrzał jeszcze raz na śpiącą Zahrah i puścił jej komnatę.
Chciał mieć...
*
Zmarszczyła brwi.
Czuła na twarzy ciepłe promienie słoneczne wpadające przez ogromne okno, ale przecież zasunęła całkowite morską kotarę. Otworzyła oczy i zmróżyła je natychmiast, podnosząc się na łokciach.
Coś upadło na jedwabną pościel.
Zamrugałam kilka razy, chwytając w dłoń drobny jasny kwiatuszek o pięciu płatkach.
Skąd się wziąłeś...
Przeniosła spojrzenie na stolik, gdzie leżał jeszcze jeden. I było jeszcze coś. Nieduża karteczka zapisana pochyłym pismem.
Sięgnęła po nią.
'Chciałbym się z tobą zobaczyć.
Dziś przy altanie, będę czekał.
Ufam, że poświęcisz mi ten czas.'
Jej brwi powędrowały w górę ze zdziwienia.
To nie jest rozkaz.
Nie chciała iść. Po tym co jej zrobił... ale z drugiej strony, to jest okazja do poznania jego świata.
Jego
Widziała w życiu bardzo dużo. Widziała zachowania ludzi, ich reakcje. On zdecydowanie był jakiś dziwny. Po tym co jej zrobił, jak ją potraktował, najzwyczajniej w świecie przestraszył się samego siebie. Tylko dlaczego? Chciał jej udowodnić kim jest, pokazać swoją władzę.
Czego wtedy się bał?
Nie chciała teraz się nad tym zastanawiać, on jeszcze wiele razy zagości w jej głowie, nie musi myśleć o nim właśnie teraz.
Wstała z łoża i poprawiła pościel, a w tym samym czasie do sypialni weszła mulatka jak zwykle ubrana w białą, prostą suknię, przewiązaną granatowym pasem.
- Dzień dobry- skinęła głową uśmiechnięta.
- Dzień dobry- odpowiedziała tym samym.
- Mam coś dla ciebie- zaczęła i podeszła do niej, wyciągając niewielkie pudełko w pokorze jasnego błękitu- pan Imad, kazał ci to przekazać.
Przyjęła i otworzyła pudełko, a jej oczy rozszerzyły się lekko, gdy zobaczyła zawartość.
Delikatnie wyjęła dwa kwiaty utkane naprzemiennie z niebieskich i zielonych kamieni. Mieniły się w promieniach słońca, odbijając światło.
- Są piękne- powiedziała oczarowana czarnowłosa, która wpatrywała się z klejnoty.
- Bardzo piękne- westchnęła i odłożyła je do pudełka- nie mogę ich przyjąć- powiedziała i odłożyła podarunek za stolik przy łóżku.
- A-ale...- zaczęła zszokowana- musisz przyjąć- zaprotestowała niemal błagalnie- pan będzie zły. Jego podarunków się nie odsyła. - Amina, jeśli to przyjmę, pogodzę się z tym, że należę do niego.
- Ale...
- Nie chcę tego. Ale oddam mu to sama.
Nie chciała narażać dziewczyny na spotkanie z nim. Na pewno będzie wściekły.
Dziewczyna przygotowała jej zwiewną jedwabną suknię w kolorze ciemnego turkusu i rozczesała jej włosy.
Spojrzała w lustro.
Bardzo niechętnie to robiła, nie chciała patrzeć w twarz obcej sobie kobiety. Tym razem zrobiła to, by zobaczyć czy na pewno nie widać nic co wskazywałoby na zajście sprzed tygodnia.
Była tylko rozcięta warga.
Tylko i aż...
Wyszła ze swoich komnat w towarzystwie mulatki i obie skierował się do ogrodów. Nie była tu dawno, a kwiaty były czymś, co kochała bardzo.
Przechadzała się między krzewami, aż poczta za sobą czyjąś obecność.
- Mogę ci w czymś pomoc, Husam?- zapytała otwarcie, sięgając dłonią po kwiat pomarańczy, pnący się w górę po rzeźbionej kratce. Nie odwróciła się, stała do niego plecami.
- Chciałem spytać czy zamierzasz iść na spotkanie- powiedział i podszedł do niej.
- Nie wiem...- odparła- nie sądzę, żebym miała o czym rozmawiać z tym człowiekiem- mruknęła obojętnie.
- Decyzja należy do ciebie- powiedział- ale konsekwencje jej, wybierze on.
- Konsekwencje- powtórzyła i spojrzała na niego- więc przyjmę i konsekwencje- wzruszyła ramionami i wymienia go, idąc w stronę fontanny.
- Dlaczego to ciągniesz?- zapytał, ruszając za nią- dlaczego po prostu mu nie ulegniesz, to prędzej czy później i tak nastąpi.
- Nie będę jego własnością- zatrzymała się gwałtownie, odwracając do niego twarzą- nie będę i nie chcę.
- Jak możesz go odrzucać? To jest sam sułtan, pan tego świata, władca...
- Nie jest moim panem- przerwała mu, unosząc wyżej głowę- nie mam i nie będę miała pana- sprostowała dość ostro i wróciła do podziwiania kwiatów.
Mężczyzna zacisnął pięści, skłonił się, mimo, że tego nie widziała i wrócił do swoich obowiązków...
Ruszyła dalej, aż dotarły do niej radosne śmiechy i głośne kobiece rozmowy.
Znowu...
Wyszła aleją na trawiasty plac, gdzie pod namiotami na złotych, haftowanych poduszkach siedziały kobiety, a każda piękniejsza od poprzedniej.
Ale patrzyła tylko na nią.
Na jasno włosą kobietę o oczach zimnych i głębokich, która leżała na złotych poduszkach i uniosła w górę srebrny kielich. Służąca, ubrana tak samo jak Amina natychmiast napełniła go winem, a ta nie zaszczyciła jej jednym choćby spojrzeniem.
Wyprostowała się powoli i ruszyła dalej, a jej uwagę zwrócił kwiat o ciemnych, czerwonych, nakrapianych płatkach. Wysunęła dłoń w jego stronę, kiedy usłyszała za sobą kroki.
- Wybacz, pani...- odwróciła się i spojrzała na trzy piękne kobiety. Każda z nich miała na sobie wspaniałą suknię, każda miała długie, czarne włosy, każda miała ciemniejszą karnację i oczy takie jak wszyscy inni tutaj.
- Chciałyśmy się przywitać- odezwała się dziewczyna w jasno czerwonej sukni.
- Um, dziękuję- powiedziała lekko zdziwiona.
Widziała w ich oczach zakłopotanie, wyraźnie nie wiedziały jak się zachować.
- Jesteście... jego kobietami, prawda?- zapytała, a ona spojrzały na siebie.
- Wszystkie kobiety należą do niego- powiedziała ta w ciemno zielonej sukni- ty też, pani...
- Nie jestem panią - przerwała jej- i nie należę do niego- dodała.
Teraz patrzyły na nią jak na niepoczytalną....
- Jak ci na imię?- odezwała się niższa z nich, ubrana w suknię w kolorze jasnego różu.
- Moje imię nic nie znaczy - powiedziała- wasze na pewno tak.
- Musi coś znaczyć- odezwała się dziewczyna w czerwonej sukni- jestem Nesajem- skłoniła się, uginając leki kolana.
- Nesajem...- powtórzyła- co to znaczy?
- Kwiat- odparła- to jest Almas, a to Sahar- wskazała najpierw na kobietę w ciemno zielonej sukni, potem na tę w różowej.
- I też mają znaczenie?
- Tak. Sahar, to świt, a Almas - diament- powiedziała.
- Moje imię nic nie znaczy - powiedziała i odwróciła się, wracając do swojej komnaty...
Słońce chyliło się coraz niżej, ale do zachodu zostało dużo czasu, kiedy stała w przy oknie.
- Pójdę - zdecydowała, patrząc na ocean.
Amina odetchnęła w duchu, nie chciała patrzeć na jej cierpienie.
Odeszła od okna i wyjęła z szafy jedwabną suknię w której przeplatają się błękit i zieleń. Założyła ją i poprawiła długi do ziemi tren, doczepiony z tyłu, na ramionach. Było chorobliwie gorąco, suknia nie miała rękawów.
Chociaż tyle...
- Zapnij mi włosy, proszę.
Mulatka omal nie upuściła złotego kielicha na posadzkę.
- A-ale... nie, proszę- szepnęła niemal błagalnie.
Panu to się nie spodoba. Nie bała się o siebie, ale o nią, nie chciała patrzeć na jej łzy.
- Proszę cię- uśmiechnęła się do niej.
Dziewczyna pokiwała głową i bez słowa zrobiła to, o co prosiła.
Teraz miała pięknego, wysokiego koka, zamiast długiej fali, zakrywającej szyję i plecy.
Wyjęła z pudełka zrobione z klejnotów kwiaty i wyszła ze swych komnat.
On czekał na nią.
Stał przy altanie, czekając na swoją Zahrah. Ale minuty mijały, a on nadal był sam. Wzrastała w nim złość. Mimo tego, że potraktował ją inaczej, ona go odrzuca.
Jak może?!
- Wybacz spóźnienie- wyprostował się powoli, słysząc jej głos.
Patrzyła na jego plecy, okryte purpurowo złotym materiałem szaty. Stał do niej tyłem, dłonie splótł za sobą.
Przyszłaś...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz