131. 'Przed oczami kraju'

442 60 6
                                    

Stał na ogromnym balkonie, ubrany w czarną, zdobioną złotem szatę. Słońce wschodziło powoli, jego promienie wysuwały się zza horyzontu powołując miasto do życia.
Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał w celi po zapadnięciu zmroku. Każda część jego umysłu usilnie odrzucała słowa wypowiedziane przez tego szaleńca.
Ale jego serce... wiedziało, że to prawda.
Nie mógł pojąć tej nienawiści i okrucieństwa które rozsiewał wokół siebie. Jednakże to jak potraktował go w przeszłości jego dziad, a jego ojca ojciec było poniekąd odpowiedzią.
Nie rozumiał dlaczego w przeszłości wyrządzono mu tak ogromną krzywdę. Krzywdę, którą przekuł w zabójczą siłę.
Szaleństwo.
Jeden z trzech filarów gotowych by wznieść na nich potęgę.
Evon wznosił swoją potęgę na dwóch filarach.
Każda władza, wzniesiona na ich podstawie upada.
Nienawiść i szaleństwo.
On teraz trząsł się z bezradności i załamania.
Myślał o matce.
Nie mógł pojąć tej krzywdy, jaką wyrządził jej jego wuj.
A on wyrządził tą krzywdę Zahrah. Niemalże dwa lata temu, gdy zarządał jej ciała. Gdy wziął ją mimo jej woli. Mimo krzyków, mimo protestów i słabych aktów obrony. Teraz chciał śmierci człowieka, który skrzywdził Amirę, a sam czuł się tak bezkarny, gdy skrzywdził Zahrah. Ba, czuł się urażony jej sprzeciwem i protestem.
Zacisnął szczękę, patrząc na dziedziniec, na którym zbierali się ludzie pałacu, gotowi do wyjścia na główną, szeroką drogę prowadzącą przez miasto. To tam, na głównym placu w centrum stolicy przygotowano miejsce sądu.
- Już czas.
Odwrócił się minimalnie i spojrzał na Hussama.
Dziś był dzień, w którym minęło siedem lat od podpisania traktatu pokojowego z Tartarem.
Co za ironia.
- Nie otworzyła oczu, prawda?- westchnął cicho i ostatni raz spojrzał na ocean.
- Nie- wyprostował się minimalnie- Rivear z nią jest.
- To dobrze. Powinien tam być.
Hussam zmarszczył brwi minimalnie, kiedy podszedł do niego i sięgnął za pas, po czym wyciągnął w jego stronę mały zwój.
- Co to...
- Jeśli...- zaczął, ale nie wiedział jak skończyć- jeśli ten dzień...
Odwrócił wzrok na moment.
Hussam patrzył zaniepokojony, jak usilnie się nad czymś zastanawia.
- Zayn?
Zacisnął powieki, po czym odetchnął głośno i wyprostował się władczo, po czym spojrzał na przyjaciela.
- Przekaż jej to- wręczył mu zwój- jeśli nie będę mógł iść do niej, gdy się obudzi.
Zielonooki zamarł.
- Jak to...
- To jest rozkaz- powiedział tonem, którego zwykł używać w stosunku do ministrów i innych mniejszych Hussamowi.
Harry cofnął się o krok i skłonił przed Panem tak jak nakazano, a on minął go i opuścił swoje komnaty.
Wiedział, jak potoczy się dzisiejszy dzień. Wiedział, że Evon w swoim szaleństwie, ale i zawziętości zobaczy szansę.
Rivear uniósł głowę znad książki, którą czytał, udy usłyszał kroki w jego komnacie. Dłoń, na której lśnił czerwony pierścień odsunęła zasłonę prowadzącą do komnaty sypialnej. Wszedł do środka, a jego spojrzenie powędrowało na jej sylwetkę, przykrytą purpurowym jedwabiem. Wszedł na podwyższenie, na którym stało jego łoże i pochylił się nad nią.
Jej twarz była tak spokojna, tak łaskawa dla niego. Jej skóra pozbawiła się sinych śladów, miała już swój jasny, blady odcień. Tylko jeden ślad na szyi był widoczny, przypominał o wydarzeniach sprzed kilkunastu dni.
Dotknął jej policzka, później brody.
- Tyle chciałbym ci powiedzieć- pokręcił głową i delikatne przejechał kciukiem po jej dolnej wardze.
Złożył na jej czole długi, czuły pocałunek i odsunął się z wyraźną niechęcią, co zauważył jej brat.
- Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa- odezwał się Rivear, a on spojrzał mu głęboko w oczy.
- Opiekuj się nią.
- Robię to.
- Więc nie przestawaj.
Zmarszczył brwi, gdy Pan odwrócił się i już nic nie mówiąc wyszedł.
Słońce świeciło już pewnie na niebie, gdy w asyście gwardii i Hussama Imada wkroczył na plac otoczony tłumami ludzi. Miał na sobie zdobiony złotem turban z krwistym kamieniem w złotej oprawie, zza którego wystawały trzy pawie pióra. U pasa niósł swój miecz. Dużo cenniejszy niż wszystkie miecze w tym kraju. Złota rękojeść lśniła w słońcu, oprawiona w rubiny i czarne diamenty różnej wielkości. Jego zakrzywione ostrze było cieńsze niż jedwabna nić i ostrzejsze niż kiedykolwiek. Kazał o to zadbać.
Hussam Imad zmarszczył brwi zdziwiony, gdy mulat wyjął go ze zdobionej pochwy i ułożył na dewnianym, zdobionym złotem stojaku. Tuż pod nim spoczywał inny miecz.
Również piękny, również niepodważalnie zabójczy. Jego srebrną rękojeść zakańczał jeden czarny nieregularny kamień.
Pan zajął miejsce na podwyższeniu na specjalnie przygotowanym dla niego tronie, ustawionym pod purpurowym baldachimem. Ministrowie, w tym najważniejszy z nich zajęli swoje miejsca, tak jak mężczyzna spisujący kroniki i jego syn. Hussam uniósł dłoń, a na ten znak bębny zabiły trzy razy ogłaszając bezwarunkową ciszę.
Ludzie stali wokół okrągłego placu w centrum miasta by być jak najbliżej i widzieć jak najwięcej.
Teraz chciałby być z nią w ogrodzie.
Po trwającej niemal rok wojnie, po tym gdy wrócił do stolicy nie był między kwiecistymi krzewami.
Ona też nie.
Chciałby zobaczyć jak pochyla się i ujmuje w dłonie opadający ku ziemi kwiat. Chciałby móc patrzeć jak przechodzi między krzewami róż, które tak cieszyły jej oczy. Na samo wspomnienie tej fascynacji tlącej się w jej dziwnych tęczówkach jego serce biło mocniej.
Mimo to, cieszył się, że teraz nie ma jej obok niego.
Zacisnął pięści patrząc jak pięciu gwardzistów prowadzi w jego stronę zniewolonego mężczyznę, którego nogi i ręce spinały mosiężne kajdany. Szedł z głową wysoko w górze, patrząc na wszystkich tu zebranych z minimalnym uśmiechem pewności siebie.
Nosił się jak król.
Nie miał prawa tego robić.
Mimo to pokazywał to jawnie przed wszystkimi tu obecnymi nie zważając na jakiejkolwiek konsultacje.
Był szaleńcem.
Pewnym siebie, inteligentnym, wprawionym w walce, okrutnym i bezlitosnym szaleńcem.
Stanął przed podwyższeniem i uniósł wyżej podbródek.
- Jestem, mój Panie- mruknął przeciągle, akcentując ostatnie słowa.
Zacisnął szczękę patrząc w niebieskie tęczówki.
Chciał jego śmierci. Chciał go zabić. Dał jej słowo. Poprzysiągł w myślach, że on zapłaci za całą krzywdę, jaką jej wyrządził, że to on pozbawi jego serce mocy, to on będzie patrzył w jego oczy, z których ulatuje duch. To on odbierze mu ostatni oddech.
Przygotował się na to.
I był to jego obowiązek.
Względem Zahrah... i jego matki.
Kiwnął głową, a minister stolicy wystąpił w przód i spojrzał na zebranych ludzi.
- Rozpoczynamy sąd, nad...
- Nie będzie sądu.
Mimo nakazanej ciszy tłum przeszedł pogłos szoku i przerażenia, gdy Evon pewnym głosem wypowiedział te słowa.
Jak śmie?
Stoi przed Panem.
- Jestem krwią, z królewskiej krwi!- krzyknął głośno i rozejrzał się dookoła szukając uwagi, którą zapewne teraz miał już całkowicie.
Ludzie nie mogli uwierzyć.
- To szaleństwo...- szepnął jeden z ministrów, bojąc się odwrócić wzrok i spojrzeć w bursztynowe tęczówki- herezja...
- Jestem krwią z krwi Regvora!- krzyknął wspominając imienia swego znienawidzonego ojca- krwią bratnią krwi Emeana!
Ludzie nie wiedzieli co myśleć, byli zdezorientowani.
A szaleniec spojrzał w brązowe tęczówki, w których widział duszę swojego brata.
- Domagam się prawa do walki o swoje życie. Należy mi się to prawo...
- To kłamstwa...- zaczął znów inny minister- jak śmiesz...
- Ten człowiek mówi prawdę.
Wszyscy wokół zamarli słysząc głos Pana.
A Hussam szeroko otwartymi oczami spojrzał na dwa miecze spoczywające na stojaku przez podwyższeniem.
Zrozumiał.
- Wzywam prawo walki krwi.
Powiedział to patrząc prosto w bursztynowe tęczówki, powiedział to władczo, z nieukrywaną pewnością i satysfakcją.
A Pan tego kraju wstał i wyprostował się powoli. Zszedł po schodach patrząc w szalone oczy, które nie musiały oczekiwać odpowiedzi na swe żądanie. Już znały odpowiedź.
Stanął tuż przed nim.
To była ta chwila.
- Więc krew zostanie przelana.
Mieszkańcy miasta zastygli w ciszy, by móc słyszeć każde słowo.
Evon uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że tak będzie. Wiedział, że nie podważy jego prawa do walki krwi. Nie przed całym krajem.
Mulat odwrócił się i podszedł do stołu stojącego po prawej stronie podwyższenia. Hussam Imad natychmiast znalazł się obok.
Wiedział co powinien robić.
Stanął na nim i odpiął płaszcz z jego ramion. Czarny materiał, na którym wyszyta była róża jego kraju spoczął na stole, a Pan splótł dłonie za plecami, gdy Hussam zaczął odwiązywać sznurki spinające jego szatę na karku.
- Wiesz co robisz?- szepnął niemalże niesłyszalnie.
- Nie mam wyboru- odparł patrząc jak Evon zdejmuje swoją koszulę i niedbale zrzuca na kamienną posadzkę.
- To szaleniec- mruknął napiętym głosem Harry i odłożył zdobioną tunikę na stół, następnie odwiązał kaftan i zdjął go z jego ramion, odkrywając tym samym tors.
Następnie odpiął pas z pochwą na miecz i pochylił się, by zdjąć jego buty.
Mulat stał już tylko w czarnych spodniach, a jego biodra przewiązane były purpurowym jedwabnym pasem. Jego stopy czuły chłodny dotyk kamienia, z którego wyłożony był cały plac, gdy kierował się w stronę człowieka stojącego już na jego środku.
Evon tak jak on nie miał już koszuli i butów. Miał na sobie brązowe spodnie i czarny pas Splótł dłonie za plecami czekając na niego.
Cieszył się z położenia, w którym się znalazł.
Minister stolicy powoli podszedł do nich i stanął pomiędzy. Za Panem był Hussam, trzymając w dłoniach jego miecz. Strażnik trzymający miecz Evona również zajął miejsce krok za nim po prawej stronie, trzymając miecz, w którego rękojeści tkwił czarny kamień.
- Pojedynek prawa walki krwi nie ma panów- powiedział, po czym spojrzał na swojego króla z widoczną niepewnością i wysunął w jego stronę drżącą dłoń.
Patrząc prosto w niebieskie, lśniące rządzą tęczówki wymownie i bardzo powoli zdjął z palca swój pierścień. Ułożył go na rozpostartej dłoni ministra.
Evon na moment przeniósł wzrok na lśniący klejnot, a w jego oczach błysnęła fascynacja.
- Powróci do zwycięzcy i króla- odparł minister i wyprostował się.
Nie skonał głową przed Panem.
W pojedynku krwi nie ma Panów.
Szalone oczy uśmiechnęły się.
Jeśli Pan padnie przed nim na kolana w walce jego władza będzie władzą absolutną.
Zajmie jego miejsce.
Będzie władcą tego kraju.
I ona znów będzie pod jego władzą.
Pod jego rozkazami i pragnieniem.
Chwalił miecz i cofnął się o kilka kroków, przyjmując pozycję do ataku.
Mulat spojrzał w oczy przyjaciela.
Zielone tęczówki patrzyły na niego błagalne, jakby chciał paść na kolana i prosić, by zrobił wszystko, by tylko przeżyć.
- Pamiętaj, Harry- odezwał się cicho, odbierając od niego swój miecz- cokolwiek się stanie, nie pozwól, by opuścił ten plac żywy- powiedział twardo- nawet jeśli...
- Masz moje słowo- przerwał mu z pełną powagą- nie pozwolę mu żyć.
- Jesteś moim jednym przyjacielem- powiedział i chwycił go za ramię- zawsze mogłem na ciebie liczyć.
- I to się nie zmieni.
Uśmiechnął się słabo i odwrócił do przeciwnika.
Hussam powrócił na swoje miejsce, tak jak i minister.
Mężczyźni powoli poruszali się po okręgu obserwując każdy, choćby najmniejszy ruch przeciwnika.
Wiedział, że patrzy na niego jego lud. Jego poddani. Jeśli klęknie przed tym szaleńcem ten kraj będzie zgubiony. A żaden mężczyzna, kobieta i dziecko, nigdy więcej nie będą spać spokojnie.
Zaatakował pierwszy.
Szczęk stali dał się słyszeć wokoło.
Ruchy oby mężczyzn były bardzo szybkie. Pan wiedział, że spoczywa na nim odpowiedzialność na kraj i złożona jej przysięga. Starał się nie zwracać uwagi na jeszcze kłującą go ranę po prawej stronie brzucha. Uchylił się unikając ciosu, a kamień utkwiony w srebrnej rękojeści drasnął minimalnie skórę jego klatki piersiowej.
Ten moment.
Dziwne, zielono niebieskie oczy otworzyły się gwałtownie.
Rivear upuścił książkę, gdy głośno wciągnęła powietrze i podniosła się do siadu. Natychmiast wstał i podszedł do niej, złapał za ramiona, by mieć pewność, że nie wstanie. Jej oczy panicznie błądziły po pomieszczeniu skanując każdy centymetr w poszukiwaniu człowieka, którego nie umiały znaleźć.
- Jestem tutaj- odezwał się jej brat, a do komnaty weszła Izdihar, a z nią Dżamila, pani o szafirowych oczach. Obie widocznie odetchnęły widząc, że odzyskała świadomość.
- Zayn- odezwała się cicho i złapała brata za dłoń- gdzie jest Zayn?
- Zaczęła się walka- odezwała się Izdihar- Pan walczy z zarządcą Tartaru.
- Jaka walka?- zapytała ze słyszalną nutą paniki w głosie.
- Walka o życie władcy- odezwała się Dżamila, a Zahrah natychmiast wstała.
Jej ciało zachwiało się, czuła ból w żebrach i biodrze. Dni spędzone bez świadomości znacznie ją osłabiły. Rivear chwycił ją w takiej, by nie upadła
- Nie... Nie mogą... Czy on ma swój miecz? Czy Evon ma swój miecz?- zapytała szybko i nie kontrolując odruchu odepchnęła brata, stawiając kroki w stronę Izdihar.
- Według prawa w pojedynku krwi nie ma Pana, a każdy z nich walczy swoją bronią...
- Nie... on zginie... on...
- Co ty mówisz?- pokręciła głową Dżamila- skąd możesz wiedzieć...
- Jego miecz- przerwała jej natychmiast- miecz Evona. Z tą bronią nie ma szans...
- Nie...
- Kamień w rękojeści to kamień śmiertelny - przerwała jej szybko, kierując się do drzwi- to nie walka, to egzekucja.

Co tam?

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz