Samemu wracał do swoich komnat.
Nie zezwala żadnej z nich, nawet pani o szafirowych oczach. Nie w jej tęczówki tej nocy chciał patrzeć. Nie ją czuć.
Chciał mieć to poczucie, że pani bez imienia jest obok niego. A nie miał.
Po odwiedzeniu komnat Husama, gdzie okazało się, że jego przyjaciel śpi wtulony w poduszki jak dziecko wrócił do siebie. Minął dwóch gwardzistów przy głównych drzwiach do swoich pokoi i przeszedł krótki ciemny korytarz prowadzący do największej komnaty.
Było bardzo cicho.
Przetarł twarz dłońmi wzdychając głęboko i zdjął turban. Położył go na stole i spojrzał na lśniący czerwony rubin. Na palcu prawej dłoni nosił dokładnie taki sam, tyle że zamknięty w pierścieniu.
Zacisnął usta w wąską linię.
To dlatego go odrzuciła.
Skierował się w stronę purpurowego jedwabiu za którym mieściła się jego sypialnia i odsłonił materiał dłonią.
Wszedł do środka i stanął unosząc wyżej brwi.
Na samą myśl i łóżku nogi same mu się uginały, a nie miał możliwości paść bezwładnie na poduszki.
Asim leżał na środku.
- Wybacz.
Wyprostował się natychmiast, a jego ciało spięło się gdy tylko usłyszał za sobą jej cichy szept.
Tak bardzo... uległy.
Odwrócił się by spojrzeć na swoją panią. A ona stała przed nim tylko w nocnym odkryciu.
Poczuł natychmiastową potrzebę zdjęcia z siebie szat. Częściowo przez gwałtowne gorąco. Częściowo.
Patrzyła na swoje dłonie, które w tamtym momencie wydawały się djej być niezmiernie interesujące.
Na jednej z nich lśnił dziwny klejnot w prostej oprawie.
- Dziś już to mówiłaś- powiedział tylko.
Czuł zawód.
- Obiecałam, że będę z tobą. Więc będę. Nieważne czy... nie, nic- spojrzała gdzieś w bok.
Wyciągnął dłoń i chwycił jej małą rączkę. Prawą. Spojrzał na pierścień i przejechał kciukiem po jej palcach.
Nadal nie patrzyła.
Uniósł drugą dłoń i delikatnie dotknął opuszkami palców jej policzka. Zrobił to tak jakby się bał, że to tylko świetlista poświata trwa przed nim, a każdy, choćby najmniejszy dotyk może sprawić, że rozpłynie się w ciemnościach nocy.
Zadrżała.
A on powoli zsunął palce pod jej podbródek i tak samo niepewnie uniósł. Jakby się bał, że tym wyrządzi jej okrutną krzywdę.
Ale dlaczego znowu jest taka przed nim?
Dlaczego się chowa, czego się boi...
Gdzie podziała się ta... zawzięta nieugiętość, kryjąca się w jej tęczówkach?
- Ten dzień to dla ciebie nie okazja do świętowania, ale jedno z najgorszych wspomnień. A ja cię zostawiłam, przepraszam- powiedziała drżącym głosem i odsunęła się o krok.
- Przestań mi uciekać, Zahrah- poprosił łagodnie i mocniej przytrzymał jej palce, kiedy chciała zabrać dłoń- nie ma tu nic, co mogłoby cię skrzywdzić. A jeśli myślisz inaczej, powiedz słowo a zrobię wszystko, żeby dać ci spokój- zapewnił z powagą.
Uniosła na niego swe dziwne oczy.
- Prosiłam, żebyś nie zostawiał mnie samej- zaczęła- a to ja to zrobiłam...
- Najwyraźniej miałaś ku temu powód, o który dzisiaj nie zapytam- pokręcił głową- nie masz sobie nic do zarzucenia- dotknął jej policzka.
- A mogę zostać z tobą?- zapytała.
Uśmiechnął się.
- Nie musisz o to pytać- szepnął miękko- dość wrażeń na dziś, hmm?- mruknął cicho, a ona uśmiechnęła się słysząc to.
Pokiwała głową, a on odsunął się i odwrócił do drzwi.
- Daj mi chwilę- spojrzał na nią przez ramię- zaraz do ciebie wrócę.
Musiał się przebrać.
Dlatego opuścił komnatę sypialną i przeszedł do głównej, gdzie wszedł na schody prowadzące na wewnętrzny balkon, z którego miał widok na całe pomieszczenie z góry, a z drugiej strony na miasto przez szklane okna.
Stanął przed ogromną szafą pełną małych półeczek i otworzył ją szerokim ruchem.
Spojrzał w zawieszone na samym jej środku lustro sięgające od podłogi do sufitu i zamarł.
- Wystraszyłam cię?
Przymknął powieki i wypuścił niespokojny oddech.
- Skąd- mruknął pod nosem- wcale.
Uniosła brwi z nikłym uśmiechem i podeszła do niego powoli. Stanęła obok.
- Jesteś maleńka- stwierdził patrząc w lustrze na jej sylwetkę.
Nie patrzyła w swoje odbicie. Zawiesiła wzrok na czarnej pokrytej drogimi kamieniami szkatule stojącej na półce naprzeciw niej.
- To ty jesteś wysoki- stwierdziła przenosząc na niego wzrok.
Uniósł tylko kącik ust.
- Czasami się zastanawiam, czy ty specjalnie negujesz każde moje słowo, czy nie zastanawiasz się nad tym- powiedział i odwrócił się podchodząc do wysokiej półki. Zaczął rozwiązywać małe sznureczki przy wąskich rękawach na nadgarstku, by móc zdjąć wierzchnią szatę.
- Robię co chcę- usłyszał za sobą, na co pokręcił głową.
Kiedyś zareagowałby złością.
A teraz?
Podeszła do niego i dotknęła jego ramienia, więc odwrócił się do niej. Patrzył zdziwiony, kiedy złapała za drobny sznureczek i zaczęła rozplątywać splot.
- Nie bądź zły, mówię co myślę.
- Zauważyłem- westchnął cicho.
Miała takie małe dłonie.
Kiedy rozwiązała oba nadgarstki spojrzała na złotą zapinkę tuż pod jego szyją.
Wyciągnęła dłonie by ją odpiąć.
Przełknął ślinę i uniósł lekko podbródek.
Spojrzał w dół.
Prosto na jej piersi.
Zacisnął szczękę.
Odpięła jedną zapinkę, później drugą... Kiedy uwolniła pięć złapał ją za dłonie i zatrzymał. Sam sięgnął za jedwabny pas i wyjął zza niego swój drogi sztylet. Odłożył go na stolik, po czym odwiązał czarny pas i zwinął w rulon.
Kiedy tylko odłożył go na półkę ona znów złapała za zapinki. Odpięła wszystkie osiem uwalniając tym samym jego czarny kaftan. Stanęła za nim i sięgnęła do ramion gdzie widniały złote klamry płaszcza. Odpięła jedną, później drugą i złapała za czarny materiał.
Czerwona róża nie dawała jej spokoju. Wiedziała, że to musi coś znaczyć.
To nie jest przypadek.
Podkładała materiał i złapała za szatę zsuwając ją z jego ramiona. Został tylko w spodniach, butach i czarnym kaftanie bez rękawów. Odwiązała dwa sznureczki z tyłu tuż przy karku, a on odwrócił się do niej.
- Jeszcze coś?- uniósł brew, po czym przeciągnął kaftan przez głowę, odsłaniając tym samym swój tors- chcesz pomóc mi zdjąć coś jeszcze?
Odchrząknęła cicho i spojrzała na czerwone różę wyszytą na czarnym płótnie.
- Nie.
- Jesteś zmęczona, dobrze się czujesz?- złapał ją delikatnie za ramiona- napewno wszystko dobrze?- zapytał z troską.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie boli.
Nie czuła się dobrze. Była zagubiona i niepewna niczego.
Ale powiedziała prawdę. Rana już nie bolała.
- A... powiesz mi ci to jest?- zapytała, wskazując na srebrną szkatułkę z zielonym kamieniem na samej górze. Wyróżniają się od innych. Wszystkie były złote, tą jedyną srebrna.
Wyciągnęła dłoń, chciała jej dotknąć.
- Należała do mojej matki.
Cofnęła się.
A on chwycił srebro w dłonie i otworzył, podsuwając jej przed oczy.
Zaparło jej dech w piersiach.
Na czarnym materiale leżał drobny srebrny łańcuszek z małym kamieniem barwy powietrza. Jego oprawę stanowiły maleknie kwiaty róży.
- Miała go na sobie w dniu, kiedy...
Urwał i zamknął skrzyneczkę odkładając na stolik. Odwrócił się od niej i oparł dłoni o blat, pochylając w przód.
- Czternaście lat- odezwał się dziwnm, smutnym głosem- minęło już czternaście lat...
A ona?
Ona podeszła do niego i chwyciła za ramię odwracając powoli w swoją stronę. Stanęła na palcach i objęła go za szyję.
- Już cię nie zostawię. Obiecuję- zapewniła cicho i poczuła jak jego dłonie wsuwają się na jej talię. Podniosła głowę nadal obejmując go za szyję.
Ich twarze dzieliły centymetry.
- Czyli dzisiaj zostajesz ze mną?- zapytał i przypadkiem musnął nosem jej.
Zadrżała.
- Tak- wydusiła i odchyliła się lekko w tył.
A on się przybliżył.
- Nie uciekniesz?
Cofnęła się, a jej plecy spotkały się z balustradą. Szybko obejrzała się w tył, ale zaraz wróciła spojrzeniem do jego osoby.
Był blisko.
Oparł dłonie o balustradę po obu stronach jej ciała i pochylił się nad nią.
Przełknęła ślinę.
A on znów spojrzał na jej piersi.
- I co teraz, hmm?- mruknął i znów dotknął nosem jej.
- Nie ucieknię.
Po tych słowach uniosła głowę i...
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...