114. 'Bez powrotu'

10.8K 819 395
                                    


Cały wieczór spędziła pochylona nad obszerną kroniką. Chciała przeczytać i zapamiętać jak najwięcej, ale koniec końców po prostu zasnęła. I taka śpiącą na otwartej księdze znalazła ją starsza kobieta. Uśmiechnęła się rozczulona i tylko założyła koc na jej ramiona. Pochyliła się chcąc zdmuchnąć świecę, ale coś przykuło jej uwagę.
Strony, na których Zahrah ze zmęczenia zasnęła.
Przesunęła delikatnie jej rękę i zobaczyła.
Na dużej stronie widniał herb jego kraju.
Róża w kolorze splamionej krwią czerwieni, a wokół pąku rozpostartych płatków przeplatały się złote, większe i mniejsze kolce. Całość otaczała czerń
A pod nią widniał napis.
'Ten herb powrócił jako zwycięzca ów krwawych bitew, w których róży kwiat z południa pokonał uniesione przeciw niemu dwie skrzyżowane włócznie ze wschodu. I mimo, rozstał w strzępy przez wrogów okrutnych podarty razy tak wiele, że zliczyć nie może nikt, mimo, po posadzkach pałacu wroga jego krew spłynęła... On powrócił w chwale, ciągnąc za sobą poddane mu już dwie włócznie, ktore za nim stąpały z głową pochyloną.'
Kobieta zmarszczyła brwi i spojrzała na śpiącą dziewczynę. Chciała zadać jej wiele pytań, ale... coś jej podpowiadał, że Zahrah nie będzie łatwo na nie odpowiadać.
Ale w ten czas, kiedy ona spała, sen był ostatnim o czym on myślał.
Mimo ciemności nocy walka nadal trwała i nic nie zwiastowało aby cokolwiek miało się zmienić. Nie wiedział już z kim walczy, każdy przeciwnik wydawał mu się być tym samym człowiekiem, nie różniącym się niczym od pozostałych. Nie zwracał już uwagi na nic. Nie zastanawiał się nocami nad tym kto stoi za wypowiedzeniem mu wojny.
Po prostu zabijał.
Nie miał już na sobie lśniącej zbroi, pięknego złotego hełmu z czerwonymi rubinami. Miał ubraną czarną koszulę, skórzane spodnie przewiązane pasem, metalowy napierśnik i osłony na przeguby, na które raz za razem przyjmował ciosy przeciwników. Jego ciało było wprost mokre od potu, lepkie od pyłu i piasku,  który unosił się dosłownie wszędzie. Tak jak krew, którą pokryta była jego twarz i całe jego ciało.
Krew tych, którzy chcieli go zabić i przegrali w starciu z nim.
Wszędzie było słychać krzyki, wrzaski i szczęk stali wzajemnie o siebie uderzającej.
Był zmęczony, bolały go ramiona i plecy. Na dłoniach miał odciski od wielogodzinnej walki mieczem, mimo że doskonale się nim posługiwał ze swobodą dla dłoni, teraz wyraźnie czuł ból z każdym zadawanym ciosem. Włosy już zbyt długie opadały mu na czoło, zasłaniając pole widzenia, więc korzystając z chwili oderwał strzęp z dołu i tak już brudnej koszuli i przewiązał sobie spadające ma czoło czarne kosmyki.
Odwrócił się i padł na kolana unikając nadchodzącego ciosu. Odsunął się w prawą stronę i wbił swój mecz w bok przeciwnika, zadając mu szybką, ale i bolesną śmierć. Martwe ciało barbarzyńcy padło na jego tors, przyciskając go do splamionej krwią ziemi. Jęknął cicho, zaciskając powieki i odepchnął od siebie zwłoki, ale nim podniósł się do siadu nad nim pojawił się kolejny żądny jego śmierci. Ale nim uniósł miecz wróg skrzywił się z bólu, a jego ciało przeszyło na wskroś inne ostrze. Kolejne ciało przygniotło go do podłoża, miażdżąc mu żebra.
Ale zaraz zniknęło.
- Wstawaj.
Husam wyciągnął do niego dłoń i mocnym szarpnięciem pociągnął go w górę.
- Co ja bym zrobił gdyby nie ty- mruknął pod nosem zadając kolejny cios.
- Jak to co, byłbyś martwy- prychnął.
Stanęli razem placami do siebie i razem też zadawali ciosy.
- Jak dawniej- mruknął cicho.
- Dawnej daliśmy radę. Więc dzisiaj też- odezwał się Harry i oboje znów walczyli ramię w ramię.
Ale...
*
- Zahrah, nie uciekaj mi- mruknął cicho, kiedy coraz szybciej przechodziła między kwiatkami.
- Chodź za mną, Zayn- odezwała się patrząc na niego przez ramię- chodź za mną...
Weszła między rośliny, stracił ją z oczu.
Kwiaty, które ich otaczały zaczęły się rozmywać, w końcu zniknęły, tak jak i ona.
Zamarł.
- Zahrah?- zawołał zdezorientowany.
Cisza.
Poczuł ogarniającą go panikę.
- Zahrah?!- odwrócił się, ale za nim była pustka.
Jak wszędzie wokoło.
I nagle słychać było śmiech.
Lekki, słodki dla ucha dźwięk.
Słyszał jej śmiech. Nic innego. Tylko jej śmiech.
- Chodź za mną, Zayn...
Powtórzyła z oddali.
*
- ZAYN!
Padł na ziemię.
Husam odepchnął go samemu przyjmując cios na stal, którą nosił na ramionach. Zabił kolejnych dwóch wrogów i odwrócił się do niego.
- Myśl trzeźwo!- szepnął go do pionu.
Pokręcił głową i uniósł znów swój miecz.
I tak sobie myślał... czy jeśli będzie zabijał będzie jeszcze godzien tego by usłyszeć jej śmiech? Czy z każdym odebranym życiem, chcąc być bliżej niej, nie oddali się o krok? O dwa?
Zacisnął powieki i przetarł spocone czoło.
*
- Zbudź się, moje dziecko.
Zmarszczyła powieki, czując delikatny dotyk na ramionach. Powoli wyniosła jeszcze ciężką od nagle przerwanego odpoczynku głowę i wyprostowała plecy. Kiedy tylko odwróciła głowę i uchyliła powieki zobaczyła nad sobą spokojną i łagodną twarz starszej kobiety.
- Witaj- uśmiechnęła się do niej- wybacz, że Cię budzę, ale dochodzi południe.
Wyprosyowala się natychmiast.
- Już?- zdziwiła się- nie miałam pojęcia- podniosła się z krzesła, zdejmując z ramion koc, którym przez noc była okryta.
- Nic się nie stało, moja droga- pokręciła delikatnie głową- przygotowałam dla Ciebie posiłek- złapała ją za dłoń i zaprowadziła do dużego pomieszczenia, gdzie wczorajszego wieczoru rozmawiała z jej mężem. Tam zjadła w spokoju i podziękowała za podany jej posiłek. Od dawna nic nie smakowało jej aż tak bardzo.
Nie miała pojęcia, co dzieje się na polu bitwy. Nie miała pojęcia co przeżywają ludzie.
A co najważniejsze, ani w najmniejszym stopniu nie wiedziała co w tej chwili zajmuje jego myśli. Ale on cieszył się, że ona pozostaje w tym nieświadoma. Że póki co, omija ją to cierpienie. On dał jej słowo. Dał słowo, że wróci. Że jej nigdy nie skrzywdzi. Że nihdy nie zostawi. Sam przez sobą czuł się winny. Bo wiedział, że niewyobrażalnie skrzywdził, zostawiając ją. Ale nie mógł inaczej.
Ona zdawała się już myśleć, że tak jest lepiej. Że on wie, co robi. Że tak po prostu miało być. A odkąd dostała list od niego, miała w sercu nadzieję. Schowaną głęboko. By nikt jej nie odebrał tego ostatniego, jedynego światła, które tliło żar w jej sercu i pozwalało odegnać szaleństwo myśli.
Szaleństwo, strach i przerażenie.
Które teraz ogarnęło jego serce i umysł.
Padł na kolana.
Ale w duchu cieszył się. Pierwszy raz od nielam czterech miesięcy cieszył się, że nie ma jej obok. Że jej piękne, tak niespotykane oczy nie widzą ogromu bólu i cierpienia. Nie widzą rzezi, która rozlała się, pochłaniając wszystkich, którzy chcieli ją powstrzymać.
- Pani!
Uniosła głowę natychmiast, słysząc podniesiony głos gwardzisty. Rozległo się mocne, gwałtowne pukanie o drewnianą powłokę drzwi. Starsza kobieta szybko je otworzyła, a do środka w pośpiechu weszła trójka gwardzistów.
Patrzyła na nich zdezorientowana, nie wiedziała co się stało. Jeden z nich, trzymał z dłoniach sokoła. Ptak co chwilę wydawał z siebie wysoki pisk.
- Pani...- najwyższy spojrzał na nią jak zawsze, ale w jego tęczówkach widziała czyste przerażenie.
- Co...
- Pani, wiadomość- przerwał jej niespokojnie.
Wysunął w jej stronę maleńki rulon, który dosłownie nie był większy niż wnętrze jej dłoni.
Spojrzała przestraszona na kobietę, która razem z mężem stała obok niej i rozwinęła pożółkły papier, który na brzegach miał ciemne, bordowe plany.
Krew.
Spojrzała na wiadomość. Litery pisane były w widocznym pośpiechu, pismo było rozmazane, gdzieniegdzie zupełnie nieczytelne.
Ale zrozumiała.
'Błagam, wybacz mi.'
Spojrzała w oczy strażnika.
Ten padł przed nią na kolana.
Dlaczego to robi, gwardia nigdy nie...
Wysunął dłoń w jej stronę i pochylił głowę, patrząc w ziemię.
- Wiadomość była w tym.
Rozpostarł palce.
Jej serce stanęło.
To był ognisty rubin.
Jego pierścień.

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz