117. 'W drodze do śmierci'

537 66 14
                                    

Godziny mijały w drodze, którą dobrze znała. Wiedziała, że musi dostać się na pole bitwy. Wiedziała też, że nie może kroczyć po jego śladach. Gdy wyruszył słyszała, że armia ma do pokonania dwa tygodnie drogi. Nie miała tyle czasu, siły, ani jedzenia. Nie chciała też zwracać na siebie uwagi poprzez tygrysa, biegnącego niedaleko. Miała dostać się na skraj portu, a stamtad dopłynąć tam, gdzie toczy się walka.
Jeśli nadal się toczy.
Bała się tego co zastanie na miejscu. Niewyobrażalnie. Miała wrażenie, że to może ją zabić. Ale niewiedza i niepewność każdego dnia zabijała ją powoli równie boleśnie co rozłąka z nim, więc niewielka to różnica w śmierci.
Pamiętała obraz, który mijała tuż za miastem.
Miecz wbity w ziemię tuż za granicą głównego miasta stolicy. Miecz, który tam pozostawił i który winien wyciągnąć, gdy powróci w chwale. Miała nadzieję, że będzie jej dane oglądać pustą szczelinę jątrzącą ziemię.
Zatrzymała konia na szczycie wzgórza, z którego widać było w oddali białą wieżę dzwonnicy w porcie. Tej, która obwieszcza przybycie statku do portu. Zdjęła rękawiczki, wsunęła rękę do torby przy siodle i wyjęła mapę, którą dostała od najstarszego ministra. Spojrzała przez ramię, gdy usłyszała za sobą kroki.
- Musimy ominąć to miasto i wioskę - powiedziała do młodego mężczyzny, który siedział w swym siodle i patrzył na nią- Asim nie może się zbliżyć do ludzi, a nie chcę też, żeby ktoś rozpoznał gwardię. Mimo innych strojów tylko oni noszą taką broń. To zbyt ryzykowne.
- Zgadzam się z tym- powiedział - jadąc w ten sposób- wskazał palcem na mapie, którą trzymała w dłoniach obszerny szlak- dołożymy dzień drogi.
- Tak. To prawda. Ale jeśli dotrzemy na skraju tego portu- wskazała punkt- w linii prostej mamy stamtąd trzy dni żeglugi. Góra cztery. Armia poruszająca się lądem potrzebowała dwóch tygodni, żeby dotrzeć na granicę. Ten półwysep nam to ułatwi. Musimy tylko znaleźć statek. I go opłacić.
- Zadbałem o to- powiedział i odsłonił materiał za siodłem swojego konia. Spojrzała na skórzane sakwy.
- Dlaczego jedziesz ze mną?
Westchnął i polecił głową.
- Byłem z nim na ostatniej wojnie- przyznał.
Uchyliła usta w szoku.
- Ponad sześć lat temu?
- Tak.
- Jesteś jednym z zarządców stolicy, dlaczego...
- Wtedy nim nie byłem- przerwał jej cicho- objąłem tą funkcję po zakończeniu wojny. Gdy Pan powrócił w zwycięstwie. Przyznał mi ją za moje zasługi na polu bitwy. Nie sądziłem, że przez to przyjdzie mi utknąć w stolicy, zamiast ruszyć za nim- przyznał wyraźnie niezadowolony.
- Nie obawiasz się o własne życie?
- Nie. Czym jest życie w strachu, kuląc się za murami pałacu- pokręcił głową- jeśli... jeśli nasz Pan nie wróci, armia, która go pokonała i tak stanie u bram. Tak czy tak, czeka nas śmierć. Więc jeśli mogę pomóc jedynej osobie, którą mój król ceni bardziej niż samego siebie, zrobię to.
Spojrzała na niego nie kryjąc szoku.
- Nie jedziesz ze mną, żeby go odnaleźć- wyszeptała cicho- chcesz...
- Trzymać cię z daleka od wojny, jeśli do nas przyjdzie- dokończył za nią- w placu nie jesteś już bezpieczna.
Patrzył wzrost przed siebie, a jego spojrzeniu kryła się zawziętość.
Mówił prawdę.
- Wielu jest takich, którzy życzą ci śmierci- powiedział to tak, jakby miała nie usłyszeć- widzą jak nasz Pan się zmienił, odkąd tu jesteś. Odkąd z nim jesteś. Widzą w tobie jego słabość. Chcą się ciebie pozbyć. A teraz, gdy on jest daleko mają ku temu okazję.
Poczuła zimno.
- Co masz na myśli?- zacisnęła usta w wąską linię.
- Mam... przeczucie. Przeczucie, że radzie nie można ufać, odkąd Pan przekazał ci pierścień. Jakby rozpoczęła się tam walka o władzę, do której żaden z nich nie chce się przyznać.
- Ty jej nie chcesz?- uniosła wyzywająco brew.
- Ta, która została mi dana jest aż nazbyt wystarczająca- powiedział, prostując się w siodle- lepiej spałem w bitewnym namiocie, niż w komnatach ministra. To mój ojciec szedł z dumą tą drogą. Ja nim nie jestem. Po jego śmierci poprosiłem o możliwość dołączenia do armii, na co mój Pan się zgodził. Po zwycięstwie nagrodził mnie tytułem ministra, który kiedyś należał do mojego ojca, a który stracił po śmierci.
- Nagrodził Cię?
Skinął głową.
Zmarszczyła brwi.
Za co on przyznał taki zaszczyt?
- Uratowałem życie Hussama Imada.
Powiedział to bardzo cicho.
- Jesteś dobrym człowiekiem- przyznała przerywając ciszę- i cieszę się, że jesteś tu ze mną.
- Tyle mogę zrobić w jego imię, Pani- skinął lekko głową i wycofał się, zanim ona zdążyła podważyć słowo, jakim ją określił.

*

Obudził ją podmuch dymu.
Skrzywiła się lekko czując ból szyi i kręgosłupa. Spędziła noc spiąc pod drzewem. Wyprostowała plecy i wstała powoli, czując jak każda część jej ciała emanuje bólem. Przez moment zatęskniła za łóżkiem w jej komnacie.
Zagryzła wargę.
Lata temu tak spędzała noce.
Spała gdzie tylko mogła, jadła bądź nie, zawzięcie uciekając przez przeszłością.
- Pani...
Odwróciła się i zobaczyła ministra, a za nim gwardzistów.
Wszyscy trzymali wyciągnięte miecze.
Zamarła.
- Na konia.
- Ale...
- Natychmiast.
Pędem ruszyła w stronę swojego ogiera i dosiadła go szybko, zakładając kaptur na głowę. Asim stanął obok i zauważyła, że dziwnie wpatruje się w przestrzeń między drzewami, machając szybko końcówką ogona.
- Jedź- rzucił przez ramię mężczyzna, a ona zauważyła cienie postaci wyłaniające się spomiędzy drzew.
Tuzin mężczyzn zbliżał się powoli, widziała ich czarne szaty, zasłonięte twarze wyłaniające się z porannej mgły.
Poczuła jak jej serce zamiera ze strachu.
Nagle powietrze przeciął cichy świst.
Zdusiła w sobie krzyk, kiedy młody minister odwrócił się lekko w jej stronę, a w jego lewymi ramieniu utkwiła strzała. Zatoczył się i mocnym ruchem oderwał drewno. Wyprostował się, wsunął swój sztylet z powrotem za pas, a zamiast tego sięgnął po długi, zakrzywiony miecz. Patrzyła na jego szerokie plecy, jak przybiera pozycję do ataku.
Nie odwrócił się do niej.
- Jedź. Natychmiast.
Tygrys ryknął wściekłe, a ona jakby oprzytomniała, gdy jej koń stanął dęba. Odwróciła się i ruszyła galopem przed siebie, mijając kolejne drzewa i ich cienie. Obejrzała się na moment i zauważyła jak tygrys rzuca się na jednego z zamaskowanych zabójców.
Do oczu napłynęły jej łzy.
Zostawiła tych ludzi na śmierć.
Zginą, bo taka była jej wola. Chciała wyruszyć i zrobili to z nią, teraz zapłacą cenę za tę ufność.
Przemierzała las coraz szybciej i szybciej, chciała dotrzeć na krawędź i skierować się prosto do pobocznego portu. Mijając ostatnie drzewa zmrużyła oczy czując oślepiające promienie słoneczne. Skrzywiła się mocno i na moment zasłoniła sobie pole widzenia ręką, kiedy las dobiegł końca, a wschodzące słońce świeciło tak mocno, że omal nie straciła równowagi na grzbiecie konia. Wspięła się na najbliższe wzgórze.
Przed nią rozpostarł się krystaliczny ocean.
Nieprzenikniona otchłań.
Za nią w dole las, cały czas pogrążony w mroku świtu i mgle.
Zagryzła wargę.
Asim.
Stała i patrzyła uparcie, jakby czekając, aż tygrys wyłoni się spomiędzy drzew.
Tak się nie stało.
Odwróciła się w stronę oceanu czując jak fala szlochu wstrząsa całym jej ciałem.

~*~

Jak myślicie, ile zostało nam do końca??

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz