134. 'Prawda o przeszłości'

253 63 2
                                    

Izdihar patrzyła w dziwne tęczówki jakby nic od nich nie oczekiwała. Choć było inaczej. Przyszła tu w jednym celu.
A dziwne tęczówki nie miały pojęcia, że te bursztynowe znów patrzą.
- Powiedz mi. Powiedz co cię spotkało. Chcę ci pomóc.
- Nie możesz mi pomóc.
- Nie...
- To co przeszłam, może mnie zabić.
- Zayn nie zrobi ci krzywdy- powtórzyła dobitnie- nie wierzę w to.
- Nigdy nie będę w pełni jego kobietą. To wystarczająca krzywda.
- O czym ty mówisz- pokręciła głową- co się takiego stało, powiedz mi. Powiedz, jak wyglądało twoje życie, zanim tu trafiłaś.
Zahrah odwróciła wzrok, by spojrzeć na mieniący się ocean. Promienie wschodzącego słońca sprawiały, że stał się w jej oczach istnym złotem.
Zacisnęła pięści.
- Miałam trzynaście lat- zaczęła, nieprzerwane szukając ukojenia w bezkresnej, lazurowej głębi- wtedy mój brat wypłynął w morze. Był dla mnie wszystkim, czego potrzebowałam. Czego wtedy potrzebowałam. Był jedynym człowiekiem, który zawsze był przy mnie, który wszystkiego mnie nauczył, zawsze mnie wspierał i bronił. Mój ojciec był surowym człowiekiem. Moja matka też. Była całkowicie posłuszna ojcu. Byli ludźmi, którzy mieli na swoje usługi wielu i bardzo lubili z tego korzystać. Ludzie ich podziwiali. Nie sądzę by mieli za co. Bili dymnymi ludźmi. Rivear często kłócił się z ojcem. Często ojciec na niego krzyczał. Matka nie reagowała. Więc Rivear zostawił nasz... - zawahała się - nasz dom i odszedł, w poszukiwaniu miejsca, w którym zbuduje dla nas nowy dom. Tak bardzo chciałam odejść razem z nim, ale według prawa, nie mogłam- zacisnęła pięści - rządziło mną prawo. Byłam własnością moich rodziców. Kilka tygodni po tym jak Rivear wypłynął, do naszego domu przybyły dziesiątki żołnierzy. Widziałam jak wchodzą na dziedziniec, jak wychodzi do nich mój ojciec. Nie poznałam wtedy tego człowieka. Mój ojciec nigdy się przed nikim nie kłaniał. Nie pochylał głowy. A gdy tylko zobaczył Evona pochylił się nisko i miałam nawet wrażanie, że jedno skinienie palca, a padłby na kolana. Matki nie widziałam. Nie wyszła za nim na dziedziniec, a zawsze gości witali razem. Ojciec zawołał służbę i jedna z kobiet zaprowadziła mnie na dół, do głównej sali, gdzie jak się okazało przebywało wielu mężczyzn. Mój ojciec stał przy drzwiach, oni na środku. Patrzyli na mnie. Oglądali mnie. Nie wiedziałam dlaczego i po co. Ostatni do sali wszedł Evon. Wtedy wszyscy inni wyszli. A ja pierwszy raz spojrzałam w jego oczy- pokręciła głową wciąż patrząc na budzący się ocean- przeraziły mnie. Wydawał się być naprawdę pięknym, rosłym mężczyzną. Ale te oczy... bałam się go. Mało miałam powodów do strachu, ale on już wtedy był jednym z nich. Od tej pierwszej chwili. Ja się bałam oddychać. Przysięgam. Nic nie powiedział. Wyprostował się i wyszedł, a za nim ojciec. Mnie zaprowadzono na dziedziniec i kazano wsiąść do powozu. Wolałam matkę, ale nigdzie jej nie było. Ojca nie miałam odwagi wołać. W panice zaczęłam wołać Riveara, jakby miał przyjść i uratować mnie tak jak zawsze. Jakby miał zabrać mnie do domu, albo na plażę. Albo na swój ukochany statek, na którym spędzaliśmy całe dnie zanim wypłynął. Nikt nie przyszedł. Zamknęli mnie w powozie, który w środku był cały z czarnej tkaniny. Nie wiem ile trwała droga, nie pamiętam. Naliczyłam kilka wschodów i zachodów słońca przez małe okienko w tylniej ścianie. Powóz zatrzymał się na dziedzińcu z białego marmuru. Drzwi otworzyła kobieta, bez słowa kazała mi wysiąść, powóz odjechał, a brama się zamknęła. Zostałam na dziedzińcu sama. Przestrzeń była ogromna. Wszystkie bramy były zamknięte, nie było wyjścia. Chodziłam w panice od ściany do ściany, jakby miały się skruszyć od uderzeń moich dłoni. Krzyczałam, płakałam i dosłownie błagałam o to, by ktokolwiek mnie stamtąd wypuścił. Nikt nie słuchał. A może słyszeli, ale nie mogli nic zrobić, nie wiem. Trwało to kilka dni. Zauważyłam, że pałac w którym mnie zamknięto ma ogromne balkony. Ktoś patrzył na mnie z jednego z nich. Padał deszcz, a ja siedziałam pod ścianą. Na dziedziniec weszły dwie kobiety i złapały mnie za ramiona, potem zaprowadziły wgłąb korytarzy i schodami w dół. I w dół. I w dół.
Przełknęła ślinę.
Mimowolnie objęła się ramionami, jakby wciąż czuła zimno i panującą w pałacu piekieł wilgoć. Zapach stęchlizny i śmierci.
Wiedziała, że ten człowiek nie żyje, a mimo to wspomnienie jego spojrzenia nadal było jej koszmarem.
- Zaprowadzono mnie na sam dół. Do komnaty, która miała kształt koła. Na środku stał złoty słup, wysoki na około metr. Przy nim wisiały przymocowane do niego złote kajdany. Na ścianach paliły się pochodnie. Ale i tak było dziwnie ciemno. Było zimno i wilgotno. Czułam zapach gnijącego mięsa. Ale komnata była czysta. Byłam boso, a moje stopy były czyste. Zostawiono mnie tam, zamknięto drzwi. Nie przypięto mnie do tego słupa. Te kobiety po prostu zostawiły mnie tam i wyszły. Nie wiem ile czasu byłam tam sama, ale potem przyszedł on. Zaczął chodzić wokół mnie, mówił coś do siebie, nie wiem co, bo mówił to bardzo cicho. Nie słyszałam dokładnie. Zaczęłam krzyczeć, że chcę wyjść, że chcę wracać do domu. Chciałam żeby mnie wypuścił. Nic nie powiedział. Podszedł i uderzył mnie w twarz. Upadłam na ziemię. Uderzyłam się w głowę o ten złoty słup, nie pamiętam więcej. Wiem, że jak wróciła mi świadomość leżałam na podłodze. Byłam naga. Wszystko co czułam, to przerażenie i ból, kiedy wchodził we mnie raz za razem- warknęła cicho, zaciskając zęby- mogłam, krzyczeć, mogłam błagać... on tylko się śmiał i robił to mocniej. Kiedy skończył wstał i podniósł mnie za ramiona tylko po to, żeby znowu rzucić na podłogę. Jak worek. Kopał mnie w brzuch, w żebra, bił, policzkował i z każdym uderzeniem wyglądał jak... szczęśliwy. Jakby to dawało mu siłę. Nie wiem ile to trwało, ale zostawił mnie prawie martwą. Przypiął kajdanami do słupa i wyszedł. Przychodził co kilka dni. Zaczął się do mnie odzywać. Zaczął opowiadać o swoim życiu. O tym co robił, o tym co jadł, o tym co widział, o ludziach, którzy jak uważał go obrazili i o tym jaką śmierć im zadał. Był mistrzem w wybieraniu śmierci i cierpienia dla innych ludzi. Przez ten cały czas, który spędziłam w tym piekle nauczyłam się tego człowieka. Nauczyłam się jego opowieści i jego zachowań. Wiedziałam, kiedy mnie uderzy. Najgorsza była bezsilność, bo nie mogłam z nim walczyć.
- Jak długo byłaś w Tartarze?
Zahrah spojrzała w jej brązowe tęczówki.
- Trzy lata.
Kobieta przytknęła dłonie do ust. W jej oczach zbierały się łzy żalu i współczucia.
- Trzy lata spędziłam w tym piekle. A Evon przychodził niemal codziennie, żeby mi o tym przypominać. Mówił, że jestem własnością. Że jestem jego skarbem. Że jestem jego ptaszyną w tej złotej klatce. A ja nigdy nie pochyliłam przed nim głowy. Nigdy nie byłam posłuszna. Powtarzałam mu to. Krzyczałam prosto w oczy. On tylko się uśmiechał i bił mocniej. Ale nie złamał mnie tym. Nie pochyliłam głowy- spojrzała w stronę okna- złamał mnie inną krzywdą. To było w pierwszych dniach, kiedy tam trafiłam. Przyszedł, a z nim było trzech mężczyzn. Dwóch z nich chwyciło mnie za ramiona, jeden z nich stanął za mną i unieruchomił mi głowę. Evon stał i patrzył. Widział mój strach, widział panikę, słyszał jak krzyczę. Weszła kobieta, trzymała tacę. Na niej dzban z winem i kielich. Napełnił go, mocno chwycił moje policzki i wlał mi do ust całą zawartość. Potem następny kielich i następny. Krztusiłam się wiem, byłam od niego mokra. Nigdy nie zapomnę tego smaku. Tej słodyczy, ale i goryczy. Puścili mnie i wyszli. Na końcu wyszedł Evon. Nie wiedziałam co mi podał, ale miałam przeczucie, że to nie było tylko wino. Pamiętam jak po kilku godzinach zaczął boleć mnie brzuch i nogi. Nie mogłam wstać. Następnego dnia przyszedł i powiedział coś dziwnego. Powiedział, że jestem jak on. Że stałam się taka jak on. Nie rozumiałam go wtedy. Ale kiedy przyszedł i znowu mnie zgwałcił powiedział mi... powiedział, że... że odebrał mi prawo, które ma tylko kobieta.
Izdihar zmarszczyła brwi.
- Kobieta? Jakie prawo ma kobieta? Kobieta nie...
- W wielu światach i wielu krajach kobiety mają jedno prawo. I jeden obowiązek.
I spojrzała w oczy Izdihar, a jej warga drżała.
Zrozumiała.
- Czy ty...
- Nigdy nie urodzę dziecka.
Przełknęła gorycz i poczucie nicości.
Co może być warta kobieta, która nie może mieć dziecka?
- Może to nie prawda- Izdihar złapała ją za rękę- może...
- Izdihar- pokręciła głową- byłam w tym piekle trzy lata. Udało mi się uciec, gdy miałam szesnaście lat. Po pięciu latach tułaczki i wiecznego uciekania trafiłam tutaj. I nie dałam mu dziecka.
- Nie rozumiesz- starsza kobieta pokręciła głową- kobiety w pałacu piją wino. W winie jest środek hamujący płodność. Żadna kobieta nie można dać dziecka mężczyźnie jeśli on tego nie zechce...
- Ja nie piję wina. Nigdy go nie piłam. I również nie dałam mu dziecka.
Izdihar patrzyła na nią ze smutkiem.
- Amina opowiadała mi dużo o prawach tego kraju. Nie mam szans na przyszłość tutaj. Na pewno nie u jego boku- spuściła głowę.
- Co zamierzasz zrobić?
- Odejść.
- Nie...
- Nie mogę tu zostać- pokręciła głową jakby załamana- zrozum, nie mogę.
- Zayn nie pozwoli ci odejść.
- Nie dowie się.
- Chcesz uciec?
- Nie mam wyjścia. Błagam nie mów tego nikomu. Nie mów tego, co ci powiedziałam. On nie może się dowiedzieć. Mówił, że jestem dla niego najpiękniejszym kwiatem. Nie spojrzę mu w oczy, jeśli...
Izdihar odwróciła wzrok.
Spojrzała na swoje dłonie i zagryzła wargę. Następnie wstała i skierowała się do wyjścia osłoniętego zwiewnym materiałem.
- Wybacz mi- spojrzała na nią.
A dziwne tęczówki dostrzegły sylwetkę mężczyzny stojącego za błękitną zasłoną.
Wstrzymała oddech.
Słyszał każde słowo.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 3 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz