4. 'Twarzą w twarz'

11.7K 885 69
                                    

Czuła się dość dziwnie. Zaczęła jeść, nie bardzo sama wiedziała co, ale jej smakowało. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Amina stała nad nią cały czas z pochyloną głową i nie odezwała się słowem.
Odłożyła srebrny widelec i spojrzała na nią.
- Usiądź- wskazała na miejsce przy stoliku obok siebie, ale nie otrzymała żadnej reakcji- dlaczego tego nie zrobisz?
- Nie mogę, pani- pochyliła się jeszcze bardziej.
- Nie mów tak do mnie- jęknęła przywracając oczami.
- Wybacz, pani.
To nie ma najmniejszego sensu- pomyślała.
- A jeżeli każę ci usiąść?- zapytała po chwili.
Cisza.
- Usiądź- wskazała na poduszkę- chcę tego.
Dziewczyna natychmiast to zrobiła, kładąc dłonie na kolanach.
- Nie bój się mnie- uśmiechnęła się lekko- nic ci nie zrobię, nie musisz mi służyć, nie potrzebuję tego, nie chcę- pokręciła głową- popatrz na mnie- poprosiła i chwyciła delikatnie jej podbródek, podnosząc do góry.
Dwa bursztyny spojrzały na nią przestraszone.
- Dlaczego na mnie nie patrzysz, powiedz mi.
- Jesteś kobietą sułtana, pani. Takie jest prawo- i znów spojrzała w dół.
- Nie jestem jego!- krzyknęła i wstała na równe nogi- on nie jest moim panem!
- Pani, błagam, nie mów tak, tak nie wolno- szepnęła płaczliwie i pochyliła głowę.
- Będę tak mówić, będę to powtarzać- powiedziała twardo- nie mam pana. I nie będę go miała- spojrzała za okno.
Słońce chyliło się ku zachodowi, zalewajac ocean złotym blaskiem.
Odwróciła się, kiedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Amina natychmiast się pochyliła, stając przodem do nich.
Do komnaty wszedł Husam i skinął dłonią na dziewczynę, a ona cały czas pochylona w jego stronę, zaczęła się cofać do drzwi, aż w końcu wyszła.
Ona odwróciła się do niego tyłem, kiedy do niej podszedł.
Nadal bolał ją policzek.
- Pan chce cię widzieć dziś wieczorem- powiedział.
- Nigdzie nie idę- odparła stanowczo- jeśli czegoś ode mnie chce, niech sam przyjdzie i o to zapyta.
- Nie masz prawa...
- Mam takie samo prawo jak ty, czy on- spojrzała na niego zła.
W tym świetle jej oczy były jeszcze piękniejsze, jeszcze dziwniejsze niż wcześniej.
Nigdy takich nie widział.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej- po tych słowach, które nie wydawały się jej w choćby najmniejszy stopniu szczere, skinął lekko głową i wyszedł, zostawiając ją sam na sam ze słońcem, które mogła jedynie podziwiać z okna zamkniętego tarasu.
*
Siedziała na poduszkach i patrzyła na kwiaty rośliny pnącej się po rzeźbionej kratce, zadaszającej taras. Kwiaty były białe, miały duże wywinięte płatki, w każdym naliczyła ich siedem. Czym bliżej środka, biel przechodziła w zieleń.
Piękne.
Piękna ozdoba dla mojej klatki...
Po prostu siedziała i czekała cierpliwie, aż zajdzie słońce. Chciała zobaczyć właśnie ten moment, moment, kiedy ognista tarcza zatapia się całkowicie w oceanie.
Ale nie było jej dane tego zobaczyć.
Do komnaty ktoś wszedł, ktoś kto zawitał i na tarasie.
Odwróciła głowę w kierunku Husama.
- Chodź.
Spojrzała szybko na horyzont.
Nie było już słońca.
Westchnęła cicho.
- Nie- odparła.
Zacisnął usta w wąską linię i skinął na strażników. Szybko chwycili ją za ramiona i wyprowadzili z komnat, znowu gdzieś ją prowadząc.
Do niego.
Jeśli tak bardzo chce, proszę. Powie mu wszystko. Wszystko co o nim myśli.
Szli długim korytarzem, on silny, wyprostowany, ona wleczona przez straż.
Zatrzymali się przed zdobionymi drzwiami, innymi niż wcześniej, gdy ją do niego prowadzili.
- Zachowuj się- powiedział twardo i wszedł pierwszy, a ona zrobiła krok dopiero, kiedy pchnęli ją w przód.
Weszła niechętnie do komnaty z której bił szkarłat i złoto. Dało się wyczuć władzę płynącą ze wszystkich stron.
Ale jego nie widziała.
On widział ją.
Husam skinął dłonią, a żołnierze pościeli jej ciało i pochyleni wyszli.
- Pamiętaj. Jeśli nie będziesz posłuszna, spotka cię kara.
- Lepiej od razu mnie zabij- syknęła przez zaciśnięte zęby- bo ja się nie pokłonię- pokręciła głową na potwierdzenie swoich słów.
Nic nie powiedział.
Skinął głową i wyszedł, ale nie tak jak strażnicy. Wyszedł odwrócony do niej plecami, wyprostowany.
A ona została sama. Tak jej się zdawało.
Czuła na sobie jego wzrok. Czuła, że patrzą na nią te oczy, takie same jak każde inne, jak wszystkich tutaj.
Nie wyjątkowe- zwyczajne.
Powoli odwróciła głowę i uniosła swe oczy.
Na tarasie wewnętrznym, prowadzącym jak się domyślała do kolejnej komnaty stał on i patrzył na nią z góry.
Nie skłoniła się.
Wszystkie tak robiły- pomyślał.
Wszystkie.
Almas, Firdus, Nesajem, Sahar, Rasha...
Dżamila.
Piękna Dżamila.
Więc dlaczego ona nie pokłoniła się jemu?
Patrzył na nią z góry, miał na sobie zdobioną szatę koloru ciemnej czerwieni, czarną długą kamizelkę do ziemi i oczywiście nakrycie głowy.
A na nim czerwony kamień.
Ognisty rubin.
Patrzyła na niego i czekała, aż zapyta o cokolwiek, ale nie zrobił tego. Podszedł powoli do schodów, zszedł na dół i stanął przed nią, nadal patrząc władczo.
I ona też tak patrzyła.
Sama była sobie panią.
- Chcesz abym się pokłoniła.
Znów to zrobiła.
Zwróciła się do niego wprost.
- Przykro mi, ale nie zrobię tego- powiedziała, oczywiście dając nacisk na słowa: przykro mi.
Bo przykro wcale jej nie było.
Nie odezwał się.
Stał i patrzył jak podchodzi powoli do okna, jak opiera dłonie o jasny marmur i uparcie patrzy na linię horyzontu.
Patrzył na jej włosy, opadające jedną falą na plecy, aż do pośladków.
Włosy iście piękne, nadzwyczajne, niespotykane.
Ciemniejsze niż złote kosmyki Dżamili, ale dużo jaśniejsze niż jego własne.
Patrzył na jej oczy, na dwa kamienie lśniące w słońcu, kamienie, które nie były ani szafirami, ani szmaragdami.
Były podobne, ale zarazem tak różne.
Ale były jego.
Należały do niego, tak jak i ona teraz. W tej sukni prezentowała się wspaniale, jedwab zwiewnie okrywał jej jasną skórę, której jego palce chciały dotknąć.
Ale nie mógł.
Podszedł do niej, stanął obok.
Nie spojrzała na niego.
Dla niej ocean był bardziej godny uwagi niż jego osoba.
- Nic nie powiesz?- zapytała po chwili ciszy i spojrzała na jego twarz.
Tym razem to on nie patrzy na nią.
- Nie wiem po co mnie tu przyprowadzili, nie wiem czego chcesz, ale...
- Chciałem cię zobaczyć.
Odezwał się do niej pierwszy raz.
Jego głos... był inny niż sobie wyobrażała, był spokojny i dość ciepły. Spojrzał na nią wyprostowany.
- Po co?- zapytała i znów jej uwagę przykół ocean.
Piękny.
- Podziwiam to, co należy do mnie.
- Nie należę do ciebie- warknęła i odwróciła się do niego plecami.
Zmarszczył brwi zły.
- Widzisz to miasto?- zapytał patrząc na budynki rosnące u stóp pałacu.
Nie odpowiedziała.
Ale patrzyła.
- Wszystko co widzisz, wszystko wokoło, należy do mnie. Jest pod moją władzą i rozkazem. Wszystko co widzisz, należy do mnie. Tak jak i ty. Nauczysz się tego.
Niezwykły spokój jego głosu ją przerażał.
- Nauczysz się kochać to życie, nauczysz się dziękować i szanować. Będziesz mnie kochać. Będziesz mnie kochać za to kim jestem.
Nie będę.
- Nauczysz się okazywać szacunek.
- Potrafię okazać szacunek- powiedziała patrząc na niego- ale robię to wtedy, gdy ktoś na niego zasłuży- powiedziała twardo.
Widziała gniew w jego tęczówkach, ale nie pokazał tego.
- Kobieta nie potrafi okazać szacunku, dopuki się tego nie nauczy- rzekł, patrząc przed siebie- ty tego jeszcze nie potrafisz...
- Nie znasz mnie- warknęła- nie będę okazywać ci szacunku, wiesz dlaczego?- uśmiechnęła się kpiąco- bo dla mnie nie jesteś nikim wyjątkowym- powiedziała i odwróciła wzrok. Jej spojrzenie padło na lustro.
Pisnęła przestraszona i cofnęłam się natychmiast. Jej plecy spotkały się z czymś twardym, ale ciepłym. Nie była to marmurowa ściana.
To był on.
Szybko się odwróciła i potknięła się o skraj długiej sukni, upadając na krwisto czerwony dywan. Spojrzała przestraszona w jego oczy, w których widziała lekkie zdziwienie i trzęsąc się odwróciła głowę, by jeszcze raz spojrzeć w lustro.
Nie znała kobiety, którą w nim widziała.
Nie widziała tej twarzy od lat.
Włosów koloru ciemnego piasku.
Jasnej cery.
Tych dziwnych oczu, których koloru sama nie rozumiała.
Pokręciła głową, czując w oczach łzy.
- N-nie- szepnęła cicho i zakryła usta dłonią. Wstała na dążących nogach i w tej chwili do komnaty wszedł Husam.
- Zabrać ją- powiedział ostro, nie patrząc na nią. Żołnierze pochwycili jej ręce i pchnęli na podłogę.
Taką, klęczącą, szamoczącą się- wywlekli.
Zmarszczył brwi.
Nie rozumiał.
- Powiedz mi, dlaczego ten owoc jest tak gorzki?- zapytał i spojrzał na przyjaciela.
- Przestań- przewrócił oczami- nie lubię jak tak mówisz- skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Mulat uśmiechnął się.
- Więc powiedz, dlaczego jest taka. Czemu nie słucha? Wszystkie słuchają- westchnął.
- Nie jest stąd. Myślę, że urodziła się daleko poza granicami kraju.
- Możliwe. Jest inna. To czyni ją jeszcze piękniejszą.
- Miałeś przestać- jęknął ze śmiechem.
- Wybacz, przyzwyczajenie- westchnął i odwrócił się do niego, opadając się tyłem o marmur, zakładając ręce na torsie- powiedziała coś?
- Nie. Właściwie to nic- westchnął- jest inna, cały czas powtarza, że nie jest twoja...
- Jest- przerwał mu natychmiast.
- Jej to powiedz- przewrócił oczami.
On jeden mógł się tak do niego zwracać.
- Służąca powiedziała, że nie pozwoliła mówić jej do siebie 'pani', była zdziwiona, że ktokolwiek się jej kłania. Nie widzi takiej potrzeby.
- Nie potrafi okazać wdzięczności- powiedział zaciskając dłonie na ramionach.
- To nie to- pokręcił głową zielonooki- mówi, że nie jest nikim wyjątkowym... tak jak ty- spojrzał na niego- musi być tego powód. Czuje się tu uwięziona, ale dała słowo, że nie ucieknie.
- Jej słowo jest nic nie warte- powiedział spoglądając na miasto- zanim ją zabrali spojrzała w lustro- zmarszczył brwi.
- Co w tym dziwnego?- zapytał.
- Przestraszyła się samej siebie.
Uniósł brwi.
- Jak to?
- Nie wiem. Nie rozumiem tego- przyznał mulat i zdjął z głowy turban, uwalniając czarne włosy- widziałem to w jej oczach, widziałem szok, Husam.
- Właśnie- przypomniał sobie- jest inteligentna...
- Kobieta nie może być inteligentna- pokręcił głową- to absurdalne- prychnął.
- Ale posłuchaj mnie. Wiem, że kobiety temu nie podlegają, masz rację. Ale ona wie, że ja też nie pochodzę stąd.
Mulat spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
- Jak to?
- Powiedziała mi to. Powiedziała, że się wyróżniam i że nie jestem taki jak wszyscy tutaj. Powiedziała, że nie nazywam się Husam Imad.
- Myli się, to również jest twoje imię. Dowiedz się o niej jak najwięcej.
- Dobrze. A co z nią?
- Przyprowadź ją na dziedziniec godzinę po zmroku. Myślę, że chłosta wystarczy...- wyprostował się i założył turban ponownie.
- Będzie jak chcesz.
Jak zawsze- pomyślał mulat.
- Jeszcze jedno- odwrócił się do niego- jak ma na imię?
Ten westchnął.
- Nie powiedziała.
Zacisnął usta w wąską linię.
Jego własność musi być posłuszna...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz