41. 'Przyrzeczenie'

9K 934 139
                                    

Czekała, aż wreszcie wejdą między kwieciste krzewy, których tak dawno nie widziała, za którymi tak tęskniła jej dusza. Dlatego, kiedy tylko znaleźli się przy głównej zdobionej bramie prowadzącej do świata kwiatów, puściła jego ramię i zaczęła iść tak szybko jak tylko mogła.
Uśmiechnął się, kręcąc tylko głową. Nic nie mógł poradzić na to, że czasami jej zachowanie po prostu go bawiło.
Przystanęła na środku marmurowej drogi, którą prowadziła do innych ogrodów i odetchnęła głęboko, przymykając powieki. Czuła ten zapach, widziała przeróżne barwy. Mimo ciemności nocy, dobrze znała te rośliny. Podszedł do niej i stanął tuż za jej plecami. On czuł zapach jej ciała, przecudną mieszankę kwiecistych perfum, która koiła jego zmysły. Ostatkiem sił powstrzymał się, by nie położyć dłoni na jej krągłych biodrach.
Powoli się do niego odwróciła. Patrzył w jej oczy, które wprost mieniły się ze szczęścia. Nigdy tego nie widział, a mógłby przysiąść, że taką właśnie chciał ją oglądać.
- Jest tak, jakby... jakby nic się nie zmieniło- wyszeptała, patrząc na jego twarz.
- Niewiele się zmieniło- odrzekł- pokażę ci- wystawił ramię, które po chwili ujęła jak zwykle niepewnie.
Zastanawiał czasami, kiedy ona się nauczy swobody, jeśli chodzi o niego. Czy w ogóle się jej nauczy... No i oczywiście czy on chciał, by była swobodną, bo jego Zahrah przejawiała swobodę momentami aż nazbyt.
Przeszli do innej części, gdzie kilka nocy temu zakwitł dziwny kwiat.
Brązowy.
- Zamknij oczy- poprosił cicho, a ona spojrzała na niego z dezorientacją, ale i uśmiechem.
Cieszył się, móc go widzieć i w jej oczach.
Przymknęła powieki i uniosła wyżej głowę, a on wreszcie to zrobił. Stanął za nią i najdelikatniej jak tylko mógł, ułożył swoje ciepłe dłonie na jej talii. Zaczął prowadzić ją do przodu, a gdy stanęli przed rośliną o małych, brązowych kwiatuszkach, zatrzymał się.
- Spójrz, Zahrah- wyszeptał przy jej uchu, a ona powoli otworzyła swoje dziwne oczy.
To co zobaczyła, nigdy się jej choćby nie przyśniło. Małe, brązowe kwiatuszki, które mieściły się między jej palcami. Każdy z nich miał trzy większe płatki, zakończone do szpica i również trzy w środku, ale o odcień ciemniejsze, również zakończone szpicem. Środek wypełniało o dziwo maleńkie, zielone, okrągłe ziarenko. Przynajmniej tak to dla niej wyglądało.
- Piękne...
Tyle udało się jej powiedzieć, zanim jego dłoń zerwała jeden kwiat. Zrobił krok w przód, całkowicie przylegając do jej pleców. Zamarła na tego gest. Nie budził w niej przerażenia, czy odrzucenia, ale był bardzo niespodziewany. Nadal stojąc przy niej wsunął pączek w jej włosy z prawej strony. Ujął między palce jej podbródek i odwrócił do siebie.
- Jak ty- powiedział szeptem, patrząc w jej oczy- ja...
Nieważne co chciałby jej w tamtej chwili powiedzieć, bo... nie powiedział. To tylko Asim, który postanowił wtrącić się do rozmowy i dosłownie wszedł między nich, wymuszając krok w tył z jego strony. Westchnął głęboko.
- Asim- uśmiechnęła się i przykucnęła przed nim, lecz nie na długo, bo powalił ją na trawę, stając nad nią tak, że jej drobne ciało było między jego nogami- no co robisz- powiedziała nieco głośniej, gdy zaczął lizać ją po twarzy. W końcu położył się obok niej, a głowę umieścił na jej brzuchu. Zawsze tak robił, tak zasypiał.
- Tak, ja też- uniosła dłoń i zaczęła gładzić jego sierść na karku. Patrzyła w gwiazdy, jakby zapomniała o jego obecności.
- Ty też?- odezwał się, nie wiedząc o czym mówi. Spojrzała na niego.
- Też go kocham- wyjaśniła.
Spiął się na jej odpowiedź.
Jak to, ona... kocha to stworzenie? Kocha zwierzę? Bestię? Bo mimo wszystko, on nadal pozostawał tylko tygrysem w jego oczach.
Ona kocha... nie wiedział, że kocha. Myślał, że raczej ucieka od tego uczucia. W stosunku do niego tak przecież było. Nie chciała go kochać.
- Ty... kochasz?
- Słucham?- zmarszczyła brwi, podnosząc się do siadu. Patrzyła na niego z dołu, patrzyła zdezorientowana, nie rozumiała jego pytania.
Pochylił się i usiadł obok niej. Pan usiadł obok kobiety na ziemi. Zniżył się do jej poziomu.
Dlaczego?
- Powiedziałaś, że miłość jest wtedy, gdy cenię kogoś jak siebie samego. To jest zwierzę.
- Miłość w stosunku do niego to przywiązanie- powiedziała.
Westchnął przeciągle.
- Nie rozumiem cię, Zahrah- pokręcił głową zrezygnowany i przetarł twarz dłońmi- powiedziałaś, że przywiązanie i szacunek nie są miłością.
- Bo nie są. W stosunku do ludzi. To, że mam do ciebie szacunek, nie znaczy, że muszę cię kochać- wyjaśniła cicho.
To był dla niej... trudny temat.
- A szanujesz?- zapytał- mnie?
Oto pytanie. 
Za co?
Za to co jej zrobił?
Przymknęła powieki i powoli położyła się z powrotem na trawie. Spojrzała w czarne niebo.
- Nie wiem- odparła- nie wiem, czy to co czuję w tej chwili można nazwać szacunkiem. Chyba nie.
Mówiła jakby do siebie samej.
- Teraz... teraz jesteś inny. Traktujesz mnie inaczej niż wcześniej i ja też inaczej na ciebie patrzę. Jest mi dobrze, gdy jestem z tobą. Na przykład teraz- spojrzała na niego z dołu- ale ja cię nie kocham, Zayn. To nie jest to samo.
Gdyby tylko wiedziała jak bardzo sama siebie okłamuje...
Dlaczego, Zahrah...
Patrzył na nią, analizując jej słowa. Dlaczego... czuł zawód? Spojrzał na pierścień na swojej dłoni. Czerwony rubin.
Czy gdyby go nie nosił, mogłaby go pokochać?
- Chciałbyś?- zapytała po chwili, a on zmarszczył brwi podnosząc wzrok- czy chciałbyś, bym cię kochała?
Poczuł ogarniające go ciepło. Co miał jej powiedzieć?
- Ja... nie jestem pewien- odparł, pocierając brew palcem wskazującym- myślę, że skoro mnie nie kochasz, tak jak tego chcę...
- Czyli chcesz- przerwała mu natychmiast.
- Dla ciebie miłość to coś innego niż dla mnie.
- To znaczy, że chciałbyś abym była twoja tak jak wtedy, gdy  mnie tu przyprowadzono- zauważyła, podnosząc się do siadu. Odsunęła się od niego minimalnie- chcesz, żebym...
- Nie- przerwał jej spokojnie- to nie jest dobre dla ciebie- powiedział.
Widziała, jak zaciska pięści, a żyła na jego szyi stała się nagle bardziej widoczna.
- Powiedz mi... dlaczego mnie tak traktujesz?
Zadała pytanie, na które bał się odpowiedzieć.
- Nie wiem, Zahrah...- westchnął cicho- jesteś...- spojrzał w jej dziwne oczy- jesteś inna. Wyjątkowo niezwykła.
Powiedział to w taki sposób, jakby sam zastanawiał się dlaczego ma o niej takie zdanie.
Dlaczego?
- Ja?- zapytała unosząc brwi- a co we mnie takiego?- zapytała z cichym śmiechem. Odkaszlnęła szorstko, dotykając dłonią szyi, gdy poczuła ból w krtani.
- W twoich oczach jest coś...- zamyślił się- coś czego nigdy wcześniej nie widziałem- przyznał, patrząc głęboko w jej tęczówki.
Nie mógł się nadziwić tej barwie.
- Zahrah?- odezwał się po chwili- kochałaś kiedyś?
Przejechała językiem po dolnej wardze i zaprzeczyła ruchem głowy.
Siedzieli w ciszy, każde zastanawiało się nad słowami drugiego.
- Możemy wracać?- zapytała szeptem.
- Źle się czujesz?- natychmiast podniósł głowę.
- Nie- powiedziała, widząc jego niepokój- po prostu chce mi się spać- na dowód tego, przytknęła dłoń do ust, powstrzymując ziewanie.
Uśmiechnął się mimowolnie.
Ona czasem zachowuje się jak dziecko. Kobieta nie robi takich rzeczy. Nie siada na trawie, nie podnosi wzroku. Nie mówi wprost. Ba, nawet dziecko tak nie mówi, od najmłodszych lat uczone jest szacunku do pana. Do mężczyzny.
Oj, Zahrah...
- Więc, wracamy- powiedział i wstał, po czym podał jej dłoń. Chwiejnie podniosła się na nogi i szybko chwyciła jego ramię.
- Daruj mi, ale nie mam siły- powiedziała patrząc pod nogi.
Przyznała mu sie do tego.
Wstrzymała oddech, gdy podniósł ją jakby nic nie ważyła.
- C-co robisz?- zapytała przestraszona.
- Jesteś zmęczona- powiedział, niosąc ją w kierunku dziedzińca.
- A-ale- zaczęła szeptem, rozglądając się panicznie. Nikt jej nigdy tak nie trzymał.
Tylko on, raz. Na balkonie najwyższej wieży.
Odetchnęła i lekko ułożyła głowę na jego ramieniu. Czuła jego spięte mięśnie.
- Nie bój się, Zahrah- powiedział cicho- nie pozwolę ci upaść.
Już nigdy więcej...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz