123. 'Twarzą w twarz z prawdą'

559 73 18
                                    

Medycy próbowali za wszelką cenę podać lek, ale jego ciało było bezwładne. Usta nie były w stanie przyjąć roztworu, a głowa bezsilnie spoczywała na poduszce.
- Pani... Hussam...- zwrócił się do nich najstarszy na nich- za późno...
- Co? Nie...- zaczęła słabym głosem czując jak popada w nicość- masz lek, zrób coś.
- Nie mogę, Pani. Chciałbym, ale...
- Oh, przestań.
Wszyscy spojrzeli na Riveara, który szybkimi krokami znalazł się przy jego łóżku i odepchnął dwóch medyków.
Podwinął rękawy swojej koszuli i sięgnął do pasa za krótki nóż. Następnie chwili jego przedramię i przyłożył ostrze do miejsca wewnętrznego zgięcia ręki w łokciu.
- Co robisz?!- zagrzmiał Hussam i już chciał zrobić krok w jego stronę- postradałeś rozumiem?!
- Czekaj- zatrzymała go, kładąc dłoń na jego torsie.
Nie wiedziała co robi jej brat.
Ale miała pewność, że cokolwiek by zrobił, może już tylko pomóc.
Mężczyzna naciął skórę mulata, a stróżka krwi natychmiast spłynęła w dół jego łokcia.
- Daren, bandaże- zwrócił się do swojego przyjaciela, a ona natychmiast znalazł się przy nim. Sam chwycił półmisek i pozwolił jego krwi spłynąć do naczynia.
Patrzyła oniemiała jak obchodzi obszerne łoże i robi to samo z drugą ręką.
Ciało mulata nie reagowało.
- Nie patrz- zwrócił się do niej i spojrzał przelotnie w jej oczy.
Patrzyła.
Chwycił fiolkę z ciemnym proszkiem i ku zdziwieniu wszystkich wsypał całą zawartość do naczynia z krwią Pana. Wymieszał wszystko palcami i delikatnie nałożył na powstałe rozcięcie.
- Cóż wyczyniasz- pokręcił głową medyk- tak się nie podaje leku. W tym kraju...
- W ilu krajach byłeś?- przerwał mu wstając i obszedł łóżko, by tak samo postąpić z drugą raną- bo chyba w niewielu- dodał nie patrząc na niego.
Daren zabandażował najpierw jedną, później drugą ranę, a Rivear podniósł się i wyprostował plecy.
Był zdziwiony ich brakiem wiedzy.
- Zwiedziłem pół świata- powiedział, krzyżując ręce na piersi i nie dbał o to, że jego biała koszula teraz ma ślady krwi na ramionach- nauczyłem się wielu sposobów podawania leków- to mówiąc zszedł z podwyższania i skierował się do drzwi, a za nim jego towarzysze.
- Dziękuję- odezwała się za nim.
- Zrobiłem to dla ciebie. Nie dla niego.
- Rivear...
- Lamaro den.
Przerwał jej mocno i twardo.
Oddech uwiązł jej w gardle, ale nie miała siły się spierać. Patrzyła oparcie w oczy brata, który patrzył na nią przez ramię, zaciskając pięści.
Powoli odwróciła głowę, bo spojrzeć na leżącego w agonii mężczyznę.
- Ya- wydusiła cicho, czując uścisk w klatce piersiowej- ta, lamara.
- Den et harrante alla mornito del tio.
- No...- natychmiast spojrzała na brata.
- Mornita et yal salva leanna.
Odwrócił się do niej i uniósł głowę.
Przełknęła ślinę.
Powoli wyprostowała plecy i jak tylko mogła zadarła brodę do góry.
- Ia wendatta deno mornitante.
Wstrzymała oddech na moment.
- Io non khan tanto de leanna- powiedział, po czym odebrał płaszcz od jednego ze swoich towarzyszy.
Założył go szybko i zapiął dokładnie.
- Lo nevrato nearo.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, zakładając kaptur na głowę.

*

Minęły dwa dni.
Dwa dni odkąd jej brat odpłynął no kraju za oceanem. Dwa dni odkąd pożegnał ją z żalem na dziedzińcu. Pamiętała słowa, które wypowiedział do niej w ich ojczystym języku.
Nie mogła się z nimi nie zgodzić...
Siedziała wciąż przy jego boku. Jej ciało spoczywało na poduszce przy jego łożu, a ona opierała ramiona o materac.
Palce prawej dłoni minimalnie zacisnęła na jego przedramieniu. Gładziła kciukiem jego skórę, ale robiła to kompletnie nieumyślnie, bo całe jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie spała od dawna, miała za sobą podróż na południe, a ostatnie dwa dni kompletnie opróżniły jej organizm z sił.
Oparła policzek o jedwabną pościel uparcie broniąc się przed nadchodzącym zmęczeniem.
- Z... Zahrah...
Natychmiast poderwala głowę w górę i wstała, opierając dłonie o wysoki materac.
Patrzyły na nią dwie, migoczące złotem tęczówki. Dokładnie takie jak pamiętała. Dokładnie takie, jakie były każdego ranka tuż po przebudzeniu. Złoto powoli ustępowało miejsca ciemniejszej bursztynowej barwie. Między brwiami uformowała się mała zmarszczka, uchylone usta chłonęły każdy oddech z większą siłą.
- Zayn- wydusiła i usiadła na łóżku.
Poczuł jak materac ugina się mocno, gdy po drugiej stronie tygrys stanął na tylnych łapach, a przednie wygodnie ułożył na pościeli tuż obok niego. Mruknął gardłowo i trącił pyskiem jego klatkę piersiową.
- Asim, zejdź- powiedziała szybko, a tygrys niechętnie położył się obok łóżka- Zayn, obudziłeś się- odetchnęła, a do jej oczu naszły łzy.
Widział jej szczęśliwe teraz tęczówki, widział cienie pod oczami.
Była wyraźnie zmęczona.
- Jesteś tu... żyjesz- zapłakała cicho i przymknęła czoło do jego czoła.
Pozwoliła sobie na płacz.
W tej chwili nie dbała o nic.
Ani o łzy, ani drżenie dłoni.
Liczyło się tylko to, że może znów spojrzeć w jego ciepłe, bursztynowe tęczówki.
Tak też zrobiła.
Patrzył na nią wciąż oniemiały. Wciąż nie wierzył, że patrzy w jej oczy. W tej dwa kamienie tak niezwykłej dla niego barwy. Nie wierzył, że kobieta, która jest obiektem jego pożądania, jego pragnienia, jego uczyć... jest tu przed nim.
Uniosła się minimalnie i otarła oczy dłonią.
- Wróciłeś- powiedziała i uśmiechnęła jakby sama do siebie- wróciłeś- pokręciła głową, a jej oczy odnalazły jego.
Na jego twarzy po raz pierwszy od niemalże roku rozciągał się błogi spokój.
- Co się stało?- zapytał, a jego spojrzenia padło na zabandażowane przedramiona.
Zmarszczył brwi.
- Prawie umarłeś. Szukałam cię, myślałam, że nie wróciłeś... kiedy cię zobaczyłam, kiedy myślałam, że to już koniec i wszystko jest dobrze, zacząłeś krwawić. Przyszedł Hussam, za nim medycy. Dali ci zioła, ale kończył się korzeń- mówiła bardzo szybko, jakby w panice.
- Korzeń...
- Luverrus. Kazałam zawołać Aimena, on miał...
- Aimen? Minister stolicy?
Mimowolnie zacisnął pięści.
- Pojechał do portu, miał przywieść korzeń- kontynuowała, jakby w ogóle nie zwracając na niego uwagi- było go za mało, wystarczyło tylko do rana, a prawie nic już nie zostało...
- Takie leki przechowują tylko medycy pałacu- przerwał jej- skąd...
- Aimen wrócił, a z nim Rivear...
- Rivear? Co on tu robił?
- Przypłynął natychmiast, kiedy wysłał do mnie list do pałacu...
- Jaki list...
- Napisał w nim, że całe wybrzeże, na którym trwa wojna płonie- przerwała mu głośno- że wszędzie jest ogień, że wszystko się pali. Ministrowie uznali, że nie wrócisz- jej ciało wyraźnie zadrżało.
- Co?
Spojrzała w jego tęczówki.
W jego oczach był czysty gniew.
- Aimen upierał się, że to nie prawda, że nie wolno im tak mówić, że nie wiemy gdzie jesteś, ale...- przymknęła powieki.
Wpadła jakby w trans, wyrzucała z siebie wszystko. Mówiła chaotycznie i szybko.
- Zaczęli krzyczeć, kłócić się, jeden z nich kazał mi oddać sobie twój pierścień, a Asim odgryzł mu rękę, a ja nawet nie czułam współczucia...
- Słucham?- syknął, a mięśnie jego szczęki napięły się mocno- co zrobił?
- Później dotarł list, jego wyprowadzili, gwardia do wyprowadziła, a ja...
Urwała.
Patrzyła pusto przed siebie, oddychała bardzo szybko, a jej ciało drżało mimo, że tego nie zauważyła.
- Gdzie byłaś, Zahrah?
Zadał to pytanie cichym, ale stanowczym głosem. Domagał się odpowiedzi.
- Właśnie, gdzie byłaś?
Oboje spojrzeli w stronę drzwi.
Hussam Imad przyglądał im się zaciekawiony opierając się o jedną z kolumn w jego komnacie sypialniej. Nie zauważyli go wcześniej. Włosy miał dużo krótsze, już obcięte do ramion. Na jego palcu lśnił pierścień z zielonym kamieniem.
Nagle zabrakło jej słów.
Poczuła jak jego dłoń odwraca jej twarz. Jego palce ujęły jej podbródek, a bursztynowe tęczówki zarządały spojrzenia.
- Zahrah?- uniósł przeciętą blizną brew- gdzie byłaś?- powtórzył powoli i wyraźnie.
- Spójrz na stół, a się dowiesz.
Słysząc słowa przyjaciela przeniósł spojrzenie na blat stołu.
Gdy zobaczył swój zniszczony hełm... Ogarnął go gniew.
- Czy ty...- urwał i zamknął na moment oczy, jakby próbował zapanować nad słowami- czy ty...
- Tak- wtrąciła głośno i wyprostowała się zdenerwowana- pojechałam za tobą na wojnę. I nie mów mi, że nie powinnam, bo wiem, że nie powinnam. Prawie mnie zabili, byłabym martwa gdyby nie to, że twój minister dobrze włada mieczem. Wiem, że powinnam zostać w palacu. Powinnam czekać...
- Powinnaś...
- Powinnam, ale nie mogłam!- oburzyła się i wstała- i dobrze się stało, bo gdyby nie to, że spotkałam tam mojego brata, dziś byś nie żył!- wyrzuciła w gniewie.
Odwróciła się by zejść po stopniach z podwyższenia, podeszła do stołu i coś z niego zabrała. Patrzył w szoku jak wchodzi z powrotem na podest i chwyta jego dłoń.
- Nigdy więcej go nie zdejmuj.
Po tych słowach wsunęła złoty, zdobiony rubinem pierścień na wskazujący palec jego prawej dłoni.

No.
Ślub za mną, Marek się tak denerwował, że omal mi palców nie połamał w trakcie przysięgi, tak je zgniatał. 😂😂😂 Ale nie uciekł, mam męża! 🤣

Ps. Jak nowa okładka?

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz