62. 'Spór o wartości'

6.4K 945 111
                                    

Wszedł do środka pomieszczenia, a ludzie wstrzymali powietrze.
Pan przyszedł do nich. We własnej osobie.
Ubrany w strój nie godny ukazania się ludowi. A mimo to przyszedł po nią.
Wstała szybko, łapiąc się za bok i uniosła wysoko głowę.
Nie zrobi tego. Nie pokłoni się, mimo zgromadzenia.
Patrzyła prosto w jego oczy. A on odwrócił wzrok i spojrzał na mieszkańców miasta.
Nie mógł sam przed sobą przyznać, z nie zauważył biedy. Widział ją w nich. Spojrzał na chłopca, który stał najbliżej niego.
Dziecko uparcie patrzyło w ziemię, splotło rączki przed sobą.
To był syn Salmy.
Patrzył na niego surowo, nawet nie kontrolował swojego spojrzenia. Nauczył się patrzeć władczo i tak właśnie patrzył.
A tego najbardziej bali się ludzie.
Przeniósł wzrok na nią.
Za wszelką cenę chciał powstrzymać narastającą w nim złość.
- Wracamy do pałacu.
Po tych słowach odwrócił się i skierował do drzwi.
- Nie.
Stanął w miejscu marszcząc lekko brwi.
Co się dzieje, nałożnica nie słucha słów pana. Bo to nią właśnie była w oczach jego ludu.
Odwrócił się powoli, a ona widziała tylko czerń w jego oczach. Nic więcej.
- Nie wrócę do pałacu- powiedziała, zaciskając pięści- skąd wiedziałeś gdzie jestem?
- Nie będzie odpowiadał na twoje pytania- powiedział tylko- powiedziałem coś. Wracamy...
- Nigdzie się nie ruszę- przerwała mu obojętnie- nie zmusisz mnie.
- Zmuszę, jeśli będzie trzeba- wyprostował się- więc chodź, nim zrobię coś, czego później będę żałował.
- Ty nie potrafisz żałować- pokręciła głową- nie wiesz co to żal. Ani współczucie.
- Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. Tu napewno nie zostaniesz- spojrzał przelotnie na pomieszczenie.
- Możesz wracać do pałacu. Beze mnie.
- Dałaś mi słowo, że nie uciekniesz...
- Je nigdzie nie uciekam. Po prostu nie chcę być tam gdzie jesteś ty.
Jak śmie? Jak śmie obrażać go w oczach poddanych.
- Nie...
- Dosyć tego!- podniósł głos zdenerwowany- wracasz do pałacu, choćbym miał osobiście cię tam zawlec- warknął dobitnie.
Podszedł do niej i chciał złapać za ramię, by tygrys stanął między nimi. Warknął jak opętany furią, a on cofnął się natychmiast i potknął, upadając na ziemię.
Ludzie byli przerażeni.
A Husam czekał na rozwój wydarzeń.
Mało brakowało by kot rzucił się na niego.
- Asim- złapała go za kark i odcisnęła w tył- przestań- szepnęła cicho.
Podniósł się do siadu i wstał, otrzepując z pyłu rękawy koszuli i spodnie.
- Nie wrócę do pałacu- powiedziała twardo- póki nie zrozumiesz swojego błędu.
- Jakego błędu- warknął ostro- ja nie...
- Każdy popełnia błędy- przerwała mu- myślisz że​ jesteś panem tych ludzi?- wskazała na nich- nie mają cię za pana. I nigdy nie będą cię szanować za to kim jesteś. W ich oczach jesteś nikim.
- Jak śmiesz...
- Mówię prawdę!- krzyknęła- dlaczego nie pozwolisz mi pokazać? Pozwól mi.
Nie wiedział co ma sądzić o jej zachowaniu.
Był wściekły i zły. Ale też ciekawy jej myśli, co w tej chwili chyba dominowało jego umysł.
Nie czekając na jego zgodę podeszła do pierwszego z brzegu mężczyzny.
Patrzył w ziemię.
Złapała go delikatnie za ramię i zaprowadziła na środek stawiając blisko niego. Później podeszła do następnego mężczyzny, potem do jeszcze jednego. Wybrała czterech młodych ludzi.
Co robisz...
Podeszła do pierwszego i stanęła naprzeciwko.
- Proszę, spójrz na mnie- odezwała się, a ten podniósł wzrok- ile masz lat?
- 27, pani- powiedział i skinął głową.
Podeszła do następnego.
- A ty?
- 28, pani- odparł.
Zwróciła się do kolejnego.
- 28, pani.
Skinęła głową.
- 27, pani.
Na sam koniec podeszła do niego. Stanęła twarzą w twarz z człowiekiem, który był dla niej inny niż ktokolwiek, kogo spotkała. Tak niezwykły.
A teraz?
Kim był właśnie w tej chwili? Mężczyzną, który dał jej ocean?
Nie.
Zapatrzonym w siebie człowiekiem, który widział przed sobą tylko to co przynosi mu jakąkolwiek korzyść. Tylko wartość.
Uniosła wysoko głowę.
- Ile masz lat?
Jak może?!
- Nie...
- Ile masz lat?- powiedziała uparcie, starając się zignorować narastający ból.
- Niemalże 28- powiedział sucho- dlaczego pytasz o to?
Zmarszczył brwi, kiedy chwyciła go za ramię i postawiła między drugim, a trzecim mężczyzną. Po środku.
Spojrzała na zgromadzonych, potem na niego.
- Powiedz mi teraz- poprosiła jakby ze zmęczeniem- jakie widzisz różnice między wami?- zapytała zrezygnowana. Nie wiedziała jak ma mu to tłumaczyć.
Zmarszczył brwi.
- Jesteście tacy sami. Wszyscy tutaj. Niczym się nie różnicie- pokręciła głową- jesteście jednym ludem.
- Nie porównuj mnie do...
- Niczym się nie różnicie- powiedziała cicho- zrozum, niczym.
Nagle odszedł od nich.
- Wracamy do pałacu- powiedział.
- Ja zostaję...
- Idziesz ze mną.
- Nie.
- Nie zostawię cię tutaj. Idziesz z mną. Masz być​ tam gdzie jestem ja...
- Dlaczego ty wszędzie widzisz tylko siebie?!- krzyknęła bez cierpliwości- cały czas tylko ja i ja! Nic w tym kraju się nie liczy tylko ty?!
- Nie krzycz...
- Będę! Właśnie będę!- warknęła natychmiast- będę krzyczeć tak długo dopóki nie zrozumiesz! Nie uciszysz mnie! Nigdy, rozumiesz?!
Nie wytrzymał.
- Zahrah!
- Zayn!
Uchylił usta.
Tak jak niemal wszyscy ludzie tutaj.
- Nie masz prawa tak się do mnie zwracać- powiedział.
- A ty nie nazywaj mnie imieniem, które nie jest moje. Dla ciebie nie mam imienia. I nie będę miała.
I to go właśnie zabolało.
- Wracasz ze mną.
- Nie ruszę się stąd. A dotknij mnie tylko. Jeśli zmusisz mnie do pójścia z tobą nie odezwę się do ciebie słowem- zagroziła.
- Nie masz prawa...
- Mam prawo. A ty nie jesteś moim panem- powiedziała spokojnie i wyraźnie- spójrz na tych ludzi. Zobacz do czego ich doprowadziłeś- pokręciła głową z grymasem bólu wypisanym na twarzy- dlaczego tak bardzo bronisz się przed odpowiedzialnością? Zacznij naprawić, póki masz szansę...
- Dosyć tego- przerwał jej- ani słowa więcej- zagroził palcem- ani słowa inaczej...
Odsunęła się, gdy chciał złapać ją za ramiona, ale i tak to zrobił.
- Nie dotykaj mnie!
- Przestań...
- Nie dotykaj!- krzyknęła szarpiąc się.
- Zrobisz sobie krzywdę, przestań. Inaczej...
- Uderzysz mnie?
To było dla niego jak przebudzenie.
Jak mogła tak pomyśleć...
- Nie, nie mógłbym- pokręcił głową marszcząc lekko brwi- nigdy, Zahrah...
- Więc jeśli jesteś w stanie cokolwiek zrobić dla mnie, zrobić cokolwiek, tak jak mówiłeś- powiedziała jakby słaba- wysłuchaj tych ludzi- poprosiła z udręką- błagam, wysłuchaj ich.
Jej warga zadrżała.
Jej ciało się trzęsło.
Powoli złapała się z ranny bok. Spojrzała w ziemię. Ciemne plamy pojawiły się przed jej oczami.
- Zahrah...
- Zrób to dla mnie- podniosła wzrok, a on spojrzał na jej dłoń, która dociskała do rany.
Jej palce były całe we krwi...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz