115. 'Początki zdrady'

2K 297 197
                                    

Dla tych wszystkich, którzy czekali. Dla tych, którzy są ze mną od początku i tych, którzy dołączyli i wytrwali tu przez ostatnie, długie sześć lat.
Pogadam sobie pod rozdziałem. Nie zatrzymuję - czytajcie.

Ciche dźwięki sunących w dół kropel wody ogarnęły dziedziniec pałacowy. Między kolumnami zakończonymi przepięknym zdobieniem od dawna nie widziała nikogo z mieszkańców pałacu, czy służby. Cisza przerwana przez miarowe dudnienie o biały marmur zdawała się krzyczeć, być jak bęben, w który raz za razem uderzają muzycy.
A to był tylko deszcz.
Deszcz, który padał nieprzerwanie od kilku tygodni. Nie była to silna ulewa. Nie. To spokojny opad, który zdawał się tłumić wszystko, do działo się w ostatnim czasie.
A działo się wiele.
Siedziała na marmurowej, białej balustradzie u szczytu schodów i opierała plecy o kolumnę tuż za nią. Siedziała tak od rana i patrzyła na dziedziniec, który był kompletnie pusty i zadziwiająco czysty. Biały marmur zwykle przyjmował ochoczo ślady kroków pozostawianych przez ludzi, którzy zwykli go przemierzać.
Od wielu dni nikt tego nie robił.
Panowała cisza.
Cisza, która z każą minutą, każdą sekundą zamieniała się w głośny tętent. Jakby to nie krople padały na marmur, ale głazy, które w każdej chwili mogły roztrzaskać białą posadkę.
Otworzyła oczy czując jak deszcz minimalne ustaje.
'Blagam, wybacz mi'
Słowa krążyły po jej umyśle.
W tej chwili zdawały się być jedynym, co nie pozwoliło jej oddać się szaleństwu. Jedynym, co stanowiło barierę między chęcią popadnięcia w bladą otchłań żałoby. Co kazało jej wciąż pozwalać płucom przyjmować oddech za oddechem. Co nie pozwoliło zstąpić w przepaść.
Rozpostarła dłonie nawet nie czując jak bardzo je zacisnęła. Szczególnie prawą.
Spojrzała w dół i obróciła między palcami złoty, misternie zdobiony pierścień, w którego oprawie zamknięty był krwisto czerwony rubin.
Pierścień, który był nieodzowną częścią Pana.
Nigdy go nie zdejmował.
Mimo iż miał wiele innych, które również zdobiły jego palce częściej lub nie, ten jeden zawsze tkwił na jego palcu. Najbardziej okazały, najbardziej wymowny. Rzucający się w oczy. Dający władzę i możliwości większe niż te, które mieli zwykli śmiertelnicy. Przed nim padały na kolana kolejne prowincje. Dla niego niektórzy ryzykowali życie, próbując poprzez wojnę i starcia zaskarbić dla siebie jego moc. Moc panowania nad jego światem. Przekazywany z ojca na syna. Z władcy na władcę. Był symbolem, przez który człowiek stawał się tym, przed którym padali na kolana wszyscy wielcy jego świata.
Teraz przedmiot zazwyczaj emanujący potęgą spoczywał w jej dłoniach i...
... i nic.
Zdawał się tak słaby, tak mały i niewyraźny, tak bezwartościowy i kruchy. Miała wrażenie, że jeśli go upuści całe złoto rozpłynie się, a czerwony kamień roztrzaska się w drobny piach, gdy tylko upadnie na twardy marmur.
Obróciła między palcami klejnot i zagryzła dolną wargę.
Czy fakt, że to ona trzyma pierścień, który do nigo należy jest swego rodzaju odpowiedzią na pytanie, które ludzie zadają sobie od wielu dni?
Czy Pan żyje?
Głuchy grzmot ogarnął pałacowe mury wyrywając się chmurom, a ona zamarła z przerażenia wyrwana z transu.
Pierścień wypadł spomiędzy jej palców na stopień, potem kolejny i kolejny. A ona wstrzymując oddech patrzyła jak oddała się od niej i za każdym razem, kiedy czerwony kamień uderzał o gładkie białe schody błagała w duchu by się nie rozbił.
Klejnot zatrzymał się u podnóża schodów i zastygł w miejscu. Wciąż nienaruszony.
Odetchnęła zaciągając się wilgotnym powietrzem.
Jest cały.
Wstała powoli i na miękkich nogach zeszła po schodach na dziedziniec. Pochyliła się i podniosła klejnot chwytajac go w obie dłonie.
On nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł jej zostawić. Nie mógł pozwolić, by jej serce pozwoliło sobie na słabość w stosunku do niego i tak po porostu zniknąć.
Błagam, wybacz mi.
Nie wybaczy.
Nie wybaczy mu jego własnej śmierci.
On żyje.
Musi żyć.
Ruszyła przed siebie nie zważając na chłód i to, że jej ciało jest całe mokre. Przeszła przez dziedziniec i między kolumnami, a następnie wspięła się na schody i udała prosto do sali tronowej w której codziennie od powrotu sokoła zbierano radę.
Straż stojąca w drzwiach skinęła głowami.
- Pani. Nie...
- Przepuść mnie.
Barwa jej głosu była jak sztylet, który nosił przy sobie.
Niebezpieczna.
Strażnik niepewnie chwycił za klamkę i pchnął drzwi, a w tej chwili cisza, którą opanowany był cały pałac ustąpiła podniesionym głosom dobiegającym z sali.
Poczuła ścisk w klatce piersiowej i powoli weszła do środka.
Zgromadzenie jej nie zauważyło. Mężczyźni byli tak bardzo pochłonięci wymianą zdań, że nie zwrócili najmniejszej uwagi na to, że nie są już sami.
- Trzeba natychmiast wysłać oddziały na granicę...
- Nie widzę takiej potrzeby- wtrącił jeden z ministrów- nie ma tam czego szukać.
- Skoro pierścień jest tu, a nie tam, zgodzą się- poparł go kolejny- pozostaje nam czekać na...
- Na co?- ponownie odezwał się pierwszy- No co chcecie czekać? Trzeba działać natychmiast i tak zbyt długo zwlekaliśmy. Trzeba odnaleźć...
- Pan nie żyje.
Te słowa sprawiły, że stanęła w miejscu, a oddech uwiązł jej w gardle.
- Nie możesz tego wiedzieć!- podniósł głos młodszy mężczyzna, a ona poczuła przy boku dołączającego do niej tygrysa- Jak śmiesz?! To zdrada!- uderzył pięścią w stół, a ona zadrżała.
- Symbol władzy jest w stolicy. Nie na polu bitwy- odezwał się jeden z nich- to wystarczający powód, by nie mówić tu o zdradzie- dodał spokojnie- pozostaje nam przygotować...
- Pożegnanie władcy, o którego losach nie mamy pojęcia!- wtrącił się znów młody minister.
Pamiętała jego twarz.
- Wojna dosięgnie stolicy prędzej czy później- odparł znów ten, który najbardziej się z nim spierał- trzeba...
- Nie wiesz tego- przerwał mu znów- nie mam zamiaru omawiać pożegnania mojego Pana, nie znając jego kroków!
- O jakim kroku mówisz?- przerwał mu z kpiną- o tym, że wysłał swój pierścień w ręce...- pokręcił głową krzywiąc się- ręce kobiety- pokręcił głową jakby z niedowierzaniem.
- Trzeba go odzyskać- zagrzmiał jeden z nich- natychmiast...
- Mówisz o tym?
Wszyscy odwrócili się w jej stronę.
Stała przed nimi, a w wyciągniętej w ich stronę dłoni trzymała złoty pierścień.
- Pani- skłonił się młody mężczyzna, który tak zatwardziale bronił Pana.
- Pokaż mi jego ciało.
Te słowa zwróciła to strasznego ministra.
Zamarli wszyscy.
- Pokaż mi ciało tego, którego uznałeś za martwego...- zacisnęła pierścień w dłoń i zrobiła krok w jego stronę.
Potem następny.
I jeszcze jeden.
Wszyscy patrzyli na nią przerażeni.
- Pokaż mi ciało władcy, którymu przysięgałeś służyć...- ciągnęła dalej, a w jej oczach tliła się czysta furia.
Mężczyzna nie wiedział co ma odpowiedzieć.
- Pokaż mi ciało człowieka, który jest prawem...
Cytowała jego własne słowa. Jego własne prawa. Te, które słyszała tak wiele razy, że byłoby dziwne gdyby nie zapadły jej w pamięć.
- Człowieka, który jest twoim Panem!
Jej głos był niczym grom, który wcześniej rozbrzmiał na dziedzińcu.
Wszyscy wyprostowali się natychmiast, czując tlący się w powietrzu wstyd. Straszy minister przełknę gulę w gardle i cofnął się o krok, ale ona się nie zatrzymała. Coraz pewniej stawiała kroki w jego stronę.
- Nie masz prawa nazywać go martwym- powiedziała zadziwiająco cicho- nie uwierzę w ani jedno twoje słowo, jeśli nie pokażesz mi jego ciała.
Gniew odbijający się w jej tęczówkach był tak namacalny, że żaden mężczyzna nie ważył się odezwać.
Do czasu.
- Pierścień, który trzymasz..
Jeden z nich spojrzał na jej zaciśniętą dłoń, w której trzymała symbol władzy.
- Winnaś go zwrócić.
Powiedział to wyzywająco i z głową wysoko w górze.
- Nie należy do ciebie- ciągnął dalej inny- nie masz prawa...
- Jak śmiesz?- przerwał mu młody minister- taka jest wola naszego władcy. Sokół miał dostarczyć wiadomość dla niej. Nie dla ciebie. Dla żadnego z nas, tylko dla niej. Jak śmiesz się o niego upominać- pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Pierścień jest symbolem władzy.- kontynuował i splótł ręce za plecami, prostując się wymianie.
Tak ja on miał w zwyczaju.
- Ta władza powinna spoczywać na radzie- dodał spokojnie- i to tu jest miejsce tego klejnotu.
Zadarła wysoko brodę.
Nie ośmielisz się.
- Oddaj go.
Miała ochotę cofnąć się o krok, ale nie zrobiła tego. Nie pokaże mu lęku, który w sobie skrywa. Nie obnaży słabości i myśli w jej głowie, które stoją na skraju przepaści.
Między jego życiem, a jego śmiercią.
Zrobił krok w jej stronę.
Nie cofnęła się.
Wyciągnął rękę.
- Oddaj go- powtórzył, tym razem głośniej i dobitniej.
Patrzyła w jego ciemne, brązowe oczy i nie widziała w nich żadnego podobieństwa do tych, za którymi tak tęskniło jej serce i umysł. Oczu, które widziała w każdym śnie, w które zwykła patrzeć nieustępliwie i twardo. Oczu dla niej tak pięknych i wyjątkowych.
Innych niż wszystkie w tym świecie.
Poczuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa na samo wspomnienie jego ciepłego spojrzenia. Spojrzenia, które w ostatnich dniach, jakie spędzili razem płonęło wieloma emocjami.
W tym... pożądaniem.
Odgoniła myśli i uniosła wyżej brodę, gdy zrobił ostatni krok w jej stronę. Stał tak blisko, że miała jego tors na wyciągnięcie ręki.
Cisza wokół nich zdawała się krzyczeć.
- Oddaj mi pierścień.
- Zmuś mnie do tego.
W jego oczach błysnął gniew.
Jak śmie tak się do niego zwracać? Jest ministrem tego kraju, człowiekiem godnym szacunku. Ona jest kobietą.
Kobietą, której Pan już nie chroni.
Minister uniósł dłoń.
W jednej sekundzie tygrys dostąpił do niej.
Rozległ się ryk.
Lecz nie Asim był jego źródłem.
Zebrani patrzyli w przerażeniu jak minister pada na kolana przyciągając rękę do klatki piersiowej, a zdobiony misternie turban stacza się z jego głowy i pada na podłogę pod jej stopami.
Podobnie jak jego prawa dłoń.
Którą Asim łaskawie wypuścił spomiędzy swoich zębów.

~*~

Nawet nie wiecie jak dobrze jest wrócić. Ręce tak mi się trzęsą, że musiałam sobie włączyć nagrywanie, bo nie jestem w stanie pisać. To było bardzo długie 6 lat. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że zrobię przerwę w pisaniu którejkolwiek z moich książek albo, że ta przerwa będzie tak długa. Masę rzeczy się u mnie zmieniło, u was pewnie też. Ostatni rozdział był w 2018 roku, teraz mamy 2024, a mi bliżej do trzydziestki niż do nastolatki, ale tak się trzęsę i właśnie cieszę się do telefonu jak głupia i mam łzy w oczach, że mogę opublikować dla was rozdział. Jeden z wielu, które jeszcze na nas czekają. Miałam poukładane w głowie co mam wam napisać na końcu tego rozdziału, ale wszystko mi uciekło więc pozostaje mi tylko liczyć na to, że rozdział się wam spodoba, że nadal tu jesteście, wytrwaliście i że będziecie czekać na kolejne rozdziały. Bardzo, ale to bardzo się za wami stęskniłam, dajcie znać co myślicie, czy rozdział się podoba i w ogóle piszcie w komentarzach co u was. Co się zmieniło przez ostatnie 6 lat jeżeli są tu tacy którzy nadal czekali tyle czasu. Nie będę już ględzić bo mój niespełna mąż patrzy na mnie jak na pierdolniętą... Wybaczcie przekleństwo, musiałam...
Do następnego, Patrycja.

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz