65. 'Szczerość'

7K 914 124
                                    

Cicho wszedł do jej kontakty. Odsłonił dłonią błękitny jedwab i spojrzał na puste loże.
Gdzie jesteś...
Przeszedł przez jej sypialnię i zmarszczył brwi widząc ją siedzącą na poduszkach tuż przy balustradzie marmurowego balkonu.
Tygrys odwrócił głowę.
I już wiedziała, że nie jest sama, jak dotąd.
Ale nie dała mu spojrzenia. Patrzyła uparcie na gasnącą już w mroku nocy linię horyzontu.
- Zahrah...
- Znowu powiesz, że nie powinnam wstawać?- zapytała obojętnie i uniosła wyżej głowę.
Podszedł bliżej. Teraz był dwa kroki od niej. A ona nie chciała patrzeć.
- Chciałem... Chciałem iść z tobą do ogrodów- powiedział cicho, na co zmarszczyła brwi.
- Straż nie pozwoliła mi wyjść z komnaty- powiedziała- dlaczego więc teraz ty przychodzisz?
Bolała go jej obojętność. Nie chciał jej takiej oglądać. Nie w stosunku do niego.
- Chciałem cię przeprosić- powiedział zgodnie z prawdą.
Natychmiast przeniosła na niego zdezorientowane spojrzenie.
- Proszę, chodź ze mną- powiedział jakby zmęczony. Widziała w jego oczach znużenie.
Położyła dłoń na balustradzie balkonu i chciała się podnieść, ale szybko podszedł i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją lekko i wstała z jego pomocą, a on... chwycił jej małą dłoń w swoje obie.
Poczuła ciepło.
- Chcę tylko porozmawiać- zapewnił cicho- tylko porozmawiać.
Uparcie patrzył w jej tęczówki, jakby szukał w nich zgodny.
- Też chciałam porozmawiać. Nie chcę się z tobą kłócić- powiedziała unosząc wyżej podbródek.
- Zatem chodź. Powiesz mi- i trzymając ją za dłoń poprowadził do wyjścia.
Szedł powoli, nie chciał się spieszyć. Miał przed sobą całą noc.
- Zahrah?
Spojrzała na niego, odwracając tym samym wzrok od pięknego kwiatu o barwie ciemnego fioletu.
- Usiądź- wskazał dłonią na marmurową ławkę otoczoną krzewami białych róż. Usiadła i splotła dłonie na kolanach. Spojrzała przelotnie na Asima, który wszedł między wysokie trawy.
Teraz nie rozumiała jego zachowania. Był zadziwiająco niepewny.
Powoli podszedł do niej i przyklęknął przed nią.
- Posłuchaj mnie- zaczął- i proszę pozwól mi powiedzieć do końca- westchnął głęboko, patrząc na jej dłonie.
- Więc mów- kiwnęła lekko głową, ciekawa jego słów.
Zmarszczyła brwi, kiedy chwycił jej dłonie i potarł lekko jej palce. Czuł ciepło jej ciała, trzymając je na jej kolanach.
- Posłuchaj...- zaczął, patrząc na jej drobne rączki- ja naprawdę nie chciałem. Nie kontrolowałem się. Wiem, że w twoich oczach to nie jest usprawiedliwienie. I nie chcę się usprawiedliwiać. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że żałuję swoich słów. Nikt wcześniej nie zwracał się do mnie tak jak robisz to ty. Nikt nie kwestionował choćby jednego mojego słowa. Kiedy przyszłaś na zebranie rady byłem wściekły, bo naprawdę nie powinnaś tego robić, tym bardziej bez mojej wiedzy i zgody. Ale sam wiem, że gdybyś zapytała, nie pozwoliłbym ci przyjść, bo to nie jest ani miejsce ani sprawy dla kobiety. Jawnie pokazałaś swój sprzeciw w stosunku do mnie. Zarzuciłaś mi, że okradam swój naród. Później uciekłaś z pałacu w środku nocy. Nigdy nie pojmiesz tego jak... jak bałem się o ciebie właśnie w tamtej chwili.
Uchyliła usta.
A on wciąż nie podniósł wzroku.
- Miasto po zmroku nie jest bezpieczne. A ty poszłaś tam sama, w dodatku ranna. Chciałem cię tylko znaleźć i zabrać bezpiecznie do pałacu. Chciałem wiedzieć, że nic ci nie grozi. Ale kiedy zobaczyłem cię między tymi ludźmi....- pokręcił głową- odrzuciłaś mnie i to co ci dałem, przychodząc do nich. Później jawnie pokazałaś, że nie jesteś moją. Pokazałaś to przed nimi. Krzyczałaś, mówiłaś do mnie wprost... postawiłś mnie między biedotą, porównałaś do nich. Poniżyłaś mnie. Byłem wściekły.
Jego głos był cichy i spokojny. Dziwiła się jak on to robi.
- A wszystko dlatego, że nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że masz rację...
Podniósł wzrok, by spojrzeć w jej oczy.
- Jestem taki sam jej oni. Mogę odczuwać ból i strach tak jak oni. I chcę, żebyś wiedziała, że teraz naprawdę nie wiem co mam robić. Nie wiem co myśleć, jestem zagubiony i zmęczony. A będąc z tobą wszystko to wydają się być nieistotne- pokręcił głową- nie potrafię​ spać spokojnie, kiedy wiem, że jesteś na mnie zła. Nie rozumiesz wielu rzeczy, nie stosujesz się do panujących w moim kraju zasad. I wiem, że to nigdy nie zastąpi. Nigdy nie będziesz taka jak wszyscy, nigdy się nie pokłonisz, nigdy nie ulegniesz. Ale ja wcale tego nie chcę. Bo to właśnie jesteś ty, Zahrah. Nie chcę widzieć cię innej, zrozumiałem to. Tylko ty jesteś w stanie pokazać mi moje błędy. Ale brak mi odwagi by je naprawić. Brak odwagi by stać się innym, niż wszyscy chcą mnie widzieć. A przy tobie czuję jakbym nie musiał się niczym martwić. Nie czuję zmęczenia. Ani strachu. Mam przed sobą tylko ciebie i to mi wystarcza. Wiedz, że każde słowo wypowiedziane przed siedmioma daniami kierowane było wyłącznie strachem. O ciebie. Kiedy osunęłaś się na ziemię, kiedy zobaczyłem, z ponownie krwawisz...- zacisnął powieki, a potem spuścił wzrok- byłem przerażony i wściekły. Bo poszłaś tam z mojej winy. Bo nie chciałem słuchać. A to dlatego, że nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty. Jesteś czystym oceanem. Nie masz granic, zahamowań... Nie umiałem się z tym pogodzić. Nie rozumiałem. Teraz rozumiem- podniósł głowę- dałem ci słowo, że nie sprawię ci cierpienia. Przysięgałem przed tobą własną krwią. A nie widziałem tego, że ramię cię cały czas. Proszę cię wybacz mi. Wiem, że masz do mnie żal, ale... chociaż spróbuj- pokręcił głową.
Patrzyła w jego oczy jak zaklęta i nie wynika powiedzieć choćby słowa. Nie docierało to do niej.
Dlatego powoli wyjęła dłoń z jego uścisku i dotknęła jego policzka, otulonego ciemnym zarostem. Przymknął powieki.
- To były najszczersze słowa jakie​ kiedykolwiek słyszałam- wyszeptała cicho, a on uniósł wzrok na jej dziwne tęczówki- nie proś o wybaczenie, nie musisz- pokręciła głową minimalne- nie powinnam się unosić, krzyczeć... Ale tak bardzo bolało mnie to co widziałam. I twoja obojętność na ich krzywdę. Ale wiem, że taki mi jesteś, zależy ci na nich. Tylko musisz się nauczyć to pokazać...
Uśmiechnęła się i potarła kciukiem jego policzek.
- Wracajmy już- odezwała się cicho- jesteś zmęczony, ja też.
Skinął głową i pomógł jej wstać. Chwyciła go za ramię i razem wrócili do pałacu.
Zdziwiła się, kiedy wchodząc po schodach minęli wejścia na korytarz prowadzący do jej komnat. Zamiast tego weszli piętro wyżej. Do niego.
- Chciałem ci coś pokazać- powiedział, wyjaśniając jej zdziwienie. Weszli do jego sypialni, a Asim natychmiast położył się przy łóżku.
Podszedł do stolika.
Widziała, że coś z niego zabrał, ale nie miała pojęcia co.
- Chciałaś mi pokazać co w sobie kryje- podszedł do niej- więc sama zobacz.
Wysunął w jej stronę dłoń, na której spoczywał czarny kamień zamknięty w złotej oprawie pierścienia.
Nie spodziewała się tego.
- Teraz widzisz co w nim takiego?- uśmiechnęła się unosząc jeden kącik ust- patrz głębiej.
- Podoba ci się?
- Tak, bardzio- przyznała- choć nie spodziewałam się zobaczyć go w tak cudownej formie- stwierdziła- kto będzie go nosił?
Uśmiechnął się lekko i chwycił jej prawą dłoń. Patrzyła oniemiała jej onisi ja i wsuwa pierścień na jej palec.
- Właśnie ty, Zahrah- powiedział i ujął jej dłoń w swoje obie, unosząc do ust. Ucałował jej wierzch, a ona... ona poczuła coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Silną potrzebę bliskości.
- A-ale... ja? Dlaczego?
- Bo nigdy nie widziałem takiego piękna. Dlatego właśnie ty.
- A co ja mogę ci dać?- zabrała dłoń i cofnęła się o krok- pokazałeś mi ocean, dałeś tak wiele... a co ja mogę dać tobie?- zapytała z żalem.
Nie mam nic...
- Obiecałem ci, że coś wymyślę- powiedział.
- I co? Wymyśliłeś?
- Owszem- skinął głową i zmniejszył odległość między nimi.
Patrzyła mu w oczy i czekała na odpowiedź.
- Możesz odmówić.
- Nie odmówię- zapewniła cicho.
A on już wiedział, że wygrał.
- W takim razie dzisiejszej nocy zostań ze mną...

- W takim razie dzisiejszej nocy zostań ze mną

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz