8. 'Metody załamania'

10.4K 836 82
                                    

Nie zaprowadzili jej do komnaty. Nie tym razem. Szła zgięta w pół, trzymana przez żołnierzy, musiała patrzeć pod nogi, by się nie przewrócić. Prowadzili ją korytarzami tam, gdzie spędziła pierwsze dni tutaj.
Sama. Zamknięta. Bez jedzenia i picia.
Mimo tego, że nie patrzyła, wiedziała że ktoś patrzy na nią. Ale to nie były bursztyny, ani szmaragdowe klejnoty.
Patrzyły zimne szafiry, które kolejny raz dumnie uniosły swą głowę.
Patrzyła na nią z zawiścią i gniewem. Opierała dłonie o marmurową poręcz wysokiego balkonu i patrzyła jak ciągną ją do lochu.
Była wysoko.
To jej kłania się pałac, ta ją podziwiały inne, to ona była tą jedyną. To ją wzywał do siebie w nocy najczęściej, ona mogła z nim być, mogła mu siebie dać. I była z tego dumna, bo jak inaczej? Taki zaszczyt- być blisko pana, móc go dotknąć.
Pojawia się ona i myśli, że jest lepsza w czymkolwiek? To ona daje mu przyjemność od lat, ona jest mu wierna, ona go miłuje nad życie.
A on patrzy na nią z miłością, to jest jej nagroda.
Ale nie patrzył na nią dziś w nocy. Nie patrzył wczoraj. Dwie noce temu nie mogła go podziwiać, jak leży w ciszy, wycieńczony rozkoszą.
Nie wezwał jej do siebie.
Nie wezwał, bo...wziął ją...
Poczuła łzy w oczach.
Ona była już w lochu, już jej nie było tutaj. A ona nadal stała i patrzyła na dziedziniec, który był już cichy i pusty.
Ale ona ją widziała. Miała przed oczami jej twarz, jasną cerę tak dziwną dla tego świata. Taką samą jak jej.
Ona też nie była stąd.
Widziała jej oczy. Patrzyła w dziwne klejnoty, mieniące się jasnym blaskiem. Oczy barwy niezwykłej. Innej niż miała ona.
Oczy, które go nie kochały, nie patrzyły z podziwem, ale z nienawiścią. Ona tak nie patrzyła, ona miłowała.
Jakim prawem ona na niego patrzy?!
Jakim prawem robi to, czego nawet jej nie wolno?!
Poczuła czyjąś obecność za sobą.
Przyszedł.
Przyszedł po nią!
- Dżamila, pan chce cię u siebie- powiedział- przygotuj się.
Uśmiechnęła się i odwróciła, skinając głową. Patrząc w podłogę minęła go i szybko weszła do swoich komnat.
Ona jest nikim wobec niej.
Nie da mu szczęścia tak jak ona.
Dopilnuję tego...
*
Zamknęła oczy.
Nie miała siły patrzeć na cokolwiek, od kiedy ją tu zamknął.
A jest tu długo, sama nie wie ile. Wie, że trzy dni temu Amina przyniosła jej drewnianą tacę, na niej kawałek chleba i miskę wody. Jak co trzy dni, odkąd tu jest. Nie potrafiła tego przełknąć. Dlatego też odesłała dziewczynę. Pierwszy raz ją odesłała, a to znaczy, że nie jadła od sześciu dni i przez następne trzy dni nie będzie jej to dane.
Przełknęła ślinę mimowolnie i podkulila nogi pod brodę.
Chciała umrzeć.
Chciała zniknąć z tego świata, chciała...
No właśnie, czego?
Jeśli nie to piekło, będzie inne. Zawsze jest inne.
Piekło przychodzi czy tego chcemy czy nie. Nic na to nie możemy poradzić.
Ale ona mogła.
Nie zginie z jego ręki, jego rozkazu. Nie będzie panem jej śmierci.
Bo nie on ją zabije.
Zrobi to sama.
Usłyszała kroki, coraz głośniejsze.
Oczywiście, że przyszedł. Przychodzi zawsze, ale wieczorem, więc dlaczego teraz? Kiedy słońce jest wysoko?
Drzwi ustąpiły, wszedł do środka i spojrzał na nią z góry.
- Dlaczego nie jesz?
Już wiem dlaczego przyszedł.
Nie odpowiedziała.
Patrzyła w ścianę przed sobą, nawet nie odwróciła głowy w jego kierunku.
Zacisnął usta.
- Odpowiedz- zażądał.
- Nie mam obowiązku odpowiadać na twoje pytanie. Tak odpowiedział mi on i więc dlaczego ja nie mogę?- zapytała głowę wysnutym z emocji.
- Sułtana nie zobowiązuje prawo. Ciebie tak- powiedział ostro.
Nie odpowiedziała.
Siedziała zmęczona pod ścianą i trzymała głowę wysoko.
Cóż, wyszedł, rzucając jej ostatnie spojrzenie i ale nie spotkał jej dziwnych oczu. Nie patrzyła na niego.
*
Dzień później, nie spojrzała w kierunku drzwi, wiedziała, że to Amina. Jej ciało trzęsło się z głodu i pragnienia, dlatego wolała nie patrzeć na kawałek chleba, leżący na tacy. Bała się, że nie powstrzyma siebie samej i desperacko po niego sięgnie.
Nie może.
Nie będzie jego.
- Wyjdź, proszę- szepnęła drżącym głosem, opierając dłonie o ścianę. Stała tyłem do niej, przyciskając czoło do zimnego kamienia, z którego zbudowana była cela.
Zamknięcie drzwi.
Została sama.
Ona w dole celi, on w komnacie zdobionej złotem.
Zjadł właśnie posiłek.
Stał na tarasie w swoich komnatach i patrzył na ocean z kielichem wina w dłoni. Słońce zachodziło, chowało swe promienie, by ustąpić miejsca księżycowi.
Dziś mija dokładnie osiemnaście dni, odkąd ona, śmiała wypuścić jego śpiewającą własność.
Jak śmiała?!
Spojrzał jeszcze raz na złotą klatkę.
- Nadal o tym myślisz?- zapytał Husam. Nie zauważył, że wszedł.
- Jakiś zmiana?- zapytał nie odwracając wzroku.
- Nie. Odmówiła.
Kolejny raz?
Nagle drzwi do komnaty otworzyły się szeroko i wszedł przez nie strażnik. Szedł bardzo szybko, pochylony wszedł po schodach i padł na prawe kolano przed nim.
- Panie mój. Husam Imad- skłonił się- pani... upadła- powiedział.
Nie znał jej imienia, nie wiedział jak ma ją tytułować.
Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Spojrzał szybko na przyjaciela.
- Jak długo nie jadła?- zapytał.
- Dokładnie siedem dni i sieć godzin, panie- odparł strażnik patrząc w podłogę.
Z niewiadomych powodów przełknął ślinę. Odłożył kielich na marmurowy parapet.
- Odejdź.
Strażnik wstał i nadal pochylony, wycofał się szybko do drzwi.
- Siedem dni- powiedział i zacisnął dłonie w pięści- siedem- powtórzył zły- nie ma prawa!
- Uspokój się.
- Jak?! Ona nie ma żadnych praw. Jako moja własność może jedynie żyć i to tylko i wyłącznie z mojej woli. Nie ma prawa...
- Jak widać chce odebrać sobie to prawo- przerwał mu Harry.
- Nie pozwalam- warknął- każ ją obudzić. Każ jeść. Ma być posłuszna. Chcę ją widzieć za dwa dni. Nie wcześniej. Wtedy ją wezmę.
- Za dwa dni?- wytrzeszczył na niego oczy- to za szybko- pokręcił głową- powiedziałeś przed następnym książycem...
- Więc zmieniłem zdanie. I tak ma być- przerwał mu ostro, nie zaszczycając spojrzeniem ani na chwilę.
- Cóż...- powiedział, patrząc na niego- więc będzie jak chcesz... panie...
Uniósł lekko głowę i zamrugał dwa razy.
Nigdy go tak nie nazywał, gdy nie musiał.
Zielono oki skłonił się bardzo nisko i wyszedł z tarasu, zostawiając swego pana sam na sam z jego władzą.
*
Znów szedł korytarzem nocą.
Odprawił Sahar i wyszedł. Nie czuł się dobrze.
- Co ty tu robisz?- zapytała ją zdziwiona, kiedy wróciła do haremu przed północą.
- Pan już zakończył- odparła i wróciła do swej sypialni smutna. Pan nie był zadowolony.
Wstała szybko i wyszła na balkon, zaciskając dłonie na materiale sukni. Takiej jak jej oczy- szafirowej i zimnej.  Spojrzała w kierunku jego komnaty. Często to robiła. Liczyła, że może wyjdzie na swój balkon, że będzie mogła na niego spojrzeć choć przez chwilę.
Nie wyszedł.
Ale zobaczyła go.
Podobał korytarzem, odziany w czerń.
Dokąd mój pan zmierza?
Przeszła wzdłuż balustrady, podążała za nim wzrokiem. Szedł szybko, pospiesznie... szedł w kierunku jej komnaty...
Minął straże i wszedł do jej sypialni. Wstrzymał oddech patrząc na dziewczynę leżącą na łóżku.
Nie było w niej piękna. Leżała słaba, pozbawiona życia.
Podszedł bliżej.
Księżyc rzucał srebrną poświatę na jej twarz, twarz wychudzoną i zapadniętą. Nie widział nigdy jej tak marnej. I nie chciał jej takiej oglądać. Pochylił się na nią, usiadł na skraju łoża. Była przykryta jedwabną pościelą, a biała suknia okrywała jej ciało.
I znów gdy na nią patrzył, ona była nieprzytomna.
Nieświadoma tego, że pan przyszedł do niej.
A on patrzył na swój kwiat, który ubumierał, bo nie chciał wznieść korony ku słońcu.
Kwiat nie chciał sięgnąć kropli deszczu.
Dlaczego gwiazda nie chce lśnić swoim blaskiem?
Dlaczego piękno się samej siebie wyrzeka?
Dlaczego, moja piękna Zahrah?
Chwycił jej dłoń, leżąca na łóżku. Nie wiedział dlaczego to zrobił, chciał po prostu poczuć jej dotyk.
Okazał się zimny.
Uniósł jej wątłą dłoń, chwycił w swoje obie, znacznie cieplejsze. Patrzył na jej szczupłe palce. Chciał, by był na nich pierścień, który każda jego nosiła. Więc i ona nosić będzie. Będzie nosić pierścień cudny, taki jak jej oczy.
Piękna Dżamila nosi granatowy szafir.
Sahar, Rasha, Nesajem...
One noszą kamienie brązowe. Wszystkie noszą takie same kamienie, tyle, że oprawa złota była inna. Tylko piękna Dżamila nosiła szafir.
Jak jej oczy.
Więc i Zahrah będzie nosić kamień cudny. Cudnej urody kamień, jak jej oczy.
Ale on nie widział jeszcze klejnotu tej barwy. Nie znalazł go.
Dane mu było oglądać piękną zieleń, trzymać błękit nieba w dłoni, okiełznać ogień i zamknąć w pierścieniu, a nawet schwytać diamentowe powietrze.
Ale nie widział niebieskiej zieleni, ani zielonego błękitu.
Widziałem.
Patrzy na niego codziennie.
Ocean...
Więc zamknie w kamieniu i morską toń, zamknie i to ona będzie jej panią.
Będzie go nosić, gdy w pełni stanie się jego.
Jutro po zmroku...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz