27. 'Zawód pana nad wartością'

8.6K 879 155
                                    

Nie wiedziała co się z nią dzieje. Dni mijały zadziwiająco powoli, a ona nie ruszała się z miejsca. Wydawało się jej, że jest zamknięta przez tygodnie, miesiące.
Minęły trzy dni.
Tym razem było inaczej.
Myślała, że ma to już z sobą, że więcej nie będzie przechodzić przez ten fragment piekła. Kiedy zamykał ją w lochu wiedziała, że się przed nim nie ugnie. Wiedziała, że nie pochyli głowy i nigdy nie przyzna, że jest jej panem. Była tego pewna.
Ale było inaczej.
Tym razem w celi naprzeciw było zamknięte zwierzę, które tak naprawdę było jej obecnym największym szczęściem. Nie mogła znieść myśli, że tak jak ona jest uwięziony bez jedzenia i wody. Wiedziała, że on tylko czeka aż zmieni zdanie. Aż się pokłoni. Wiedziała o tym. Wieczorem trzy razy dziennie przychodził strażnik z posiłkiem. Ale warunek zaspokojenia głodu był jeden- pokłon przed panem.
Wiedziała, że za chwilę drzwi się otworzą i ponownie wejdzie przez nie mężczyzna. I miała rację.
Ale jakie było jej zdziwienie, kiedy do celi wszedł on.
Dumny, wyprostowany. W złoto czerwonej szacie, turbanem z krwistym rubinem. Pan i władca.
Nawet nie wstała. Nie miała ochoty, ani siły. Odwróciła głowę w stronę małego okienka i uparcie patrzyła przed siebie.
- Wstań.
Nie ruszyła się.
Uniósł dłoń, a dwójka strażników natychmiast pojawiła się obok. Chwycili ją za ramiona i podnieśli do pionu, przodem do niego.
Szybko spojrzała mu w oczy. Nie chciała pokazywać słabości, patrzyła w oczy tego, który zwykł patrzeć.
Spojrzał na strażników, a ci skłonili się i wyszli, cofając się do drzwi.
A ona nadal patrzyła.
- Pochyl głowę.
Nie ruszyła się.
- Nie patrz mi w oczy, nie wolno ci.
Nie ruszyła się.
- Nie masz ani trochę szacunku.
- Bo na szacunek trzeba zasłużyć.
- Jestem panem tego kraju. Należy mi się szacunek. A twoim obowiązkiem jest mi go dać- wyprostował się powoli.
On był prawem.
Ona tylko kobietą.
- Nie mam wobec ciebie żadnych obowiązków. Żadnych, rozumiesz?- zaakceptowała dobitnie i zrobiła krok w jego stronę, zaciskając dłonie w pięści- nie jesteś moim panem.
- Jeszcze dziś zmienisz zdanie- powiedział pewnie.
- Nigdy- pokręciła głową.
- Wbrew pozorom dużo od ciebie zależy- zaczął, a ona widziała jak za jego plecami otwierają się drzwi do celi naprzeciwko.
Asim...
- Jedno moje słowo, a to zwierzę zginie- przesunął się tak, żeby widziała jak kot jest wprowadzany z celi.
Zassała powietrze, unosząc dłonie do ust.
Szedł powoli, kulał na przednią łapę, a pysk obwiązany miał sznurem, tak jak i szyję.
- Nie...
Minęła go natychmiast i wybiegłam z celi, podając na kolana przy zwierzęciu, które jak tylko ją zobaczyło zaczęło wyrwać się straży.
- A-asim- wyjąkała drżącym głosem- nic ci nie zrobi- zapewniła cicho- nic- przytuliła się do niego.
A on nie mógł zrozumieć.
Dlaczego?
Dlaczego pada przed kotem na kolana, to jest tylko zwierzę. Dlaczego tak poruszył ją jego widok? Z gniewu wyrosła troska. To jest tylko zwierzę.
- Zabrać go.
I w tej chwili straż pochwyciła ją za ramiona ponownie i odciągnęła od tygrysa.
Specjalnie pozwolił jej się do niego zbliżyć. Wiedział, że teraz zaboli ją bardziej.
- Dokąd go zabierają?- zapytała natychmiast, nie odwracając wzroku od kota.
Uśmiechnął się cynicznie.
- Nie mam obowiązku odpowiadać na twoje pytanie.
Tylko tyle.
Tylko tyle wystarczyło, żeby wzrósł w niej strach, nieufność i złość. Spojrzała na niego, patrzyła mu prostu w oczy. A on tylko uśmiechnął się z wyższością i odszedł, a ona została wtrącona z powrotem do celi.
Wrócił do siebie powolnym, dostojnym krokiem i patrzył jak wszyscy, których mijał pochylają głowy.
I ona też to zrobi.
Chciał widzieć jak dziwne oczy mu ulegają. Pragnął tego. Pragnął jej, jej ciała, jej umysłu, duszy.
Choć był święcie przekonany, że kobiety jej nie mają. Ale wiedział, że Zahrah ma. Dlatego musiał ją mieć.
Tego wieczoru, jak od trzech nocy, kazał przysłać do siebie Dżamilę.
I przyszła.
A jasnej sukni, przygotowana specjalnie na to spotkanie.
Ale pan chciał spędzić z nią noc inaczej nie zazwyczaj.
Przyzwyczaił się do Zahrah.
Bo ona była inna.
Ale według jego prawa była tylko kobietą, a każda kobietę można zastąpić. Trzeba tylko chcieć.
Jasno włosa weszła do jego sypialni jak zwykle z pochyloną głową i dłońmi załączonymi przed sobą. Cieszyła się jak tylko mogła. Od początku robiła wszystko, aby być najbliżej niego. Odkąd tu przybyła.
Obiecała sobie, że będzie jego panią.
- Panie- skłoniła się, kiedy zostali sami. Stał tyłem do niej, patrzył na ocean.
Na to, na co ona chciałaby patrzeć...
Odwrócił się w pewnym momencie, a w tej chwili piękna zdjęła z głowy cienką chustę i zrzuciła na podłogę, patrząc mu w oczy.
Teraz mogła. Kiedy była z nim w tych czterech ścianach mogła podnieść wzrok. Lubiła kusić go swoją osobą, wiedziała doskonale, że pożądania jej ciała. Podeszła do niego powoli, odwiązując pas sukni.
- Przestań- odezwał się.
Natychmiast pochyliła głowę i zatrzymała się w miejscu.
Pan jest zły?
Dlaczego, mój panie?
Nie rozumiała, przecież jest tak jak zawsze. Nie chce jej?
- Dzisiaj idziemy do ogrodów.
Zmarszczyła lekko brwi.
Ogrody?
Cóż w nich ciekawego, to rzeczy przemijające.
- Jeśli taka jest twoja wola- skłoniła się lekko.
Zmarszczył brwi.
Nie dopuszczał do siebie myśli, że poczuł w głębi duszy małe rozczarowanie.
Zahrah by tak nie powiedziała. Nie pochyliłaby głowy. Patrzyłaby w oczy.
Dlaczego nie jesteś jak Zahrah...
- Chodź- podszedł do niej powoli i wyciągnął rękę.
Nie podnosząc głowy, chwyciła go za ramię, ale zrobiła to niemal natychmiast.
Zahrah by tego nie zrobiła. Zawahałaby się.
Dlaczego nie jesteś jak Zahrah...
Jej dotyk był inny, Zahrah robi to inaczej. Tak, że on niemal tego nie czuje.
Wyszli z pałacu, kierując się do ogrodów. Ale nie zabrał jej do swoich, ani do altany. Szli powoli, obok siebie. On myślał o niej, a ona o nim.
- Powiedz mi. Czy jest coś, co chciałabyś jeszcze mieć?- zapytał, kiedy mijali kwiaty lilii.
Jej by się spodobały...
Dżamila nie zwróciła na nie uwagi.
Dlaczego nie jesteś jak Zahrah...
- Nie jestem godna prosić o cokolwiek.
Ona by tak nie powiedziała.
- Masz to prawo, jesteś moja- powiedział, a ona ucieszyła się, ale nie podniosła wzroku.
Nie wolno.
Ona by to zrobiła. Ona patrzy w oczy. Zawsze.
- Chciałabym kamień z nocnego nieba. Taki jak pierścień. Żeby go nosić jako twoja i ku twojej chwale.
Chcesz szafir.
Zahrah by tak nie powiedziała...
Dlaczego nie jesteś jak Zahrah...
Zahrah nie uznaje bogactwa jego kraju, nie widzi w nim wartości.
W tej chwili poczuł ogarniający go zawód.
Był tutaj z kobietą, która widziała wartość w jego bogactwie i władzy. Która chciała bogactwa i władzy.
Mógł jej to dać.
Mógł to zrobić.
- Dostaniesz go.
W tej chwili skłoniła się i uśmiechnęła, ale nie podniosła głowy.
Nie widział jej uśmiechu.
Ale musiał przyznać sam przed sobą, że to no nie jej uśmiech chciał zobaczyć. Bo widział go już nie raz i nie dwa.
Chciał oglądać uśmiech Zahrah. Uśmiech, którego prawie nigdy nie było mu dane oglądać. Który był nie dla jego oczu. Zahrah nie chciałaby tego kamienia. Chciałaby kwiat. A on chciałby dać jej wszystkie kamienie tego świata. Ale ona chciałaby kwiat.
Piękna nie zwróciła uwagi na całe bogactwo Zahrah. A miała je w zasięgu ręki.
Nie jesteś jak Zahrah...
A on chciał mieć przy sobie swoją Zahrah.
- Odejdź- powiedział nie patrząc na nią i odwrócił się, łącząc dłonie za plecami.
- Ale mój panie...
- Odejdź- powtórzył ostrzej, a ona natychmiast się pokłoniła i powoli zaczęła cofać się do schodów.
Miała nadzieję, że to wystarczy. Że już po wszystkim.
Szybkim krokiem ruszył w kierunku altany. Usiadł na marmurowej ławce i pochylił się, chowając twarz w dłoniach.
Co się ze mną dzieje...
Nagle usłyszał kroki. Wstał natychmiast, a w tej chwili zza kolumny wybiegł strażnik.
- Panie- padł na kolana zdyszany.
- O co chodzi?-zapytał jawnie zaniepokojony.
Jest środek nocy.
- W pałacu wybuchł pożar- powiedział, patrząc na marmurową posadzkę.
Jego mięśnie się napięły.
- Gdzie- odparł natychmiast, mijając go kierując się w stronę dziedzińca.
- W lochach, panie.

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz