Patrzyła jak błękitny materiał ustępuje, a on wchodzi do jej sypialni.
Zamarła.
Jej serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a w jej pięknych oczach zebrały się łzy.
On wie.
Izdihar skinęła głową i bez słowa wyszła zostawiając ich samych, a ona miała ochotę zniknąć. Zapaść się pod ziemię. Cokolwiek.
Nie mogła znieść myśli, że słyszał wszystko co powiedziała. Że wie o ogniu, przez który musiała przejść i który tak bardzo strawił jej duszę i ciało.
Wszedł do pomieszczenia i natychmiast się zatrzymał. Z jej tęczówek bił tak paraliżujący strach, że nie był w stanie zrobić choćby kroku w jej stronę.
Miał na sobie spodnie przewiązane pasem, buty i płaszcz. Wszystko w kolorze czarnym.
Widział jak bardzo jest przerażona, ale mimo to ruszył się z miejsca.
Natychmiast zeszła z łóżka i biegiem skierowała się na taras.
- Zahrah... Zahrah!
Ignorując ból w prawym udzie szybko poszedł za nią. Wyszedł na taras, rozejrzał się, ale nigdzie jej nie widział. Odwrócił głowę słysząc trzask głównych drzwi prowadzących do jej komnat.
Pokręcił głową.
Okpiła go.
Po prostu uciekła.
Wyszedł na korytarz i spojrzał na dwóch strażników. Jeden z nich, wskazał palcem na prawo.
Korytarz, schody, korytarz, taras, schody... ogród.
Tam jesteś, Zahrah.
Przeszedł przez pałac i stanął na tarasie.
Mógł tylko patrzeć z góry, jak jej sylwetka znika między większymi i mniejszymi palmami.
Zacisnął pięści.
Nie.
Zszedł schodami na dół, ale nie skierował się do ogrodów. Rana na udzie dawała o sobie znać, a nie miał szans pieszo złapać jej w ogrodach. Zmierzała na sam ich koniec, tego był pewien.
Skierował się więc do stajni.
Straż skłoniła się nisko widząc Pana, a on szybko skierował się do stojącego najbliżej konia. Mężczyzna odpowiedzialny za siodłanie natychmiast zjawił się obok niosąc siodło, ale odprawił go gestem dłoni. Szybkim ruchem wspiął się na grzbiet i mocno złapał za grzywę na karku. Wyjechał na dziedziniec i rozkazał otworzyć główną bramę.
- Co się dzieje?
Odwrócił się słysząc głos przyjaciela.
Hussam widocznie rozespany schodził po schodach.
- Uciekła- powiedział tylko.
- Wezwę gwardię...
- Nie.
I ruszył szybkim tempem.
Imad mógł tylko patrzeć, jak Pan zmierza w stronę głównej drogi.
Nie skierował się do miasta. Zamiast tego skręcił w lewo i podążał wzdłuż muru pałacu, prosto w stronę północnej bramy. Po kilku minutach znalazł się u wrót, a straż widząc go kazała je natychmiast otworzyć. Poprowadził konia na mały dziedziniec z jasnego marmuru i zszedł na ziemię, gdy podszedł do niego strażnik. Zostawił konia i przeszedł do porośniętej bluszczem drewnianej altany, a przez nią przeszedł między krzewy róż. Sięgały wysoko poza jego głowę.
Był na końcu północnych ogrodów.
Wiedział, że biegnąc na pewno przeszła już labirynt, bo kierując się między palmy, tam właśnie zmierzała. Weszła tym samym do północnej części ogrodów, a nigdy w nich nie była, więc też ich nie znała. Przeszedł obok kwitnących na pomarańczowo krzewów lilii, których kwiaty otwierały się czując poranną rosę. Słońce już niemal wzeszło, kiedy znalazł się przy wyschniętej, porośniętej krzewem pnącej róży fontannie. Minął ją i szedł dalej, podziwiając rośliny, których tak dawno nie widział.
Bywał w tych ogrodach lata temu.
Nikt nie pielęgnował tych roślin.
Nie skracał pędów.
Nie formował kształtu krzewów.
Mimo to, piękno tych kwiatów zapierało dech.
Szedł aleją w stronę miejsca, które dobrze pamiętał.
Marmurowa altana niemalże w całości porośnięta pnączem o drobnych liściach i białych stożkowatych kwiatach wyglądała tak jak zapamiętał, tyle, że kwiatów było znacznie więcej. Otaczał ja mały dziedziniec z białego marmuru, miał kształt kwadratu, a po wszystkich jego stronach były niskie ławki.
Odwrócił głowę i zatrzymał się słysząc kroki. Szybko wszedł za jeden z gęstych krzewów.
Wbiegła na dziedziniec dysząc ciężko i szybko przetarła oczy dłonią. Odwróciła się za siebie jakby chciała sprawdzić czy aby na pewno jest sama. Jej spojrzenie powędrowało na altanę i wtedy mógł spojrzeć na jej mokrą od łez twarz.
Ona była przerażona.
Cofnął się i obszedł krzew tak, że teraz widział jej plecy.
Próbowała złapać oddech, a on bezszelestnie znalazł się za nią. Jednym ramieniem objął ją za szyję, drugim w talii.
Jej ciało skamieniało.
- Chyba nie myślisz, że schowasz się przede mną w moich własnych ogrodach.
Zamarła.
Czuła dotyk jego ust przy swoim uchu, jego ciepły tors tuż przy swoich plecach. Jej ciało drżało, szok i strach przejęły kontrolę nad jej umysłem.
Powolnym, ale zdecydowanym ruchem stanął przed nią. Poczuł ukłucie w sercu, kiedy spuściła głowę i zamknęła oczy.
Nie chciała dać mu spojrzenia, a on tak bardzo tego właśnie pragnął.
- Nigdy nie dam ci odejść. Powiedziałem. Nigdy nie pozwolę ci opuścić tego kraju.
- Proszę, nie... zostaw mnie... odsuń się- powiedziała hamując płacz- daj mi odejść, błagam...
- Błagasz?- uniósł brwi w gniewie- masz czelność o to błagać?- zapytał ostro i mocniej zacisnął palce na jej ramionach.
- Błagam, pozwól mi odejść- powtórzyła nie utrzymując już łez- powiedziałeś mi kiedyś. Powiedziałeś, że jako twoja kobieta, mam prawo prosić o cokolwiek. Więc...
- Więc przyznajesz, że jesteś moją kobietą.
Przełknęła ślinę.
- Powiedz to- zarządał- powiedz, a może rozważę twoją prośbę.
Zabrał dłonie z jej ciała i cofnął się o krok.
Zacisnęła pięści.
- To co słyszałeś...
- Słyszałem każde słowo. To co słyszałem to jedno, a to co teraz powiesz to drugie.
- Mam paść na kolana?- zacisnęła pięści, ale wciąż nie uniosła głowy i nie otworzyła oczu.
- Masz powiedzieć prawdę- warknął- patrz mi w oczy.
- Nie mogę...
- Patrz mi w oczy.
- Nie dam rady...
- Nie dasz rady?- uniósł przeciętą blizną brew- nie kłam, Zahrah- zrobił krok w jej stronę, na co machinalnie się cofnęła- od kiedy uciekasz, hmm?
- Nie chciałam, żebyś...
- Twoja przeszłość to coś, czego ani ja ani ty nie możemy zmienić. Tak jak nie mogę zmienić losu mojej matki i Emeana.
Zamarła.
- Ty... Ty wiesz...
- Izdihar powiedziała mi co wydarzyło się lata temu. Wiem, że Emean nie był moim ojcem.
Zagryzła wargę broniąc się, by nie spojrzeć mu w oczy.
- Nie zmienię tego. Zabiłbym tego człowieka ponownie. Zabijałbym go każdego dnia, ale po co, Zahrah? Nic już nie zmienię. On nie żyje. Był moim ojcem, a ja zabrałem mu prawo do życia. I nie żałuję. Żałuję innej rzeczy.
Jej plecy przylgnęły do zimnej marmurowej kolumny altany.
- Żałuję, że teraz, gdy już mam cię tak blisko, uciekasz przede mną. Nie masz prawa, Zahrah, nie po tym wszystkim.
Czuła jego oddech tuż przy swoich ustach.
- Powiedz mi... powiedz dlaczego odwracacz się ode mnie. I nie kłam, Zahrah. Nie toleruję kłamstwa...
- Ty jesteś Panem- odezwała się cicho, a jej warga zadrżała- masz władzę, masz kraj, masz potęgę i udowodniłeś to. Jesteś Panem...
- Więc nagle teraz widzisz we mnie Pana?- uniósł głos- nigdy nie byłem nim dla ciebie i nigdy nim dla ciebie nie będę...
- Jesteś Panem dla ludzi...
- Dlaczego mnie okłamujesz, Zahrah? Dlaczego nie mówisz o sobie tylko o innych...
- Ty jesteś...
- Nie mów mi kim jestem- przerwał jej ostro- bo mam wrażenie, że mnie nie znasz- dodał ciszej. ale już z widoczną goryczą.
A tej chwili Zahrah otworzyła swoje dziwne tęczówki, a których widział tylko niedowierzanie.
- tyle opowiadałaś mi o tym jak postrzegasz miłość. Tyle opowiadałaś mi o uczuciu, o którym nie miałem pojęcia... A myślałem, że mam je na własność. A teraz, kiedy nie zostało już nic oprócz Nas... odwracasz się ode mnie. Uciekasz ode mnie... Teraz kiedy poznałem, kiedy zdałem sobie sprawę z mocy miłości do ciebie...Ty zasłaniasz się ludźmi?
Otworzyła szeroko usta w szoku i poczuła, że traci czucie w nogach.
- Wiem, że mnie kochasz, Zahrah.
Zamarła.
- Nie wiem tylko dlaczego przed tą miłością uciekasz...
- A- ale... T-ty...
- Kocham cię, Zahrah- przerwał jej ponownie i mocno złapał za ramiona- kocham cię bardziej niż własne życie. Kocham cię bardziej niż mój kraj. Kocham cię ponad wszystko. Błagam otwórz oczy. Zacznij patrzeć. Tyle mówiłaś o miłości, że teraz nie mogę uwierzyć w to jak bardzo jesteś ślepa mając ją przed sobą. Mam paść na kolana? Zrobię to, jeśli trzeba ci dowodu...
- Jestem kobietą...
- Od kiedy widzisz ujmę w tym, że jesteś kobietą...
- Według prawa twojego kraju kobiety nie można pokochać. Kobieta nie ma tego za co można ją pokochać...
- W tej chwili podajesz prawa mojego kraju?- nie mów w to uwierzyć- co się z tobą dzieje, na Boga, kim ty się stałaś przez ten czas? Mam wrażenie, że cię nie znam. Że ty nie znasz mnie.
Cofnął się o krok i przetarł twarz dłońmi. Kim jest kobieta stojąca naprzeciw niego? Ona zaśnie mogła uwierzyć w to co usłyszała.
On nie może jej kochać.
Na pewno nie.
On ma inne rozumienie miłości.
Odwrócił się i spojrzał na jej twarz.
Wschodzące słońce utulało mieniące się od łez policzki. Błyszczące oczy patrzyły na niego z niedowierzaniem, ale i strachem.
Nie mógł zrozumieć czego w tej chwili się boi.
- Nie jesteś tylko kobietą- powiedział już ciszej i spokojnie skierował się w jej stronę.
Nie cofnęła się.
- Jesteś moją Panią.
Co?
- Nie... - pokręciła głową- nie mogę być...
- Lamara.
Wstrzymała oddech.
- To właśnie powiedziałaś do Evona. Dobrze pamiętam, Zahrah. Rivear nie chciał mi powiedzieć co znaczy to słowo, ale mam w bibliotece wiele ksiąg. W końcu znalazłem jego znaczenie.
Szok w jej tęczówkach był dla niego niezmiernie satysfakcjonujący.
- Kochasz mnie, Zahrah- potarł jej mokry policzek- to właśnie powiedziałaś mu na dziedzińcu. I te słowa uratowały mi życie.
- Powiedział mi, że jeśli pokocham kogokolwiek, zabiję mnie pierwszą...
- Więc mnie kochasz.
- Czy to ma znaczenie?
- Na Boga, Zahrah...
- Nie mogę dać ci dziecka. Znam prawo tego kraju, kobieta...
- Evon też myślał, że nigdy nie spłodzi syna. A jak widzisz... mylił się.
Uchyliła usta nie rozumiejąc ani słowa.
- O czym ty mówisz?- pokręciła głową.
- Ojciec Evona kazał podać mu ten sam środek, który Evon podał tobie. Chciał mieć pewność, że jego drugi syn nie przedłużył rodu. Był w błędzie. Zrobił to. Stoję przed tobą, prawda?
- Tak.
- A to znaczy, że...
- Że środek mógł przestać działać- powiedziała patrząc pusto przed siebie- on to zrobił, Zayn- spojrzała na niego ze łzami w oczach- on...- nie mogło przejąć jej przez gardło- on mnie...
Zagryzła wargę nie powstrzymując płaczu. Przytknęła dłonie do ust łamiąc się przed nim.
Chwycił ją za szyję i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Bolał go ten widok, ale nie uciszał jej. Pozwolił jej na płacz, bo tego potrzebowała. Musiała wyrzucić z siebie całą krzywdę, ból i stratę, której doświadczyła.
Asim nie żyje.
- Więc mam rację- odezwał się cicho, gdy czuł, że jej ciało się uspokaja- kochasz mnie.
Odsunęła się, ale nie spojrzała mu w oczy.
- Nie rób tego- chwycił delikatnie jej podbródek- patrz mi w oczy, Zahrah. Cały mój świat mógłby spłonąć, zatonąć w oceanie, mogłaby pochłaniać go pustynia. Mógłbym oddać wszystko. Ale nie spojrzenie twoich oczu.
Między jej brwiami pojawiła się maleńka zmarszczka.
- Kochasz mnie- wydusiła cicho, chwytając w dłonie jego policzki.
Przejechała kciukiem po bliźnie zdobiącej jego policzek i brew.
Uniósł kącik ust.
- Powtórzyłem to kilkukrotnie.
Jego usta narapły na jej wargi z taką siłą, że jej głowa uderzyłaby o marmurową kolumnę gdyby nie jego dłoń. Natychmiast zarządał spotkania z jej językiem, któremu nie była w stanie zaprotestować. Czuła smak jego ust, czuła tęsknotę, potrzebę i nieme pragnienie, którego nie musiał wypowiadać. Zsunął dłoń na jej kark, przez co odchyliła głowę w tył. Wplotła palce w jego włosy przyciągając go do siebie bliżej. Zacisnął palce na jej biodrze, gdy przejechała językiem po jego dolnej wardze.
- Kocham cię, Zahrah- wydusił- jesteś dla mnie jedyna. Nawet jeśli mój ród na mnie wygaśnie, będę z dumą trzymał cię przy sobie. Dam ci niebo i ziemię, ocean, pustynię i wszystko co tylko będę mógł ci dać. Będę cię ścigał na kraniec świata, jeśli choćby pomyślisz o tym, by odejść. Nie pozwolę ci na to. Powiedziałem, to jedno słowo złamię. Wiem, że obiecałem ci wolność. Więc jeśli odejdziesz, odejdę razem z tobą. Kocham cię, Zah...
- Rivanna.
Powiedziała to bardzo cicho.
Uchylił usta, jakby niedosłyszał.
- Co powiedziałaś?
A oceaniczna fala z dawno wyczekiwanym spokojem odnalazła mieniący się złotem bursztyn
- Nazywam się Rivanna Mera Verse.Mam łzy w oczach i ciary na całym ciele.
Tak się cieszę, że wreszcie mogę dodać dla was ten rozdział.
Enjoy!
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...