28. 'Strach i strata'

8.7K 922 47
                                    

Zamarł, stając w miejscu. Zimne dreszcze przebiegły po jego kręgosłupie, a do klatki piersiowej podeszła nagła fala gorąca. Odwrócił się do strażnika i szybko złapał go za ramiona.
Tamten się spiął.
Pan padł przy nim na kolana.
Dlaczego, mój panie?
- Co z ludźmi?- zapytał natychmiast- wyprowadzono ich?
- Nie panie. Nie da się otworzyć drzwi.
- Zahrah...
Natychmiast podniósł się i biegiem skierował na dziedziniec. Minął ogromne schody, prowadzące na taras i korytarzami oddzielonymi kolumnami zszedł pod pałac.
Wszędzie było pełno straży, wszyscy w panice biegali, chcąc okiełznać płomienie czerwonego kwiatu, który mimo ich starań, rządził się swoimi prawami.
- Panie- skłonili się natychmiast, a jeden z nich podszedł do niego, że spuszczoną głową- robimy co się da...
- Otwórzcie te drzwi- powiedział ostro widząc, że drzwi do jednej części cel nadal są zamknięte. Nagle nastąpił wybuch. Korytarze prowadzące na dziedziniec stały się jedyna droga do wyjścia. Wszyscy opuścili lochy stajac na dziedzińcu. A drzwi prowadzące na korutarz, gdzie była między innymi jej cela były zamknięte.
- Panie...- nadal nie podniósł głowy- są zamknięte od środka, nie...
- Nie interesuje mnie to! Macie je otworzyć! Wywarzyć, cokolwiek!- krzyczał.
Nigdy wcześniej nie widzieli w jego oczach takiej furii.
A nim kierował tylko strach.
O nią.
Było coraz cieplej i jaśniej. Ludzie i służba z całego pałacu zbiegli się na dziedziniec, a straż próbowała ugasić płomień.
Bez skutku.
Nie dadzą rady. Potrzeba cudu.
Zewsząd słuchać było błagania o pomoc. Ludzie uwięzieni w celach byli pozostawienie sam na sam z żywiołem, który nie znał słowa 'litość'.
Bo on był taki jak ogień.
Słysząc ich wołanie słyszał ją, kiedy prosiła by przestał ją bić. Kiedy krzyczała, o on wziął ją na podłodze. Kiedy rozdrał jej suknię na plecach. Widział jej oczy, kiedy ją uderzył. Za pierwszym i drugim razem. Ale widział też jej spojrzenie sprzed trzech dni, kiedy wymierzył jej policzek.
W jej dziwnych oczach nie było bólu i strachu.
Było rozczarowanie.
A to było tylko i wyłącznie jego winą.
Co ja ci zrobiłem, Zahrah...
- Straż- warknął głośno, a strażnik podszedł do niego- wszyscy, którzy tu są mają opróżniać studnie. Wszyscy- powiedział, a ten skinął głową.
Patrzył jak mężczyźni wymieniają się wiadrami wody. Ale to co oni ugasili, ogień odebrał dwukrotnie z drugiej strony.
Wszyscy zamarli bez ruchu, kiedy na dziedzińcu rozległ się głośny ryk.
Nie...
Potem kolejny.
I kolejny.
Cud. Tylko tyle mu zostało. Błagać o cud.
- Zahrah...
To było wszystko co chciał.
Nieoczekiwanie poczuł muśnięcie o policzek. Potem kolejne. I jeszcze jedno. Uniósł głowę ku niebu.
Deszcz.
W jednej chwili gwiazdy zrzuciły mu swoje zimne łzy. Bo plakaty za swoją gwiazdą. Za Zahrah.
Czerwony kwiat został usiszony przez srebrną rosę gwiazd. Płomienie ustały.
Nagle zewsząd dobiegła go cisza. Nikt nie krzyczał. Nikt nie wołał. A to znaczyło tylko jedno.
- Panie...
Odwrócił się natychmiast, nie wierząc w to co widzi.
Husam Imad stał u dołu schodów.
Trzymał ją za nadgarstek.
Ale ona nie patrzyła na nikogo. Jej dłoń była zaciśnięta na sierści tygrysa. Nie mógł się ruszyć.
Nagle zobaczył jak jedna z jego odchodzi od reszty.
Sahar.
Podbiegła szybko do niej i zdjęła z ramion jedwabną chustę, zakładając ją na jej plecy. Wszyscy byli przemoczeni od zbawiennego deszczu.
Jedyne co czuła to zimno.
Nic więcej, tylko zimno. Chciała zniknąć, odejść, uciec. Poczuła jak dziewczyna obejmuje ją za szyję.
- Zabierz mnie stąd- wyszeptała niemal niesłychanie, a mulatka spojrzała na Husama.
- Weź ją do jej komnat. Nikomu innego nie wolno tam wchodzić- powiedział i puścił nadgarstek Zahrah- później do ciebie przyjdę.
Odwrócił się i szybkim krokiem skierował w jego stronę.
A on patrzył tylko na nią.
I ona podniosła w końcu na niego wzrok, a kiedy ich oczy się spotkały widziała w nich... poczucie winy.
Dlaczego czuje się winny, przecież tego właśnie chciał. Chciał jej cierpienia.
- Chodź- powiedziała Sahar i pociągnęłam ją w stronę jej komnat.
Nie protestowała.
Nie chciała na niego patrzeć, nie po tym co jej zrobił.
Bo poczuła się zdradzona.
Kolejny już raz.
Myślała, że jest dobrze, że może z nim porozmawiać, że nie patrzy na nią przez pryzmat wartości.
Jednak się myliła.
Sahar zaprowadziła ją do komnaty, ale zanim weszły na główne schody odwróciła się.
Nie do niego. Nie do Husama.
Odwróciła się, by spojrzę w oczy tej, która zgotowała jej to piekło. Doskonale wiedziała, że to ona za tym stoi. A kiedy napotkała jej spojrzenie, polne zawiści i ukrytego gniewu, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości...
- Połóż się na łóżku- poleciła cicho, podchodząc z nią do podwyższenia. Nie zwracała uwagi na jej brudną od dymu twarz i włosy. Bała się o nią, wiedziała, że jest jedyną osobą, która może zmienić jego podejście do świata.
To prawda, była jego kobietą. Ale mimo to, widziała co dzieje się w pałacu i poza pałacem. Widziała cierpienie ludzi i brak reakcji na ich ból.
Zostawiła dziewczynę i zampczyła w misie z wodą kawałek jedwabiu. Chciała obmyć jej twarz, ale kiedy przytknęła materiał do jej policzka i starła pył, wstrzymała oddech.
Jej policzki były granatowe.
- Kto ci to zrobił...- chwyciła delikatnie jej policzki, zszokowana tym widokiem.
Odsunęła się i odgarnęła włosy za ramię.
- To nic. Zostaw...
- Kto ci to zrobił, pani...
- To nie...
- Powiedz mi!
- On!- wykrzyknęła czując ból- on mi to zrobił!- odwróciła się do niej przodem, a z jej oczu uleciały niechciane łzy. Nie miała już siły, a kiedy spojrzała na Asima, który leżał przy jej stopach i językiem lizał otarcia na swoich łapach rozpłakała się doszczętnie. Zsunęła się z łoża i przytuliła do kota.
Tyle jej zostało.
- Proszę, nie płacz- mulatka przyklęknęła przy niej i złapała za ramiona- wszystko się ułoży, tylko nie płacz- poprosiła cicho, ale nie dała rady odsunąć jej od tygrysa. W końcu wstała i zostawiła ja taką. Nic więcej nie mogła zrobić. Po prostu wyszła.
Wróciła do siebie, w międzyczasie idąc do komnat Husama.
Weszła do środka, gdzie zastała go w jego obecności. Pokłoniła się natychmiast, ale nie zwróciła się do pana.
- Husam- skinęła głową i podniosła wzrok.
Pierwszy raz w życiu...
- Co z nią?- zapytał, a ona przeniosła na niego wzrok.
Widziała strach w jego oczach.
Teraz się o nią boisz?
- Płacze, panie- pochyliła głowę- tylko płacze- dała nacisk na te słowa i tak po prostu wyszła.
Padł na fotel i schował twarz w dłoniach.
- Gdyby nie ty...
- Przestań- przerwał mu Husam- nie mów co mogłoby się stać- wstał, a w jego głosie mógł usłyszeć jawną złość- jak mogłeś tak ją zranić. Kolejny raz!
- Nie mów do mnie takim tonem.
- Nie- warknął głośno- nie będę. Nie będę z tobą rozmawiał. Jeśli tak to ma wyglądać, wybacz panie. Nie jestem godzien bycia twoim przyjacielem.
Patrzył na niego oszołomiony.
Zielono oki w jednej chwili zdjął z palca złoty pierścień z zielonym szmaragdem. Położył go na stoliku zaraz obok miejsca gdzie siedział pan i odwrócił się do drzwi.
- Harry... Harry czekaj!- zawołał za nim.
W odpowiedzi usłyszał tylko trzask zamykanych drzwi.
Nie myślał nad konsekwencjiami, kiedy oddał swój pierścień. Nie dbał o to. Nie chciał patrzeć jak jego przyjaciel coraz bardziej zatraca się we władzy. Jak goni wartość, która tak naprawdę nie przedstawia żadnej wartości. Wiedział, że on nie da mu odejść. I wcale nie brał tego pod uwagę. Chciał otworzyć mu oczy.
Wszedł cicho do jej komnat i szybko przeszedł do sypialni. Odsunął błękitny materiał i wszedł do środka. Zastał ją leżącą na łóżku, wtuloną w ciało ogromnego kota.
Za chwilę nie zmieści się na łóżku...
Podszedł bliżej, stawiając ciche kroki.
- To ty?- zapytała otwierając lekko oczy- Husam...
- Tak, ja- usiadł powoli na skraju łoża i przeczesał włosy dłonią- jak się czujesz?- zapytał.
Musiał to wiedzieć.
- Nic nie czuję- powiedziała i objęła ramieniem kark kota- zupełnie nic- podniosła się do siadu, a tygrys robił za jej oparcie.
- Posłuchaj mnie. Powiedz mi co się stało- spojrzał na nią błagalnie- muszę wiedzieć.
- Trzy dni temu...- zaczęła, przełukając łzy- przyszedł i powiedział, że muszę mu się pokłonić. Że na zbyt wiele mi pozwalał... że jestem tylko kobietą- pochyliła się, a światło księżyca padło na jej policzki.
Wcześniej ich nie zauważył.
- Uderzył cię- powiedział cicho.
- Myślałam, że mamy to za sobą. Że zaczyna mnie rozumieć. Ja zaczęłam rozumieć jego. Jak widać znowu się myliłam.
- Myślę, że niedługo przyjdzie do ciebie- odezwał się, a ona spojrzała na niego ze strachem.
- Nie...
- I proszę, żebyś go wysłuchała- dodał widząc jak na jej twarzy maluje się złość.
Jak możesz?!
- Nie wiem co jest nie tak, ale masz moje słowo, że się dowiem. A on zrozumie. Mam wrażenie, że już rozumie- uśmiechnął się lekko i wstał.
- Nienawidzę go- powiedziała, a on pochylił się powoli i oparł dłonie o materac- nienawidzę, rozumiesz?
- To ty musisz zrozumieć- powiedział i skierował do wyjścia.
Wiedział, że nie przemawia przez nią nienawiść.
Nie.
W jej oczach nie widział gniewu, widział rozczarowanie...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz