Dzień za dniem.
Noc za nocą.
Głucha cisza.
I nic więcej.
Czas zdawał się zwolnić. Jakby nie chciał przeć w przód. Podarować światu kolejnej minuty, nowego dnia. Słońce ociągało swój wschód. Później nie chciało ustąpić miejsca księżycowi, który tak jak wcześniej ognista tarcza nie spieszył się, by zająć swoje miejsce na zasnutym granatem niebie. Nawet wiatr zdawał się zniknąć, tak jakby nie chciał by do ludzkiego ucha dotarł cichy szmer. Choćby krótki, delikatny głos subtelnej nuty powietrza.
Minął tydzień.
Minął miesiąc.
Następne dwa miesiące.
A ona nie odezwała się słowem przez ten cały czas. Kiedy przenoszono jej posiłek patrzyła w okno. Tak codziennie. Kiedy pytano wieczorem, czy potrzebuje czegokolwiek tylko okręciła przecząco głową.
Bo potrzebowała tylko jego.
A nie mogła mieć.
Dzisiejszej nocy leżąc na łóżku jak codzienne patrzyła prosto w granatowy baldachim. Palce wysunęła w sierść Asima, który ułożył swoją głowę na jej brzuchu i nieustannie patrzył na jej twarz. Mruknął cicho, więc na niego spojrzała. Jego oczy były zmęczone. Smutne. Tak jak i jej. Jej oczy nie chciały patrzeć na tak pusty świat.
Bo jego nie było.
Ale z drugiej strony nim wypełniony był każdy dzień. O nim myślała. Tylko jego miała w głowie.
A z krańców wojny nie było żadnych wieści. Choćby najmniejszego słowa. Odkąd opuścił pałac nie miała pojęcia co się z nim dzieje. Nie wiedziała czy żyje. Te dni w samotności i ciszy jednak dawały nikłą nadzieję. Gdyby zginął on, zginąłby i Husam. A z nimi w otchłań śmierci poszłaby cała armia. A wtedy ci, których miał powstrzymać już dotarliby do stolicy.
Więc cisza jednak nie była taka zła...
Uniosła prawą dłoń i opuszkami palców dotknęła swoich ust. Przejechała językiem po dolnej wardze, później po górnej. Bardzo powoli.
Choć to niemożliwe zdawało się jej, że czyje niepohamowaną słodycz. Subtelny słodki smak, który bezwiednie po sobie pozostawił.
Westchnęła cicho i przytknęła powieki. Chciała móc zasnąć choćby ze zmęczenia. Jeśli nie ze zmęczenia to z samotności.
A została jej tylko tęsknota, która nie pozwalała oddać się snom.
Przetarła twarz dłońmi.
- Powiesz coś?
Cichy głos przerwał ciszę.
Nie odezwała się.
Weszła więc głębiej, a Asim podniósł głowę. Poczuła dziwny chłód i pustkę. Jasnowłosa weszła na podwyższenie na którym stało jej łoże i do niego podeszła. Ona również była zmęczona tą ciszą. Przysiadła na skraju łóżka. Zahrah nie dała jaj jednak ani spojrzenia ani odpowiedzi. Po prostu patrzyła nieobecnym wzrokiem.
- Nie ma żadnych wieści- odezwała się znowu- ale to...
Przerwała, bo ta odwróciła się na prawy bok.
Wydęła wargę.
- Opamietaj się. Nie możesz spędzać dnia za dniem siedząc w komnacie- jęknęła.
Zahrah nie wychodziła nawet do ogrodów.
- Trzeba mówić, że...
Natychmiast podniosła się do siadu, patrząc na nią ze wściekłością.
- Że on wróci- zaczęła ostro- że nie wolno myśleć o jego klęsce, że trzeba mówić, że wróci okryty chwałą. Że wojna wcale nie jest powodem do zmartwień, ale powodem do uciechy. Przecież on zwycięży i wróci, a z nim ogromne bogactwo. Wojna przyniesie nam nowy dobrobyt, a jemu nowy tytuł i pamięć o jego zwycięstwie!- krzyknęła w końcu i zacisnęła pięści.
Dżamila westchnęła głęboko.
- Przepraszam Cię- zamknęła oczy i ułożyła dłoń na jej ramieniu.
- Nic nie szkodzi- spojrzała w jej dziwne tęczówki- ale pan na pewno...
- Wiem. Powtarzasz to codziennie. A ja mam dość czekania na jego życie albo śmierć.
Po tych słowach wstała i szybko skierowała się do wyjścia.
- Przynajmniej wiem, że potrafisz mówić- usłyszała za sobą, na co przystanęła.
Jasnowłosa powoli do niej podeszła i złapała za ramiona.
- Przepraszam- powiedziała z jawną skruchą, patrząc w granatowe tęczówki- jesteś ze mną codziennie od tygodni, a ja...
- Bo tęsknisz- przerwała jej- nie mam o to żalu.
Wymusiła słaby uśmiech i minęła ją wychodząc ze swych komnat. Strażnicy zdziwieni pochylili głowy przed piękną panią, której tak dawno nie widzieli.
- Chodź Asim- rzuciła przez ramię, a tygrys natychmiast znalazł się obok, więc ułożyła dłoń na jego karku.
Był już bardzo duży.
Zeszła po schodach na dziedziniec i skierowała się do jego ogrodów. Minęła straże stojące przy kwiecistej bramie, które jak zawsze nisko się skłoniły.
Idąc między krzewami patrzyła na kwiaty, które kiedyś podziwiama razem z nim.
On w tej chwili patrzył na ciała swoich żołnierzy poległych w walce. Patrzył na dziesiątki martwych. W głowie miał wspomnienia z poprzedniej wojny. Kiedy miał dwadzieścia dwa lata i musiał patrzeć na śmierć swoich ludzi.
Podbił Tartar.
Odniósł zwycięstwo.
Zdobył bogactwo i chwałę.
Udowodnił, że jest władcą na miarę wielkich.
Nie zabił człowieka, który władał Tartarem. Darował mu życie, a ten obiecał wzamian lojalność.
Ale nawet wtedy nie doznał takiego okrucieństwa podczas wojny. Rozszarpane ciała ludzi, powyrywane kończyny, ścięte głowy. Ich ciała były zbeszczeszczone przez morderców, którzy odebrali im życie.
I to miało przynieść mu chwałę?
Miała rację...
Dzisiaj pierwszy raz od tygodni mógł w spokoju wejść do swojego namiotu. Noc była wyjątkowo cicha, a wrogie wojska wycofały się nieznacznie, ale wiedział, że to nie jest nawet połowa tego, co ma nadejść. Był uwięziony. Ze wszystkich stron otaczała go armia barbarzyńców, nieskorych do negocjacji. Przewagą było to, że jeden jego wojownik wart jest w walce dwunastu takich najemników.
Najgorszy był jednak dla niego fakt, że nadal nie wiedzieli z kim walczy. Kto wytoczył mu wojnę. Ci ludzie nie mieli herbu, pod którym walczyli. Nie wyznawali żadnych wartości. Oni walczyli dla czystego zabijania. Po prostu.
Dla śmierci.
A on nadal nie wiedział kto za tym stoi...
Rozejrzał się.
Było tam wszystko czego potrzebował.
Zdjął więc swoją koszulę- bo zbroi pozbył się od razu po walce- i podszedł do wąskiego stołu, na którym stała misa z wodą. Powoli obmył swój tors, brzuch i ramiona, a w drugim naczyniu twarz. Kiedy słudzy zabrali oba naczynia do jego namiotu wszedł Husam.
- Jak twoje ramię?- zapytał na wstępie.
Tuż nad łokciem mulata widniał obowiązany jedwabny bandaż, który zaczął już przepuszczać krew, mimo założonych szwów.
Zmarszczył brwi.
- Dobrze.
- Trzeba zmienić opatrunek- zauważył i podszedł do stołu.
- Nie trzeba- mruknął wycierając dłonie i chciał go minąć, ale ten złapał go za drugie ramię zatrzymując w miejscu.
Podniósł wzrok, patrząc na niego z nieukrywaną irytacją. Ale on patrzył na niego dokładnie tak samo i nie chciał się poddać.
- Ja to zrobię- powiedział- po prostu mi na to pozwól. Jeśli wda się zakażenie nie będzie trzeba armii, żeby Cię zabić. I co ja jej powiem? Że nie pozwoliłeś zmienić bandaża?
Spuścił wzrok.
Usiadł w swoim fotelu, a Husam chwycił miseczkę z ziołowym lekiem i czysty jedwab.
- Wiem, że za nią tęsknisz- powiedział i zdjął stary opatrunek- dlatego właśnie skup się na tym co się tu dzieje. Musisz wygrać te wojnę żeby do niej wrócić. Inaczej niż jej nie zobaczysz.
Zacisnął pięści.
- Nawet nie wiem z kim walczę.
- Ja myślę o tym, żeby przeżyć. Co za różnica czy wiem kogo zabijam, czy nie. Tak czy tak... zabijam.
- Właśnie.
- Miałeś sen tej nocy- zauważył, a ten już chciał zaprzeczyć- mój namiot jest obok, mówiłeś jej imię, słyszałem- powiedział natychmiast.
Zamknął oczy, łapiąc się za skroń.
- Widziałem jak napadają na Eran, na stolicę. Zabrali mi ją. A ja nie mogłem nic zrobić.
- Pragniesz jej.
Pokiwał głową.
- I dlatego cierpisz.
Podniósł wzrok.
'Pragnienie przynosi cierpienie, Zayn.'
Zrozumiał.
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...