130. 'Ciężar wiedzy o przeszłości'

437 60 3
                                    

Donośny dźwięk dzwonu, którego serce biło z najwyższej wieży pałacu rozbrzmiewał na całe miasto. Zachodzące słońce rzucało swe ostatnie promienie na budynki, jakby chciało ostatkiem sił się ich złapać i opóźnić swą podróż za horyzont. Ludzie w pośpiechu opuszczali swoje domy, zaprzestawali pracy, odkładali narzędzia i towary. Wychodzili prędko ku drodze, gdzie u wejścia do miasta pojawił się długo oczekiwany orszak. Dzieci przeciskały się między rodzicami, by lepiej widzieć, tłumy zebrały się po obu stronach głównej, prowadzącej do bramy pałacowej drogi.
Krwawy kwiat pojawił się jako pierwszy.
Czerwona róża na czarnym tle, ukazana w asyście złotych kolców powiewała minimalnie jako chorągiew. Niosło ją dwóch mężczyzn.
Za nimi kroczył on.
Na czarnym koniu, w cudownej szacie i nakryciu głowy, które zdobił czerwony klejnot. Tak jak i jego dłoń, która spoczywała na jego prawym udzie.
Ludzie widzieli mieniący się rubin w złotej oprawie.
Pan powrócił.
A z nim i Pani.
Powóz, który jechał za nim, prowadził Hussam Imad.
Wykonamy z hebanowego drewna, zdobiony złotem i klejnotami krył w sobie coś cenniejszego niż całe złoto tego świata.
Gdy wracał z wojny, ludzie krzyczeli z radości, widząc jego powrot.
Teraz słuchać było każdy krok, bo nikt nie ważył się odezwać.
Cisza, której ani wiatr nie odważył się przerwać prowadziła Pana aż za mury wież. Tam, na dziedzińcu czekali ministrowie i służba. Kobiety z haremu, patrzyły z wysokiego balkonu, a Pani o szafirowych oczach stała przy schodach.
Zszedł z konia, a dwóch służących otworzyło drzwi powozu, do którego powoli wszedł.
Ludzie wstrzymali oddach, kiedy wyszedł na marmurowy dziedziniec trzymając w ramionach jej kruche ciało, okryte czerwonym, zdobionym złotą nicią jedwabiem.
W jego oczach był czysty gniew.
Jeśli ktokolwiek w tym pałacu, ktokolwiek na tym świecie choćby pomyśli o tym, by jej dotknąć- zginie natychmiast.
Nikt się nie odezwał.
Wszyscy pochylili głowy.
Cisza, którą zapoczątkował swoim powrotem do pałacu trwała nieprzerwanie.
Siedział na marmurowej białej balustradzie i opierał plecy o kolumnę tuż za nim.
Tak jak ona, gdy czekała na jego powrót.
Wieczór był gorący, a żadne źdźbło trawy nie poruszyło się od trzech dni. Tyle właśnie dni minęło od ich powrotu do pałacu, a odkąd opuścili Tartar, minęło ich dokładnie dwanaście.
Zdawało mu się, że słońce zaszło i nie wzeszło więcej, a cały jego świat pochłonęła ciemność i mrok.
Miał w pamięci jej ostatnie spojrzenie pełne spokoju i dziwnej ulgi, gdy jej ciało bezwładnie opadło w jego ramiona.
Teraz leżała w jego komnatach, na jego łożu i w jego jedwabnej pościeli.
Nie otworzyła swoich dziwnych oczu, których on tak bardzo pragnął.
- Zayn?
- Obudziła się?
Natychmiast spojrzał w prawo, skąd dobiegł go głos przyjaciela. Cisza z jego strony była aż nazbyt wystarczającą odpowiedzią.
Zacisnął szczękę i ponownie spojrzał przed siebie.
Jakby księżyc miał mu obiecać jej powrót do niego.
- Jest z nią Izdihar- powiedział zielonooki i podszedł do niego stając obok- odpocznij...
- Nie ma mowy- warknął cicho- póki ona się nie obudzi nie odetchnę spokojem.
Brzmiało to jak groźba.
- Jutro proces- zauważył Imad i wyprostował się.
Na samo wspomnienie tego człowieka jego oczy płonęły czystym gniewam.
Ledwie powstrzymywał się, by nie wbić ostrza prosto w jego gardło.
Uszanował prawo swojego kraju.
Jako królewska krew, ten szaleniec miał prawo do osądu. Należał mu się sprawiedliwy proces.
- Powinienem był go zabić.
Wypowiedział te słowa z jawną udręką i wyraźnie słyszalnym żalem. Gdyby zabił go tego dnia, gdy zdobył Tartar, ona byłaby już od dawna bezpieczna. Nie skrzywdziłby jej ponownie. Nie leżałaby teraz we śnie.
Jej oczy wciąż dawałyby mu to upragnione spojrzenie, którego tak łaknęła jego dusza i serce.
- Panie mój...
Odwrócił głowę w drugą stronę, gdzie jak się okazało czekał jeden za strażników.
Ręce splótł przed sobą i patrzył w dół, tak jak nakazano.
- Do głównej bramy przybyło pięciu mężczyzn. Jeden z nich żąda...
- Wpuścić ich. Mają przygotowane pokoje we wschodnim skrzydle. Niczego ma im nie brakować. Są moimi gośćmi- powiedział i wstał, a następnie skierował się w dół schodów, na dziedziniec pałacowy.
- Gośćmi?- Hussam uniósł brew zaciekawiony i spojrzał na niego, gdy oboje czekali na przybyszów.
- Tak. Musiałem go powiadomić.
Ton jego głosu zdradzał, że nie jest zbyt zadowolony. Ale zielonooki nie wyczuwał w nim gniewu, czy niechęci.
Ale nutę wstydu i obawy.
Na marmurowy dziedziniec wjechało pięciu jeźdźców, a tętent końskich kopyt dał się słyszeć zadziwiająco głośno w ciszy nocy.
Towarzyszył im tylko księżyc i blask ośmiu pochodni wiszących na dziedzińcu przy kolumnach.
Wszyscy opuścili siodła, a najwyższy z nich natychmiast skierował się w jego stronę.
- Rivear- odezwał się Hussam i minimalnie skinął głową.
- Gdzie ona jest?- zapytał nie tracąc czasu i spojrzał na mulata.
- Odpoczywa- powiedziała zgodnie z prawdą- nie obudziła się.
Rivear zacisnął pięści patrząc na niego z nieukrywaną wściekłością.
- Pójdziesz do niej. Ale najpierw chcę, żebyś poszedł za mną w inne miejsce.
- Nie wydajesz mi rozkazów- powiedział tylko i ruszył w stronę schodów.
Złapał go za ramię, na co jej brat stanął jak posąg.
- Nalegam.
Spojrzał w brązowe tęczówki i nie widział w nich władzy. Widział prośbę, ale i nieustępliwość.
Wpuścił spięty oddech.
- Więc prowadź.
Mulat minął go i obaj skierowali się między kolumny i dotarli do drzwi, które otworzyli przed nimi strażnicy. Następnie korytarzami dotarli do kolejnych.
Ich kroki odbijały się echem od ścian, a cienie podążały w ślad za nimi, tworzone przez wiszące na ścianach lampy.
Drzwi, przed którymi teraz stanęli były pilnowanie przez gwardię.
Mężczyźni w granatowych płaszczach patrzyli w oczy jak zawsze i otworzyli przed nimi drewnianą powłokę.
Czekały ich schody.
Chwycił jedną z wiszących na ścianie lamp i poprowadził go w dół, powoli schodząc pod pałac.
Czuć było wilgoć i nieprzyjazny, ziemisty zapach.
Lochy nie były często odwiedzane.
Podszedł do drzwi, gdzie również czekało dwóch mężczyzn w granatowych płaszczach, a zza pasa wyciągnął klucz.
- Zostanę tutaj- Powiedział Hussam, a on skinął głową.
Wsunął klucz do zamka i mocno przekręcił.
Przepuścił gościa przodem.
Rivear wszedł do środka, ale zaraz na drzwiami stanął skamieniały. Nie kontrolował tego, że zacisnął pięści.
W niedużej celi paliły się dwie pochodnie.
A mężczyzna, który omal jej nie zniszczył stał przykuty kajdanami do prawnej i lewej ściany.
Zwieszona głowa uniosła się powoli, a na twarz wpełzł ten sam drwiący uśmiech.
- Przeprowadziłeś gościa, mój Panie...- zaczął z udawaną trwogą i uniżeniem, ale gdy spojrzał w twarz obcego sobie mężczyzny w jego oczach ponownie pojawiła się fascynacja- oh... to ty...- przechylił głowę w prawo- jesteś jej bratem.
Stwierdził to z uśmiechem i nieukrywaną pewnością.
- Ty...
Zrobił krok w jego stronę, ale Pan  natychmiast złapał go za ramię.
- Nie podchodź do niego- powiedział tylko, ale samemu trudno było mu się pohamować.
- Wiesz co jej zrobił- zaczął patrząc w szalone oczy, które uśmiechały się coraz bardziej- wiesz, jak ją zniszczył, wiesz jak wykorzystał i niemalże zabił...
- Wiem- zgodził się i puścił jego ramię- i dopilnuję, by za go odpowiedział.
Rivear przeniósł na niego wzrok, ale bursztynowe tęczówki były nieugięte.
- Twój ojciec nie miał takiego spojrzenia- odezwał się Evon.
Oboje spojrzeli na więźnia.
- Był... słaby- kontynuował, a jego uśmiech zmalał- nie potrafił docenić. Nie potrafił zrozumieć.
Jego spojrzenie błądziło po pomieszczeniu, a twarz wyglądała tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Oczy stawały się dziwnie puste.
- Oddał mi ją tak prędko... Jakby była tylko kamieniem. Ona była diamentem w moich oczach. W jego- tylko kamieniem. Nie umiał jej docenić. Tylko zagroziłem, że spalę jego dom, a on... tak po prostu oddał mi swoje dziecko...
- Nie... Ty ją porwałeś. Tak mi powiedział. Porwałeś ją...- przerwał mu zdezorientowany.
- Oddał mi ją- mówił, wciąż na nich nie patrząc- wycenił swój kraj na więcej. Mój ojciec też wycenił swój kraj na więcej. Zesłał mnie poza granice razem z matką. Odrzucił mnie. Na rzecz mojego brata. Swojego pierworodnego. To w nim widział przyszłość. A mnie mojej pozbawił.
Po jego policzku splunęła łza.
Jedna, prawie niedostrzegana.
Mulat nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Evon powoli przeniósł na niego wzrok.
- Wiesz co robią z książętami, których nie zabijają? Z książętami, których nie chcą na tronie? Dają im napar z pewniej rośliny. Wiesz o czym mówię.
Wiedział.
Kobiety z jego haremu są jego własnością i służą mu bezgraniczne.
Oddają mu wszystko.
Umysł i ciało.
Ale żadna z nich nie jest godną, by dać mu potomka. Chyba, że Pan zdecyduje o małżeństwie, wtedy kobieta, którą wybrał, ma ten przywilej. Może dać mu syna. Następcę tronu.
Dlatego każda kobieta, która do niego należy wraz z winem pije kilka kropki soku z pewniej rośliny. To pozbawia je płodności na krótki czas. A że wino piękne panie piją każdego dnia, stan ten nieprzerwanie trwa.
Zadaniem służby jest zadbanie, by w każdym dzbanie z winem, owe krople się znalazły.
- Mój ojciec kazał sporządzić dawkę tak silną, że po jej wypiciu nie mogłem chodzić przez trzy dni- syknął przez zaciśnięte zęby- abym nigdy nie spłodził potomka.
Jego ciało się trzęsło, szczęka drżała.
Był wtedy dzieckiem.
Zawiesił głowę jakby zmęczony.
- Zależało mu na dobrej i silnej krwi. Chciał pewniej przyszłości, dla swojego rodu. A ja pozbawiłem go tej przyszłości, nawet o tym nie wiedząc- pokręcił głową z rozbawieniem.
Po tych słowach spojrzał prosto w brązowe tęczówki, z których biło nic innego tylko dezorientacja.
- Po śmierci mojego ojca brat mój chciał bym wrócił. Abym znów był mu bratem. Więc wróciłem. Kiedy ponad trzydzieści lat temu najechałem ten pałac, by go zabić...- zamyślił się, jakby wspominał coś, co dawało mu radość- zamiast niego, w jego łożu, była kobieta.
Zamarł.
Oddech stał się coraz szybszy, a linia jego żuchwy bardziej widoczna.
- Amira- westchnął z rozkoszą- cudowny klejnot- pokręcił głową rozmarzony- była podobna, do twojej niewolnicy- uśmiechnął się, a on zrobił krok w jego stronę- piękna, łagodna...
- Ona jej jest...
- Obie krzyczały, kiedy wziąłem je na podłodze.
Szok.
To było jedyne co przesłaniało mu umysł.
W jej chwili rzucił się w jego stronę z czystą rządzą mordu. Rivear natychmiast złapał go za ramiona, to samo zrobił Hussam, który wbiegł do pomieszczenia.
- Jak śmiesz!? Kłamiesz! Nie masz prawa...!
- Wziąłem twoją matkę jak niewolnicę- powiedział powoli i wyraźnie.
Każde słowo zakleszczało się w jego umyśle. Łzy napłynęły mu do oczu, w których gniew mieszał się z szokiem i przerażeniem.
Szaleństwo ponownie zagościło w niebieskich tęczówkach, gdy uśmiechnął się szeroko.
- Zabiję cię! Zabiję! Zapłacisz głową!- krzyczał i szarpał się, ale mężczyźni byli nieugięci, Hussam cofnął się, chcąc wyprowadzić go na korytarz, co nie było łatwe.
- A teraz ty będziesz jak niewolnik. Odebrałem ci przyszłość- pokręcił głową z niedowierzaniem i dziwnym szczęściem.
Nie mógł zrozumieć.
Nie wiedział, po co to mówi.
To nie miało sensu.
- Myślisz, że ona da ci to, czego pragniesz. Myślisz, że będąc z nią, masz już wszystko. Że nie potrzebujesz złota, klejnotów, ani nawet władzy... myślisz się- pokręcił głową patrząc prosto w jego oczy- nie da ci tego, czego potrzebujesz, by przetrwać. Nie da ci przyszłości. Myślisz, że weźmiesz ją za żonę? Nie, jeśli chcesz, żeby twój ród przetrwał. Będziesz wybierał. Zabrałem ci władzę. Zabrałem. Będziesz wybierał, między życiem z władzą, a życiem z nią...
- Zamilcz! Nie masz prawa!
Szarpnął się ponownie, a Rivear i Hussam siłą przekroczyli próg celi, wyprowadzając go na korytarz. Imad zamknął drzwi na klucz i cofnął się.
Odwrócił się minimalnie i spojrzał w dół, próbując pozbierać myśli. Jego ciało drżało, mięśnie trwały zaciśnięte, w głowie słyszał dziwny szum.
Za wszelką cenę próbował podkładać informacje w całość.
Kobiety w pałacu piją wino.
Każdego dnia piją wino, przez co żadna z nich nie dała mu dziecka. Ale...
Zamarł nagle, patrząc pusto przed siebie.
A w niebieskich tęczówkach błysnął triumf i zwycięstwo, kiedy wreszcie zrozumiał prawdę.
Gdy przyprowadzono ją do jego pałacu, gdy zarządał jej ciała...
Nigdy nie piła wina, a mimo to...
- Nie da ci syna. Zadbałem o to.

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz