Oddech uwiązł jej w gardle.
Kolejny raz.
A napastnik poniósł lewą dłoń, na co pojawiło się obok niego jeszcze czterech mężczyzn. Zakapturzona postać spojrzała w jej stronę i jakby zamarła na moment patrząc w jej oczy, a następnie mężczyzna całkowicie opuścił miecz i natychmiast zdjął kaptur.
Brązowe falowane włosy opadały mu na czoło, na którym teraz tworzyła się zmarszczka.
A jego oczy patrzyły w lustrzane odbicie, które znalazły w jej tęczówkach.
Różniło je od siebie tylko kilka niebiesko zielonych plamek.
- Rivear- wydusiła i natychmiast wstała, rzucając się na szyję bratu.
Aimen odetchnął z ulgą.
Nieskrywaną.
- Wybacz mi- odezwał się Rivear i skinął głową do mulata- nie wiedziałeś kom jesteś- dodał, po czym zwrócił całą swoją uwagę na niej.
Chwycił jej policzki w obie dłonie i złożył na jej czole długi, czuły pocałunek.
- Co Ty tu robisz, R...
- Dostałam twój list- przerwała mu szybko- napisałeś o wielkim ogniu, który widać z twojego portu- jak się tu znalazłeś?- pokręciła głową zdumiona.
- Zaraz po wysłaniu listu posłańcem przez morze, zebrałem załogę i przybyłem tutaj. Moi ludzie stacjonują tu odkąd wypłynąłem do mojego domu. Dlatego tak szybko dostałaś list. Co tu robisz?- powtórzył napiętym głosem.
- Muszę się tam dostać.
- Na pole bitwy? Straciłaś rozum?
- Muszę. On tam jest.
- Szczerze w to wątpię.
Cofnęła się o krok, siłą dusząc okrzyk.
- Co...
- W nocy rozszalała się burza. Deszcz przyszedł tak szybko i niespodziewanie jak pożar. Nie ma już ognia. Ani armii. Nic tam nie ma.
Pokręciła głową i spojrzała na Aimena. W jego brązowych oczach błysnął szok i strata.
- Nie...- pokręciła głową- muszę się tam dostać. Muszę. Muszę go znaleźć, nie zabronisz mi- pokręciła panicznie głową.
- R...
- Nie zabronisz mi!- krzyknęła czując jak jej nogi tracą stabilność.
Złapała się za głowę i lekko opadła o drzewo.
- Chciałbym wierzyć, że on żyje- zaczął cicho- ale...
- On żyje.
Powiedziała to takim tonem i w taki sposób, że nie mógł się nadziwić. Te słowa w jej ustach brzmiały tak twardo i niepodważalnie, że sam wiedział, że nie ma sensu się spierać.
Westchnął ciężko.
- Zabiorę was do portu i tam wsiądziemy na mój statek. Każdym innym droga zajęłaby cztery dni. Dopłyniemy w dwa- mruknął cicho odjął ją ramieniem prowadząc przez zarośla.
Wiedział, że nie uwierzy w śmierć, jeśli na nią nie spojrzy. I choć miał świadomość, że ten widok ją złamie, zamierzał pozwolić jej patrzeć.*
- Powiedz mi coś o ostatniej wojnie.
Ta prośba przerywa ciszę, kiedy zostawia brata za sterem okrętu i podchodzi do Aimena stojącego przy prawej burcie.
- O poprzedniej wojnie? Pytasz Pani o Tartar?- uniósł brew i spojrzał na nią.
Ostatnie dwa dni spędzili na statku Riveara. Jak powiedział jej brat, ze wschodem słońca dotrą na wybrzeże, za którym odbyła się walka.
Zaczyna świtać.
Przełknęła ślinę czując nieprzyjemny zapach dymu.
- Tak. Właśnie tak.
- Tartar był państwem najdalej wysuniętym na wschód- zaczął mulat- za panowania Emeana, ojca naszego Pana toczyły się pomniejsze bitwy, gdy jego władca próbował za wszelką cenę poszerzyć granice. Nigdy nie uznawał władzy Emeana, co doprowadziło do wojny. Było to dawno temu, od tego czasu minęło ponad dwadzieścia lat. Po śmierć Emeana i Amal Amiry, gdy nasz Pan objął tron, władca Tartaru po latach znów zaczął upominać się o więcej władzy. Kiedy zaatakował wschodnie granice, Pan odpowiedział siłą. Wojna trwała dwa lata. Twierdza Tartaru padła jako ostatnia. Gdy już wszystko płonęło to było jedyne nietknięte miejsce. Byłem tam- spojrzał przed siebie i oparł się i burtę.
- Minęło ponad sześć lat- odezwała się cicho.
- Za dwie pełnie będzie siedem- odezwał się cicho- Tartar został włączony pod rządy korony, ale mam wrażenie, że...
Urwał, jakby... bał się dokończyć.
- Aimen?
- Mam wrażenie, że to był błąd.
Uchyliła usta.
- Co takiego...
- Pan pozwolił mu żyć.
Zmarszczyła brwi.
- Komu?
Westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi.
- Kiedy nasze wojska zajęły miasto i główną twierdzę, Pan poprowadził oddział w dół na najniższe piętro. Tam, niemal nie zabił władcy Tartaru. Pamiętam to jakby było to wczoraj. Rzucił swoim sztyletem przez cały korytarz, gdzie on stał do niego tyłem. Sztylet wbił mu się w ramię. Ale on nie wyglądał na gotowego do walki. Nie miał zbroi, nie miał żadnej broni, tylko mały nóż- pokręcił głową.
Oddech uwiązł jej w gardle, gdy niechciana przeszłość zapukała to bram jej świadomości.
- Wyglądał tak, jakby był gotowy na to spotkanie i nie zamierzał się bronić. Padł na kolana i powiedział, że będzie wierny naszemu Panu, że będzie składał mu hołd... Chciał tylko nadal być zarządcą prowincji.
- I Zayn się na to zgodził?
Zayn.
Nie zwróciła uwagi, że zwraca się imieniem, mówiąc o nim.
Aimen pokiwał głową.
- Dlaczego? Przecież on mógł go zabić...
- Kiedyś słyszałem pogłoski, o tym, że Emean i władca Tartaru byli spokrewnieni. Że łączyły ich więzy krwi. Dlatego Evon nie chciał się poddać rządom Emeana. I dlatego też Emean go nie zabił w poprzedniej wojnie.
Evon?
- Mam wrażenie, że zachowanie Pana właśnie do tego nawiązywało. Prawo mówi, że nie wolno przelać swojej krwi. Nie można zabić krewnego w imię swojego zwycięstwa.
- Myślisz, że to prawda? Że władca Tartaru i Zayn są spokrewnieni?
- Myślę, że to jedyna rzecz, jaka powstrzymała naszego Pana przed odebraniem mu życia. I jedyna, która skłoniła Evona do wysunięcia tak śmiałej propozycji.
Odwróciła głowę w stronę steru, gdy statek gwałtownie odbił w lewo.
Zapach zwęglonej ziemi zdawał się być jeszcze bardziej wyczuwalny, jakby kompletnie przytłaczał słony posmak wody. Do jej uszu dochodziły dziwne dźwięki, ale nie umiała rozpoznać tego co je wydaje. Dziwny szczęk rozbrzmiewał daleko przed nimi. Patrzyła na kamienistą plażę i krawędź urwiska, którą muszą pokonać, by zejść na pole bitwy. Rivear powiedział, że znajduje się u podnóża urwiska, więc nic nie widziała. Czuła tylko zapachu zwęglonej ziemi i... Ciał.
- Spuścić szalupy- odezwał się Rivear, gdy zajęli w nich swoje miejsca.
Ona, jej brat i Aimen z jednej, towarzysze Riveara w drugiej. Asim zdawał się nie być zainteresowany szalupą i po prostu zeskoczył na skały, a z nich na ląd.
Mała łódź dobiła do brzegu i ugrzęzła w drobnych kamieniach. Rivear wstał i podał jej rękę by pomóc wysiąść.
Zapach spalenizny był tak nieprzyjemny, że zakryła usta materiałem chusty.
Skierowali się w górę by dotrzeć na krawędź urwiska, a z każdym kolejnym krokiem nabierała coraz to więcej wątpliwości. Miała wrażenie, że jej płuca z trudem przyjmują ofiarowane im powietrze. Że krew przesączona jest strachem, które z każdym uderzeniem jej serce dociera do wszystkich części jej ciała, by w końcu całkowicie nad nim zawładnąć. Coraz ciężej przyszło jej stawiać krok za krokiem, zmusić nogi do jakiegokolwiek ruchu.
Dziwny dźwięk był coraz to bardziej słyszalny.
Jeśli zobaczy tam coś, co...
- Na pewno chcesz to zobaczyć?
Podniosła sew oczy i napotkała tęczówki takie same jak jej własne.
Rivear patrzył na nią z jawnym błaganiem, by jednak zmieniła zdanie. Wiedział jak wygląda pole bitwy, wiedział, jak wygląda spustoszenie po pożarze.
A jedno i drugie?
On sam miał trudność zapanować nad sobą, a co dopiero pozwolić jej na to patrzeć.
- Muszę wiedzieć, że go tam nie ma- wyszeptała cicho, a jej brat zamknął oczy zrezygnowany.
- Nie dowiesz się tego.
I odsunął się odsłaniając przed nią krajobraz tak okrutny, tak niebywale ziejący śmiercią, że kobieta wstrzymała oddech.
Zakres pożogi rozpościerał się od urwiska na którym stali aż- jak jej się zdawało- po linię horyzontu, nad którą teraz wznosiło się wschodzące słońce.
Zapach spalenizny i zgniłych ludzkich ciał mieszał się ze sobą, a wilgoć i gorąc unoszące się w dolinie przed nimi jeszcze go potęgowały.
Ziemia, którą widziała przez sobą była całkowicie zwęglona, nie pozostało w niej nic. Choćby najmniejsze tchnienie życia. Ale to nie czerń przerażała ją najbardziej.
Tylko ludzkie szczątki.
Nie było przed nią ani skrawka ziemi, która nie byłaby splamiona krwią. Wiedziała to przez ogrom zwłok, które leżały dosłownie wszędzie.
Były ich tysiące.
Setki tysięcy.
Jedyne co się nie spaliło to miecze i sztylety. One jedynie się stopiły.
A odgłos, który towarzyszył mi odkąd zeszli na ląd wreszcie zdradził swe źródło.
Setki czarnych ptaków krążyły nad doliną. Szukały resztek ciał, którymi mogły się pożywić.
Mimowolnie zrobiła krok przed siebie, a ziemia skruszyła się pod jej wątłym ciężarem.
W sekundzie znalazła się na dole, zsuwając się po krótkim piaszczystym urwisku.
- Nic mi nie jest!- krzyknęła natychmiast.
Nie minęła chwila, a jej brat znalazł się obok.
W tej chwili poczuła, że skaleczyła się w dłoń. Chwyciła zębami za krawędź chusty i oderwała kawałek by obwiązać niewielką ranę. Wstała chwiejnie, a zapach gnijących ludzkich szczątków dopadł ją jeszcze bardziej.
Była przerażona.
Wszędzie leżały zwęglone trupy, w których nie sposób było poznać kogokolwiek.
Nie ważne, czy człowiek był prostym żołnierzem, czy władcą kraju.
Wszyscy byli martwi.
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...