122. 'Trzymając się życia'

523 73 25
                                    

Czas zdawał się stać w miejscu.
Siedziała na jego łóżku, trzymała w swoich małych dłoniach jego dłoń, dziwnie chłodną, jak na fakt, że jego ciałem zawładnęło zapalenie. Patrzyła na jego twarz, teraz dziwnie spokojną. Na czoło pokryte kropelkami potu, na sine teraz powieki. Na policzki przykryte czarnym zarostem. Na uchylone minimalnie usta, wciągające powoli powietrze, gdy jego płuca walczyły o każdy oddech.
Jego brwi zmarszczyły się na moment, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Przechylił głowę, a jego usta poruszyły się minimalnie, wyrażając słowa, których nie rozumiała. Mówił w swoim języku, ale mówił tak niewyraźnie, że miała wrażenie, że nawet Hussam by nie zrozumiał.
- Shhh... - mruknęła cicho i uniosła dłoń, by dotknąć jego policzka.
Czuła pod palcami drażniący zarost i ogromne gorąco. W porównaniu z chłodną dłonią, jego policzek palił żywym ogniem.
Sięgnęła po miseczkę z wodą i zamoczony w niej materiał. Delikatnie docisnęła mokrą tkaninę do jego czoła, później policzków.
Spojrzała na usta.
Miękkie, pełne wargi, wypowiadające nieme słowa, jakby do kogoś mówił we śnie.
Odłożyła miskę na stolik i spojrzała w stronę okna.
Ocean mienił się jak żywe srebro, odbijając w swej tafli księżyc.
Odwróciła wzrok, a jej spojrzenie powędrowało na przesiąknięty krwią bandaż, zakrywający ranny brzuch od bioder do żeber. O północy medycy podali mu ostatnią dawkę mieszanki ziół z korzeniem Luverrusa.
Poczuła ścisk w klatce piersiowej.
Jeśli Aimen nie wróci do wschodu słońca, on...
Zagryzła wargę powstrzymując łzy.
- Pani?
Szybko odgoniła narastającą w niej rozpacz, słysząc głos. Hussam odsłonił materiał zasłony prowadzącej do jego komnaty sypialnej i powoli wszedł do środka.
Asim podniósł głowę i mruknął gardłowo, machając kilkukrotnie ogonem. Następnie odwrócił łeb i ułożył ponownie na skrzyżowanych łapach wzdychając jakby znudzony.
Hussam podszedł do podwyższenia, na którym stało jego łóżko. Miał na sobie brązowe spodnie przewiązane ciemnozielonym pasem, buty i płaszcz. Również zielony, ale jakby złamany brązem. Na szerokich rękawach widniały złote zdobienia.
- Harry.
Jej spojrzenie padło na nagi, odsłonięty tors mężczyzny, na którym dostrzegła dwie blizny. Wstała i podeszła do szatyna, jej dłoń niepewnie odsłoniła materiał okrywający jego klatkę piersiową i brzuch. Jedna blizna, ta większa ciągnęła się od prawej, do lewej piersi. Wyglądała jak ślad po ostrzu noża. Druga była nieregularna, tuż pod linią żeber po lewej stronie. Zastanawiała się jaka broń, mogła pozostawić taki ślad.
- Ogień- powiedział, jakby czytając jej w myślach.
Podniosła spojrzenie by sięgnąć jego tęczówek. Widziała w nich zmęczenie. Nic więcej.
- Cieszę się, że tu jesteś, Harry.
- Cóż, po tym wszystkim co wydarzyło się przez ostatni rok trudno w to uwierzyć- przyznał i spojrzał na swojego przyjaciela, której ciało powoli popadało w otchłań agonii.
Cofnął się o kilka kroków i usiadł na zdobionym krześle. Jednym z dwóch. Pochylił się i schował twarz w dłoniach, opierając łokcie o kolana.
- To niewyobrażalne- zaczął- niemożliwe- pokręcił głową i spojrzał na jego twarz- po co to było, po co ta wojna, po co ta walka by kurczowo trzymać się życia, po co...
Zacisnął pięści.
- Niemożliwe, że po tym wszystkim on umiera.
- Co tam się stało Harry- pokręciła głową załamana- jak udało Wam się wrócić, jak przeżyliście pożar...
- Skąd o tym wiesz?- podniósł na nią natychmiast pełne szoku spojrzenie.
Zagryzła wargę.
- Kilka dni temu do pałacu przyszedł list. Okazało się, że napisał go mój brat.
Uniósł brwi.
- Rivear?
- Tak. Pisał, że nie przebywa w swoim kraju za oceanem. Że opuścił swój dom i jest w porcie po drogiej stronie zatoki. Widział stamtąd brzeg, który cały płonął. To tam była wojna.
Nie mógł w to uwierzyć.
- Pisał, że ogień szaleje od wielu dni. Dla większości Rady to wystarczyło, by uznać go martwym- wycedziła, zaciskając usta w wąską linię.
- Rada? Zebrali wszystkich?
- Tak. Aimen był jedynym, który otwarcie bronił jego powrotu. A że wiedzieli, że przekazał mi pierścień...- pokręciła głową jakby załamana- jeden z nich otwarcie powiedział, że on nie żyje, że nie wróci, że... że mam mu to oddać.
Sięgnęła za materiał sukni na dekolcie, a jej palce wyciągnęły cienki, jedwakby sznureczek, na którym spoczywał czerwony, ognisty kamień.
Hussam patrzył jak go zdejmuje i kładzie pierścień na stole. Następnie siada na krześle naprzeciw niego.
- Nie oddałam mu go. Wyciągnął rękę i...
- I ją stracił.
Podniosła wzrok w szoku.
- Sądziłaś, że o tym nie wiem?- uniósł brew, a jego ręka powędrowała do skórzanej torby leżącej na posadzce koło krzesła.
Zamarła, gdy położył na stole jego hełm.
- Coś ty sobie myślała jadąc na południowe krańce- pokręcił głową, a jego głos przeciekał gniewem.
- Skąd...
- Moim obowiązkiem jest wiedzieć- przerwał jej napiętym głosem- pojechałaś na granicę, zabierając ze sobą garstkę straży...
- Prosiłam o straż. Pojechali ze mną gwardziści...
- I nie wrócili- wtrącił znowu jawnie już zły.
- Nie wrócili, bo ktoś z pałacu posłał za nami zabójców- wycedziła.
- Co?- uchylił usta w szoku.
- Nie wiesz? Przecież twoim obowiązkiem jest wiedzieć- skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i uniosła wyzywająco podbródek- zaatakowano nas następnego dnia. Gdyby nie Aimen nie wróciłabym tu żywa.
- Pojechał z tobą?
- O tym też nie wiesz?
- Odpowiedz.
- Tak. Zawdzięczam mu życie. Sam mało nie zginął, tak jak Asim- spojrzała na tygrysa.
- Ale dlaczego...
- Bo nie mogłam czekać, aż ktoś mi powie o jego śmierci. Pojechałam tam, bo cały czas miałam nadzieję, że go tam znajdę, że on żyje. Że oboje żyjecie- spojrzała w zielone oczy- ale zastałam tam plac pełen trupów- zacisnęła powieki- wszędzie leżały zwęglone ciała, ptaki wydziobywały z nich co tylko mogły, czuć było zgniliznę i śmierć. A ja nie mogłam go tam znaleźć. Kiedy znalazłam zbroję, myślałam, że...
Urwała i schowała twarz w dłoniach żywcem siląc się na spokojnie oddech.
Nie odezwał się.
Dał jej czas.
- A potem znalazłam to- położyła na stole małą, czarną perłę- dałam mu ją, obiecał, że nigdy jej nie porzuci. A znalazłam ją w zgliszczach.
Nie mógł w to uwierzyć.
- Jak przeżyliście pożar, Harry- westchnęła, patrząc na niego.
- To my go wznieciliśmy.
Uchyliła usta.
- Jak...- zmarszczyła brwi- smoła- wydusiła- to wy zrzuciliście beczki z urwiska, zamykając...
- Jedyne wyjście z pola bitwy- dokończył za nią- tak. W tej części prowincji wydobywano smołę. Całe pole walki było jej jednym, wielkim źródłem. Wojna zaczęła się przed doliną. Tam był tylko obóz dowództwa. Ale gdy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jest nas tak niewielu przeciwko tej armii- pokręcił głową patrząc pusto przez siebie- zarządził wydobycie tyłu beczek smoły ile się da i kazał wciągnąć je na szczyty urwiska. Większość naszych oddziałów wycofała się na klify, a gdy kazał reszcie wycofać się do doliny tamci podążyli za nami. Trzeba było czekać, aż ich armia wypełni dolinę jak kocioł. Gdy się tak stało zrzuciliśmy beczki w dół urwiska tuż przy wejściu i wypuściliśmy zapalone strzały. Wróciliśmy klifami.
Wszystko zaczęło się jej układać w całość.
- Jak to się stało, że...
- Nie wszystkich zabiły płomienie- przerwał jej spokojnie, ale zacisnął pięści - ci, którzy się wydostali i podążyli za nami dopadli nas u zejścia z klifów. Jeden z nich rzucił się na kronikarza. On zasłonił go własnym ciałem.
Zamarła.
- Kronikarz... syn Izdihar- wydusiła zdumiona- następca jej męża...
- Skąd o tym wiesz...
- Może moją sprawą też jest, by wiedzieć- uniosła głowę- poznałam ją, byłam w ich domu...
- Co tam robiłaś?
- Chciałam dowiedzieć się czegoś o wojnie z Tartarem- przyznała zgodnie z prawdą- Izdihar powiedziała mi o jego matce.
Hussam spłacił wzrok.
- Amal Amira była cudowną kobietą- powiedział cicho- nie piętnowała mnie za to, że byłem inny niż wszyscy.
Zapanowała cisza.
Odwróciła głowę w stronę okna i zamarła dostrzegając wyłaniającą się na wschodzie jasne poświatę.
- Świta- jęknęła nie hamując drżenia głosu- Aimen powinien tu być...
Nie może zawieść.
- Dlaczego posłałaś go do portu?- zapytał- tam nie dostanie korzenia. Cały zapas był w pałacu, tak stanowi prawo. Nie ma go żaden mieszkaniec tego kraju...
W tej chwili do komnaty wszedł Aimen, a za nim trzech mężczyzn. Wszyscy mieli głowy nakryte kapturem, a u pasa nosili proste miecze. Najwyższy z nich położył na stole drewnianą skrzynię i otworzył ją ukazując rzędy fiakonów, a każdy z nich był zabezpieczony korkiem.
Ich zawartością był drobny, purpurowy proszek.
- Nie jestem mieszkańcem tego kraju.
To mówiąc, zdjął kaptur i spojrzał w oczy siostry. Następnie przeniósł wzrok na umierającego mulata.
- I na jego szczęście, mnie to prawo nie obejmuje.
Odetchnęła z ulgą.
- Rivear.

Co tam?
No ja jutro ślub biorę.
Trzymajcie kciuki, żeby mi chłop nie uciekł z urzędu!

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz