Jechali dalej, ona nie wiedziała dokąd, on cieszył się, że udało mu się wzbudzić w niej ciekawość. Jechali w ciszy, wiedział, że stara się zapamiętać każdy, choćby najmniejszy szczegół, który napotkały jej dziwne oczy.
Nie wiedział, że w tajemnicy patrzyła w tej chwili właśnie na niego.
Jechał obok niej, powoli i spokojnie prowadził konia. Lejce trzymał w jednej dłoni, odzianej w rękawiczkę, drugą oparł leniwie o prawe udo. Miał na sobie czarną szatę, szytą naprzemiennie złotymi i czerwonymi nićmi, które tworzyły nieznane jej dotąd wzory. Szata była krótka, bo tylko do bioder, a on zwykle nosił dłuższe, przed kolano. Miał skórzany, czarny pas, którego klamra zdobiona była przez czerwone i białe kamienie, a za nim krótki sztylet w purpurowym pokrowcu. Ten sam, którym dał jej słowo. Czarne spodnie i buty i turban, ale mniejszy niż zazwyczaj. Również czarny, z czerwonym kamieniem i krótkim piórem w szare paski.
Patrzyła na czerwony, ciemny rubin na jego palcu. Był piękny, musiała to przyznać. Wiedziała też, że mulat się z nim nie rozstaje. Nigdy go nie zdejmuje.
- Spójrz- ponownie wskazała palcem przed siebie- nie widziałam wcześniej takiej rośliny- powiedziała i zatrzymała konia. Powoli podeszła do dziwnego kwiatu o białych, strzępiastych płatkach, którego kielichy były nimi wypełnione. Wysunęła dłoń, by dotknąć nierównej krawędzi, a gdy tylko to zrobiła, roślina zacisnęła płatki w ciasny pączek. Cofnęła szybko dłoń.
- Widziałeś?- zapytała, odwracając się do niego, ale... stał tuż obok. Znowu nie słyszała, kiedy zszedł z konia- popatrz- dotknęła innego kielicha, a ten natychmiast zamknął się przed jej dotykiem- niesamowite- uśmiechnęła się oczarowana.
- Zgadzam się- powiedział, splatając ręce za plecami- doprawdy niezwykłe.
Nim zdążył mrugnąć, zamknęła kolejny kwiat. I kolejny. I jeszcze jeden. Kiedy wszystkie paczki były zaciśnięte, roślina powoli zaczęła je otwierać. Dopiero wtedy zobaczył w jej oczach czystą ekscytację.
Podobało mu się to.
Nagle tygrys musnął nosem jeden kwiat. Zamknął płatki, a Asim mruknął i odwrócił się, odchodząc.
- Nigdy tego nie widziałam. Nigdy nie byłam w takim miejscu- przyznała, patrząc na niego.
A on coś sobie przypomniał.
- Jest coś jeszcze- powiedział- chcesz to zobaczyć?- zapytał, a ona wyraźnie zaciekawiona pokiwała głową.
Nie wiedział dlaczego, ale zamiast po prostu ją tam zaprowadzić, chwycił ją za dłoń. Nie skomentowała tego, chodź czuła się dziwnie. Przeszli między rośliny, wysokie kwiaty, wyższe od nich samych, aż dotarli do ogromnego, dziwnego drzewa. Jego gałęzie tworzyły zwartą kopułę, a liście miały szaro zielony kolor. Drzewo z pewnością miało szeroki pień, którego jeszcze nie widziała, ale było niższe niż wszystkie drzewa tutaj. Las tropikalny charakteryzował się wysokim drzwiami, których ogromne, grube liście zasłaniały większość promieni słonecznych.
- Chodź, Zahrah- szepnął cicho, a ona zmarszczyła brwi.
- Dokąd?- zapytała, a on podszedł powoli do dziwnego drzewa i dłonią odsłonił delikatne gałązki, robiąc dla niej przejście. Zmróżyła lekko oczy, ale pochyliła się i weszła pod roślinną kopułę.
W środku było niemal ciemno. Kilka smug światła wpadało do środka przez przerwy między liśćmi. Ale nie to ją najbardziej interesowało.
Liście od tej strony były ciemno niebieskie, miejscami błyszczące, zielone, czy błękitne. W świetle wyglądały jak diamenty.
Przyglądał się jej. Patrzył jak wpatruje się w coś, co jest zupełnie inne niż myśli.
- Zahrah?- odezwał się cicho.
Przeniosła na niego dziwne oczy.
- Gotowa?- zapytał, a ona zdziwiona, przechyliła głowę w prawo.
- Na co?- zmarszczyła brwi, a on podszedł do jednej w cienkich gałązek, które samotnie wisiały, oddzielone od reszty. Chwycił ją między palce i pociągnął szarpnięciem w dół.
W jednej chwili liście oderwały się od gałązek, wznosząc w powietrze.
Zaparło jej dech. Otworzyła szeroko usta, dociekając no nich dłonie.
Bo to były motyle.
Setki motyli.
To one tworzyły dziwne, ciemno niebieskie i zielone liście wewnątrz kopuły. Teraz latały wszędzie, a było ich mnóstwo, przez co nie wiedziała, na którego ma patrzeć. Wszystkie były bowiem równie piękne i niezwykle.
On wiedział, gdzie zawiesić wzrok.
Bo dla niego piękną była tutaj właśnie ona.
- To jest... wspaniałe- powiedziała, przenosząc na niego wzrok, a w tej chwili jeden motyl usiadł na... jego nosie. Zaczęła się śmiać, kiedy otrzepał się lekko, a motyle siadały wszędzie. Na jego ramionach, głowie, klatce piersiowej. Na jej włosach, tworząc szafirową koronę.
Wyciągnął dłoń, zdejmując jednego z jej ramienia i wyciągnął w jej stronę, gdy siedział na jego palcu.
- Podoba ci się?- zapytał cicho, a ona uśmiechnięta skinęła głową- cieszy mnie to- przyznał.
I tak patrzył w jej tęczówki. Tak jak ona w jego. Poczuła w tej chwili dziwne ciepło, ogarniające jej klatkę piersiową.
On też to poczuł.
Odległość między nami zaczęła jakby się zmniejszać. Nie patrzyła już na latające wokół motyle. Patrzyła w dwa ciemne bursztyny tak inny niż wszystkie w tym świecie. Później spojrzała na jego pełne, lekko uchylone wargi.
- Ja...
Była tak blisko.
- Asim- zmarszczyła brwi, odwracając głowę, gdy tygrys polizał jej dłoń.
Cofnął się o krok. Nie wiedział co cię z nim działo, chciał tylko poczuć jej bliskość, a znów nie mógł.
*
- Mam pytanie- zaczęła, gdy kontynuowali podróż w nieznanym jej kierunku.
- Słucham.
- Twój język... nie rozumiem go i chyba nigdy go nie słyszałam- zaczęła, a on patrzył na nią zainteresowany- ale dlaczego rozumiem ciebie? To jak do mnie mówisz? Twoim językiem mówią ludzie na bazarze, ale kiedy z nimi rozmawiałam, rozumiemieli mnie- zmarszczyła brwi.
- Mój język to stara mowa dawnych plemion, mojego kraju. Ludzie się nim porozumiewają nacodzień, ale znają też język, którym mówi się też poza jego granicami- wyjaśnił spokojnie- ale znają go głównie mężczyźni.
- Dlaczego?- zdziwiła się.
- Bo jest im w głównej mierze potrzebny. Kobiety rozmawiają między sobą, więc go nie potrzebują.
- Między sobą? Czyli kobieta nie może rozmawiać z mężczyzną?- uniosła brwi.
- Bez jego wyraźnej zgody? Nie.
- Ja i tak będę z tobą rozmawiać- wzruszyła ramieniem, patrząc przed siebie- nawet jeśli mi zabronisz- uniosła podbródek.
- Nie zabronię ci, Zahrah, lubię z tobą rozmawiać- przyznał.
- Ja też- uśmiechnęła się.
Dzisiaj robiła to niemal cały czas.
- Jesteś dzisiaj... wyjątkowo radosna- odezwał się, patrząc na nią uważnie.
- Może mam powód?- uniosła kącik ust, wzruszając lekko ramieniem- jeśli tak jest, dlaczego mam się powstrzymywać?
- Nigdy cię takiej nie widziałem.
- Bo nie miałam powodu pokazywać radości. Teraz mam. Zayn, jeśli masz okazję w życiu choć przez moment być szczęśliwym... to po prostu bądź- spojrzała mu w oczy z delikatnym uśmiechem, ale jakby też... prośbą.
Dlaczego?
- Korzystaj z danego ci szczęścia. Ciesz się nim i pokaż to. Bo możesz już nie mieć okazji.
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...