111. 'Opowieść'

4K 573 34
                                    


Obudził ją Asim, trącając mokrym nosem jej policzek. Niechętnie podniosła się do siadu i przetarła dłońmi twarz. Mimo snu czuła zmęczenie. A sam fakt, że spędziła noc w jego łóżku jeszcze to potęgował. Na każdym kroku odczuwalna jego brak. Każda myśl się do niego sprowadzała. Każdy krok prowadził tam, gdzie kiedyś była razem z nim.
A to męczyło ją bardziej niż tuzin nieprzespanych nocy.
- Tutaj jesteś.
Tymi słowami powitała ją Dżamila, kiedy wracała do swojej części pałacu.
- Chodź- złapała ją za dłoń i tak po prostu pociągnęła za sobą najpierw na główny taras, później przez dziedziniec, aż w końcu na polanę w ogrodzie.
Tam stał niski stół po brzegi wypełniony jedzeniem i kilka zdobionych poduszek.
Spojrzała na nią zdziwiona.
- Pomyślałam, że to sprawi, że wreszcie się uśmiechniesz- powiedziała cicho i sama uśmiechnęła się do niej.
- Pomyślałaś o wszystkim- pokręciła głową.
- Wiem, że lubisz owoce- wzruszyła ramieniem.
Nie mogła powiedzieć, że posiłek jej nie smakował. Wręcz przeciwnie. Ale ciemne szafiry wiedziały, że dwa dziwne kamienie pozostają jakby za mgłą.
- Chodź ze mną na bazar- powiedziała nagle.
- Słucham?- zdziwiła się jasnowłosa- na bazar?
- Tak, właśnie- pokiwała głową- chciałabyś iść?
- Tak- stwierdziła- ale nie wiem, czy wolno. Dzisiaj nie ma wyjścia na bazar.
- Więc będzie- mruknęła pod nosem i wstała.
Obie przeszły z powrotem do pałacu, i stanęły przed drzwiami do głównej komnaty obrad. Tam miała nadzieję znaleźć ministra, który z jego rozkazu został w palacu.
Straż skłoniła się przed nimi, a jeden z mężczyzn otworzył drzwi i wszedł do środka. Wrócił chwilę później i ponownie skinął głową.
- Proszę, pani.
- Nie jestem panią- powiedziała mijając go i weszła do środka.
Ale sama.
Odwróciła się i spojrzała zdziwiona na Dżamilę.
- No chodź- kiwnęła głową.
- Nie, ja nie...
- Chodź- mruknęła i złapała ją za dłoń ciągnąc do środka.
- Pani- starszy człowiek skinął głową.
- Nie jestem panią- westchnęła.
- Jak więc zwracać się do Ciebie?- zapytał.
- Po prostu- wzruszyła ramieniem- by ze mną rozmawiać nie potrzebujesz ani mojego imienia ani tytułu, który nie jest mój.
- Jest. Pani.
Wzniosła oczy ku górze.
- Powiedz proszę, co Cię sprowadza?
- Chciałabym pójść na bazar- powiedziała prosto- mogę?
- Naturalnie- skinął głową.
Dżamila uniosła brwi.
- Dziękuję- uśmiechnęła się szczerze, co odwzajemnił z przyjemnością.
*
Obie stały przed ogromną bramą, która za chwilę miała się przed nimi otworzyć. Miała na sobie szare dopasowane spodnie i tunikę również w tym kolorze tyle, że ciemniejszą. Nie miała rękawów, a szerokie ramiączka, które zdobiły srebrzyste hafty, wzorem schodzące na dekolt. Włosy miała spięte w wysokiego koka
Dżamila stała obok niej, w granatowej sukni w długim rękawem tak jak nakazano. Z chustą na głowie i z drugą mniejszą zasłaniającą jej twarz jak kazano. I z włosami wolno jak kazano.
- Wyglądasz...- zwróciła się do niej- bardzo... No nie tak jak trzeba- stwierdziła w końcu.
Uniosła brwi.
- Nie jest Ci ciepło?- zapytała.
- Jest, ale...
Nie czekając na nic objęła jej chustę z twarzy i włosów.
- Co ty...
Złapała za prawy rękaw tuż przy szwach na ramieniu i jednym mocnym ruchem pociągnęła w dół, odrywając go.
Ta otworzyła usta w szoku.
- Coś ty zrobiła- jęknęła unosząc odkryte już ramię, a Zahrah w tym czasie zrobiła z drugim to samo.
Na twarzy jasnowłosej malowło się czyste niedowierzanie.
- Jak ja teraz wyglądam?
- Przepięknie- uśmiechnęła się do niej i wyciągnęła pojedyncze nitki z ramiączek jej sukni- naprawdę.
A w tej chwili Asim dotknął nosem jej dłoni.
- Widzisz? On też tak myśli- wzruszyła ramieniem, a straż otworzyła główną bramę. Gwardia w składzie pięciu mężczyzn stała tuż za nimi.
Uśmiechnęła się móc wyjść poza obszar pałacu. Jakby w tym miejscu słońce świeciło jaśniej.
Przechodziły między ludźmi, którzy patrzyli na nią z takim samym uśmiechem z jakim ona patrzyła na nich. Zatrzymywała się niemal przy każdym straganie.
- Salma- zawołała już z daleka i szybko podeszła do niej.
- Witaj- uśmiechnęła się szeroko i skinęła przed nią głową- przyszłaś...
- Chciałam Cię zobaczyć- powiedziała, a Asim usiadł obok niej.
- A mogę namalować kwiaty?- zapytała ze szczerą nadzieją.
- O tak!- jęknęła z ekscytacją i natychmiast usiadła na płaskiej poduszce, gdzie już zdążył położyć się Asim- namaluj co tylko chcesz- uśmiechnęła się do niej, a w tej chwili z domu wyszło troje dzieci. Chłopiec i dwie dziewczynki.
Jej oczy aż błysnęły na ich widok, a kiedy dziewczynki usiadły obok niej niczego więcej już nie chciała. Chłopiec za to skupił odwagę na czarnym futrze na końcu pręgowanego ogona tygrysa, którym co chwila poruszał raz w prawo raz w lewo. Kot zamknął oczy znurzony upałem dnia i tylko ziewnął, kiedy dziecko chciało zapłać jego ogon.
Dżamila chodziła spokojnie między straganami, kiedy na ramieniu Zahrah powstawały co raz to nowe wzory złożone z kwiatów. A kiedy pokryły obie całe ręce na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Nagle jedna dziewczynka wstała widząc ojca w drzwiach domu i podeszła do niego, a za nią druga. Obie wróciły chwilę później niosąc dzbanuszki z wodą. Jedna podała jej, druga swojej matce.
Spojrzała na naczynie zdziwiona, a później przeniosła wzrok na mężczyznę i skinęła głową.
*
Przechodziła między ludźmi, którzy na jej widok uśmiechali się i chylil głowy. Zobaczyła człowieka, do którego kiedyś on sam ją zaprowadził.
Kiedy przyszedł po orzech.
- Witaj- odezwała się zwracając tym samym jego uwagę.
Podniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
- Witaj mi, pani- skinął przed nią- co Cię sprowadza do prostego człowieka?
- Proszę, nie nazywaj mnie panią- usiadła obok niego- chciałam Cię o coś zapytać.
- Więc pytaj.
- Powiedziałeś kiedyś do niego 'przyszedłeś tak jak kiedyś'. Opowiedz mi o tym. Opowiedz mi jaki był.
A zmęczone oczy uśmiechnęły sie do niej z błogą nadzieją.
- Był wszystkim tym co chciałem w nim zobaczyć.
Nie rozumiała.
A on uniósł lekko głowę i przymknął zmarszczone już powieki uśmiechając się jakby w jego głowie właśnie pojawił się widziany kiedyś obraz małego chłopca, chodzącego między straganami.
- Jego oczy błyszczały ciekawością- powiedział cicho- spoczywały na każdym pojedynczym kamieniu. Na każdym naczyniu, na każdym choćby skrawku tkaniny... pochylił się... podniósł naczynie, które ktoś strącił. Otrzepał dłonią z pyłu i podał kobiecie, do której należało.
Mówił tak jakby wszystko to teraz właśnie działo się przed jego oczami.
- Przychodził do mnie za każdym razem. Uśmiechał się do mnie. Pochylił się i przyklęknął przede mną. A ja dawałem mu orzech o księżycowym kształcie.
Uśmiechnęła się słysząc te słowa.
- A to wszystko skończył incydent, który dział się przed moimi oczami.
Jej oddech przyspieszył.
- Pamiętam przerażenie w jego dużych oczach. Nic innego. Tylko przerażenie. Patrzył w oczy tego, który miał odebrać mu życie. A kiedy już zdawało się, że jego krew wspólnie w suchość tej ziemi...
Jego palce dotknęły lekko twardego podłoża.
- Jemu podobny chłopiec poświęcił się dla niego. A gdy na niego spojrzał... nigdy nie widziałem w niczyich oczach takiego przerażenia. Bo było inne. Patrząc w oczy niedoszłego kata patrzył ze strachem o siebie. A na chłopca patrzył z przerażeniem, które wynikało z poczucia winy.
Zamarła.
Czyli on potrafił żałować.
Potrafił dopuścić do siebie winę.
- Nie mógł uwierzyć, że ktoś poświęcił się dla niego w taki sposób. Podniósł wzrok. Spojrzał na ludzi. Ale w tym spojrzeniu nie było już ciekawości... On w każdym widział już tylko wroga.
Starzec otworzył oczy i spojrzał w jej dziwne dla tego świata tęczówki.
Zagryzła wargę.
- Więcej niż nie przyszedł- powiedziała cicho, na co skinął głową.
- Później widziałem go raz. Z daleka. Kiedy żegnał swoich rodziców. Ale wiem, że jego oczy były puste. Zimne. On sam takim się stał.
Wiedziała o tym. Znała tą stronę pana.
- Ale wiesz... zobaczyłem go wtedy, kiedy przyszedł do mnie razem z Tobą. Zobaczyłem go z bliska po prawie osiemnastu latach. A w jego oczach widziałem ten sam blask, który towarzyszył mu zawsze, kiedy przychodził do mnie. A później... kiedy to ty poświęciła się za niego... widziałem też i przerażenie.
Mówił bardzo powoli. Jakny chciał ją w tych słowach uświadomić.
- Ale takiego nie widziałem u nikigo nigdy. Nie bał się o siebie. Nie widziałem poczucia winy. W jego oczach był tylko...
- Co takiego?- zapytała niecierpliwie.
- Strach przed samotnością.

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz