56. 'Przeklęte słowa przeszłości'

7.3K 890 81
                                    

Nie wiedział co się dzieje. Druga noc mijała, a on nie otworzyła swoich pięknych, dziwnych oczu. Tak innych w tym świecie, a tak ważnych dla niego.
Odkąd Husam przyniósł ją do pałacu, niemal do nikogo się nie odezwał. Był przy niej. Czuł ogarniającą go pustkę, czuł ją już drugi raz, ale teraz była o wiele gorsza.
Bo nie umiał wytrzymać sam ze sobą.
To przez niego.
To przez niego tutaj leży.
To przez niego została ranną.
To przez niego jej dziwne oczy pozostają zamknięte.
To przez niego może odejść i nigdy nie wrócić.
- To nie jest twoja wina, mój drogi- usłyszał za sobą.
Stary mężczyzna z długą siwą brodą patrzył na niego smutno.
- Gdyby mnie tam nie było...
- Nie zobaczyłbyś tego co chciała ci pokazać- odezwał się medyk.
Co chciała mu pokazać? Przecież nic nie mówiła.
- To był jej wybór. Uważasz, że to planowała? Że chciała teraz być niczego nieświadomą? Ona chciała cię uchronić, nie wiedziała co będzie dalej- pokręcił lekko głową- nie ponosisz za to winy, Zayn. Winę ponosi człowiek, który zadał cios.
Natychmiast zacisnął szczękę.
- Powiedz mi, że ona do mnie wróci. Musi wrócić, po tym wszystkim co się stało. Tak mało powiedziała, tak wielu rzeczy jeszcze nie wiem- pokręcił głową z bólem patrząc na nią.
Nie ruszyła się.
Nie wiedziała, że patrzy.
- Módl się, by nie doszło do rozwoju zakażenia. Rana jest bardzo mała, założyłem trzy szwy, ale głęboka. Dzięki Bogu nie przebił płuca. Dzisiejsza noc będzie decydująca, jeśli uda się powstrzymać gorączkę. Podałem jej leki.
- Dziękuję ci. Już raz zwróciłeś mi ją, teraz trzeba musisz.
- Wiesz dobrze, że robię to co mogę. Wszystko zależy od niej.
Po tych słowach skłonił się i opuśił jej komnaty.
Przetarł twarz dłońmi wzdychając głęboko ze zmęczenia.
Leżała na środku łóżka. Miała na sobie jedynie dolną partię bielizny, a jej ciało przykrywała jedwabna kołdra. Jej klatka piersiowa i biust pokrywał biały bandaż, miejscami nasączony oliwą i ziołami. Nie widział tego, była przykryta po samą szyję.
- Co ja ci zrobiłem, Zahrah- pokręcił bezsilnie głową i powoli usiadła na skraju łóżka. Spojrzał na tygrysa, który leżał obok niej. Jego dziwne oczy utkwiły spojrzenie w jej twarzy. Nie ruszył się z miejsca.
- Co ja ci zrobiłem- powtórzył szeptając i chwycił jej małą rączkę w swoje dłonie- wybacz mi...
Ucałował wierzch jej dłoni i przycisnął do swojego czoła.
- Błagam cię, tylko do mnie wróć- spojrzał na jej twarz- zrobię wszystko tylko wróć, Zahrah. Tylko do nie wróć, moja piękna.
- Nobe...
Spojrzał na nią w szoku.
- Zahrah...
- Nobe e versete...- zacisnęła mocniej powieki i pokręciła głową- Nobe e versete...
Jej ciało się spięło, mięśnie zaczęły drżeć.
- Zahrah, co się dzieje- złapał ją za ramiona, ale szybko się wyrwała.
Nie wiedział co się z nią dzieje, była nieprzytomna.
- Nobe e ma meste- jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w bardzo szybkim tempie. Zacisnęła dłonie w pięści, a kołdra zsunęła się do jej bioder. Jej ciało się trzęsło. Mocniej chwycił ją za ramiona, nie chciał zrobić jej jakiejkolwiek krzywdy.
- Przestań, już dobrze...
- No ha meste- powiedziała głośniej- io nobe ha meste, nobe e versete!- krzyknęła i mocno zacisnęła powieki, by potem otworzyć oczy. Oddychała bardzo szybko, patrzyła wszędzie dookoła z tak niewyobrażalnym strachem, że bo się odezwać.
- Zahrah...
Spojrzała na niego, jej ciało było mokre o potu, ale drgawki nie ustały.
- Nobe e ma meste, io no ha meste- powiedziała drżącym głosem, a chwilę później jej głową opadła bezwładnie na poduszkę.
- Nie, nie zostawiaj mnie, Zahrah, nie zamykaj oczu- chwycił w dłonie jej policzki, ale ona​ nie reagowała.
Znowu zostawiła go samego.
Czuł jak jej ciało drży. Momo, że już się nie odezwała, jej ciało reagowało. Tylko na co...
- Już jest dobrze- delikatnie pogłaskał jej policzek i oparł swoje ciało na łokciu, kładąc się bokiem przy niej- nie bój się, nic ci nie grozi.
Pokręciła sztywno głową, a jej warga zadrżała. Wyglądało to tak, jakby przed czymś chorobliwie chciała się bronić, ale nie mogła. Chwycił miseczkę z wodą, stojącą na stoliku przy łożu i zamoczył w niej kawałek jedwabiu. Otarł jej gorące czoło, by później zwilżyć dekolt i szyję.
Od jej ciała biło gorąco.
- Nic się nie dzieje- powiedział cicho, głaszcząc jej włosy- nikt cię nie skrzywdzi- zapewnił- nie pozwolę na to.
Jej oddech stał się spokojniejszy, a ciało się rozluźniło, oddając się w sen. Odetchnęła głębiej i przechyliła głowę w prawo, przytulając policzek do miękkiego jedwabiu.
Powoli dotknął zgiętym palcem jej policzka, później przeniósł dotyk na linię szczęki, potem szyję. Opuszkami palców musnął jej prawy obojczyk, później lewy i zjechał w dół, gdzie, widniało zaokrąglenie jej piersi.
Jej skóra była jak cudny aksamit. Była jasna i miękka.
Dżamila miała inną. Przez te lata spędzone tutaj, jej skóra przestała sprawiać go w zachwyt. Nie była już blada, była niewiele jaśniejsza od skóry Sahar, czy Almas.
Jej oczy nie były już aż tak niezwykłe. Zahrah miała piękniejsze. I nigdy nie patrzyła z miłością.
Dżamila zawsze patrzyła tak jak nakazamo.
Bo ona naprawdę go kochała. Całą sobą. Dlatego kazała przyrządzić truciznę. Nikt nie będzie dla niego tak dobry jak ona. Nikt nie będzie go bardziej godzen, niż pani o szafirowych oczach.
Teraz była jedyną, która nie spała. Wszystkie jego już złożył sen, a zimne oczy pozostały otwarte. Była zła na samą siebie. Zaufała temu człowiekowi, gdy kazała mu podłożyć ogień w lochach i zdobyć truciznę. Spotkała go na bazarze.
Nie wiedziała, że będzie to trwało tak długo. Jej dawno powinni tu nie być. A on? Nie wykonał zadania. Zasługuje na śmierć. A co za tym idzie i na wieczne milczenie...
A on chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć dlaczego ten mężczyzna chciał odebrać mu najcenniejszy skarb.
Dlatego też schodząc do podziemia w środku nocy miał w głowie tylko to pytanie.
- Panie- skłoniło się dwóch strażników. Wszedł przez otworzone przez nich drzwi, i przeszedł przez korytarz zatrzymując się przed ostatnimi drzwiami z lewej strony. Przez pionowe kraty w małym okienku patrzył na niedoszłego sprawcę jego śmierci i na tego, który zadał cierpienie im obojgu.
- Otworzyć- powiedział, nieprzerwanie patrząc na przykutego do ściany człowieka, a strażnik podszedł i odtworzył drzwi wybranym kluczem.
Więzień podniósł głowę.
Wszedł do celi, a ten uśmiechnął się cynicznie.
- Co za zaszczyt- powiedział cicho.
- Zostaw nas- powiedział nie spuszczając wzroku z mężczyzny.
Podszedł do niego powoli, z dłońmi za plecami i wyprostował się.
- Racz wybaczyć, ale nie oddam pokłonu, nie jestem w stanie- zakpił, pokazowo ciągnąc za krótkie łańcuchy, trzymające szeroko jego ramiona.
Bez cienia emocji podszedł do ściany i zdjął z haczyka klucz. Odszedł do niego i... odpiął najpierw lewy, potem prawy nadgarstek...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz