Siedziała na tarasie i patrzyła na uśpiony już ocean, gdzie księżyc rzucał srebrną poświatę na taflę wody. Siedziała tak od czasu, kiedy strażnicy doprowadzili ją do jej sypialni.
Nie odwróciła się, kiedy drzwi się otworzyły. Przed oczami cały czas miała twarz, osobę, którą zobaczyła w lustrze.
Osobę nieznaną, zupełnie sobie obcą.
Wiedziała, czuła, że przyszedł. Stoi za nią.
- Zabrać ją.
Kolejny raz powiedział te dwa słowa. I znowu chwycili ją za ramiona i znowu wyprowadzili pochyloną. Jeden trzymał ją za kark tak, że mogła podziwiać jedynie marmurowe płytki. Zeszli na dziedziniec, gdzie wcześniej rozmawiała z Husamem. Zaczęła się szarpać, mimo wszystko poczuła strach, bo zielono oki oddalił się i została sama z trójką żołnierzy. Stanęli na samym środku ogromnego placu.
- Zostawcie mnie!- warknęła i podniosła głowę.
Właśnie ta chwila zadecydowała o najbliższych minutach.
Czuła na sobie jego wzrok. Wiedziała, że na nią patrzy, wiedziała, że podziwia. Ale nie wiedziała gdzie jest.
Zamiast zwykłych brązowych oczu, jej spojrzenie wyłapało inne.
Zimne szafiry.
Oczy tej, która patrzyła na nią z pogardą i wyższością.
Tej, która go uwielbiała i kochała. Dla której był wyjątkowy i jedyny.
Patrzyła w jej oczy zawzięcie. Biło od nich zimno, ale nadal patrzyła. Pojawiły się te inne obok niej.
Przyszły wszystkie.
Wszystkie panie swego pana.
Ukazał się i on.
We wspaniałej szacie, obsypany złotem i czerwienią. Tak jak go widziała wcześniej.
Jego zwykłe oczy patrzyły w jej- dziwnej barwy. Była w nich wyższość i władza.
Uniosła wyżej głowę mimo tego, że była pochylona.
- Za nieposłuszeństwo płaci się karę- odezwał się Imad, który stał po prawej stronie władcy. Nie zwróciła na niego zbytniej uwagi, patrzyła w brązowe oczy.
Poczuła lekkie mokre muśnięcie na policzku.
Deszcz...
Po chwili była już niemal mokra, podczas gdy wszyscy patrzący stali bezpieczni pod zadaszeniem.
Patrzyli.
Włosy przykleiły się do skóry jej szyi i pleców, do których przylegał mokry jedwab.
Mimo deszczu, który czuła na twarzy nadal patrzyła w jego oczy.
Husam skinął głową.
Na ten gest dwójka żołnierzy, która ją trzymała, rozerwała jednym ruchem jej suknię na plecach. Szybko wyrwała prawą rękę z uścisku i docisnęła materiał do piersi, by nie opadł na ziemię. Żołnierze trzymali ją za ramiona i pochylili jeszcze bardziej, a ona jeszcze wyżej uniosła głowę, zaciskając pięść przy piersi. Przeszedł obok niej trzeci żołnierz, trzymający w dłoniach skórzany bat. Stanął na nią.
Zimne szafiry nadal patrzyły.
Patrzyły na klęskę dziwnych, pięknych oczu i cieszyły się z niej. Nikt nie odbierze jej pana.
Ponowne skinienie dłonią.
Świst bata przeciął wilgotne powietrze.
Siła uderzenia była tak duża, że pchnęła ją w przód, przez co pochyliła głowę.
Zdusiła w sobie jęk, zaciskając zęby.
- Jeden- zaczął Husam.
Powoli podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie pokłoni się, obiecała to sobie. Będzie patrzeć prosto w jego oczy, będzie patrzeć w ciszy w oczy tego, który zadaje jej ból.
- Dwa.
Nie pochyliła głowy.
Nie tym razem.
Patrzyła i widziała w nich obojętność.
- Trzy.
Ona nie ma pana. Nie ma i nie będzie go miała.
Ból stawał się coraz silniejszy.
- Cztery.
'Podziwiam to, co należy do mnie'
Nigdy nie będę twoja. Prędzej zginę niż ci się oddam.
- Pięć.
Krople deszczu spływały po jej plecach.
'Nauczysz się okazywać szacunek'
Nie zasługujesz na szacunek. Nie na mój.
- Sześć.
Przygryzła wargę, czując kolejne palące uderzenie. Uparcie trzymała głowę w górze, nie pozwalała jaj opaść.
- Siedem.
W zwykłych oczach pojawiło się zdziwienie.
Ale twarz pozostała obojętna...
- Osiem.
Nigdy więcej. Dam radę. Dam radę.
- Dziewięć.
'Nauczysz się mnie kochać'
Nigdy cię nie pokocham.
I nie będę się niczego uczyć dla ciebie.
Dla mnie nie jesteś wyjątkowy.
Nie jesteś panem.
Świst bata.
- Dziesięć.
'Nauczysz się mnie kochać za to kim jestem'
- Jesteś nikim.
Powiedziała to.
Powiedziała to, patrząc w oczy takie jak wszystkie, takie jak każde inne. Powiedziała to z odrazą i pogardą, na nic innego nie było miejsca w tej chwili. Patrzyła na jego twarz wytrwale, wydawało się jakby czas przestał istnieć.
Były tylko jego oczy.
A dla niego były tylko dwa dziwne klejnoty.
Nieugięte przed nim.
To nienaturalne, by kobieta tak się zachowywała.
Dlaczego nie jesteś jak Dżamila?
Dlaczego piękny kamień tak rani?
Dlaczego słowik nie śpiewa?
Skinął lekko głową, dając znak, by powtórzyli.
Wyprostował się i patrzył.
Jedenaście...
Dwanaście...
A każde mocniejsze niż poprzednie.
Mimo to, ona nadal patrzyła. Nie zwracała uwagi na to, że jej ciało trzęsie się z ogromu bólu. Na to, że nogi zaraz odmówią jej posłuszeństwa i ugną się pod nią.
Patrzyła tylko w zwykłe oczy.
Takie same jak wszystkie inne.
- Dwadzieścia.
Dziewczęta były przerażone, stały, patrzyły, zakrywały usta dłońmi.
Patrzyły nie bez powodu. To była przestroga.
Należy słuchać pana.
Należy go kochać.
Tak jak nakazano.
Szafiry patrzyły z uśmiechem satysfakcji.
Szmaragdy z podziwem lekkim, ale i litością.
Bursztyn patrzył obojętnie.
Ale za obojętnością krył się nikły ból.
Bo pan cierpi, gdy piękno blednie...
*
Jego ruchy były stanowcze, jak cały on. Patrzył na piękną twarz, na oczy, które nie patrzyły w jego. Patrzył na złote włosy, opadające na poduszki.
Kochał piękno.
Kochał jego wartość, ale kochał je powierzchniowo.
Kobieta nie ma duszy.
Nie ma tego, za co można ją pokochać.
Miał nad nią władzę, posiadał ją całą.
Jej ciało, jej umysł.
Jej piękne oczy.
Dwa szafiry barwy głębokiej, jedynej.
Piękne.
Ale tak różne od dziwnych klejnotów patrzących z pogardą.
Te patrzyły z uwielbieniem.
Zawsze.
Błoga rozkosz ogarnęła jego ciało, kiedy zawisł nad nią bez ruchu. Oddychał głęboko, wsłuchując się w ciszę.
Ona przez ten cały czas nie wydawania z siebie żadnego dźwięku. Przez całe ich zbliżenie. Cieszyła się, mogąc być z nim tak blisko, mogąc dać mu siebie.
On patrzył z miłością.
Jak na słownika, który śpiewa cudnie, w klatce złotej zamknięty.
Wyszedł z niej i położył się obok, zamykając oczy, normując oddech.
Zawsze tak robił.
To był jej czas.
Te kilka minut, kiedy było jej dane podziwiać jego piękno.
Więc podziwiała.
Patrzyła z zachwytem, leżąc bez ruchu obok niego. Patrzyła na czarne włosy, opadające na czoło, na zamknięte oczy, otulone wachlarzem długich, podkręconych rzęs.
Był piękny.
Jesteś mój, tylko mój...
Spuściła wzrok wiedząc, że za chwilę z pewnością usiądzie i sięgnie po przygotowany wcześniej kielich wina.
I tak zrobił.
Zawsze tak robił.
Usiadł, do polowy zakryty aksamitną pościelą i chwycił w dłoń złoty kielich, zdobiony drogimi kamieniami. Upił powoli łyk i odetchnął głęboko.
- Możesz iść.
Nie patrzył na nią.
A ona miałam ochotę paść na kolana i błagać, by pozwolił jej zostać.
- Może...- zaczęła szeptem i nadal nie podnosząc wzroku delikatnie ułożyła dłoń na jego ręce.
Nie lubił, gdy ktokolwiek go dotykał.
Miał to prawo tylko jego przyjaciel. Jego spojrzenie powędrowało na jej smukłe palce. Na jednym widniał pierścień- złoty z dużym szafirem. Sam kazał go dla niej zrobić.
Każda jego kobieta ma pierścień. Każdy jest inny.
Dżamila nosi właśnie szafir.
Cudnej urody kamień, dokładnie jak jej oczy.
- Może mogłabym zostać...
Te słowa uleciały z jej ust cichym szeptem. Często o to pytała. Czasami jej pozwalał.
Czasami.
Mogła wtedy całą noc podziwiać jak śpi obok niej.
Wiedział o tym dobrze.
Wiedział, kiedy patrzy.
Nawet chwilę temu, mając zamknięte oczy wiedział, że mu się przygląda.
Ale nigdy nie podniosła wzroku, gdy to on patrzył.
Dlaczego nie jesteś jak Dżamila?
Pani o szafirowych oczach. Oczach nocnego nieba.
Zamknął powieki na moment, odpędzając te myśli i znów spojrzał na jej dłoń.
- Nie dzisiaj- powiedział nie zaszczycając jej swoim spojrzeniem.
To jej wystarczyło.
Wstała powoli, owijając wokół ciała perłowy aksamit i z pochyloną głową cofnęła się do drzwi.
Został sam.
Wstał z łoża, założył czarne luźne materiałowe spodnie, przewiązał biodra purpurowym jedwabnym pasem. Wsunął na stopy wysokie buty ze szpicem, haftowane złotą nicią, założył krwistą jedwabną koszulę i tak wyszedł ze swych komnat.
O tej porze nocy pałac śpi.
Tylko strażnicy pilnują wejść i komnat.
Wyszedł na korytarz, gdzie dwójka żołnierzy pokłoniła się nisko.
Patrzyła, ale nie zobaczyła.
Słyszała, ale była głucha na dźwięk.
Powoli szedł korytarzami swego pałacu, dotarł na najwyższy taras, skąd widać było wszystkie strony jego kraju.
Patrzył na swoje królestwo, pogrążone w głębokim mroku nocy. Patrzył na księżyc, odbijający się w falach oceanu.
Nie wiedział, że ona też patrzyła, zanim odbyła karę. Nie wiedział, że podziwiała.
Dlaczego nie jesteś jak Dżamila?
Kolejny raz zadawał sobie jedno i to samo pytanie. Nie mógł zrozumieć. Spojrzał ostatni raz na księżyc i ruszył w kierunku komnat, w których przebywała. Stanął przed drzwiami, a strażnicy pokłonili się i otworzyli, robiąc mu przejście.
Oni również byli w tej chwili ślepi i głusi z jego rozkazu.
Wszedł do komnaty usłanej błękitem i zielenią, przeszedł do schodów i do sypialni. Odsunął powoli błękitny jedwab i wszedł do środka.
Stanął.
Patrzył i czuł ból.
Ból, bo piękny kwiat więdie.
Dziewczyna leżała na łóżku, twarzą tyłem do niego, skierowaną do ogromnego okna.
Do oceanu.
Leżała naga, jej ciało przykrywał jedynie cienki jedwab, dłonie ułożone miała po obu stronach głowy, a długie falowane włosy ogarnięte na lewą stronę.
Podszedł bliżej i stanął przy niej. Miała zamknięte oczy. Nie mógł spojrzeć w dwa dziwne klejnoty.
Delikatnie chwycił niebieski materiał i odkrył jej plecy. Zacisnął usta w wąską linię, kiedy ujrzał na nich podłużne pręgi barwy fioletowej, miejscami czerwonej. Wysunął dłoń i przejechał wierzchem palców wzdłuż jej kręgosłupa.
Miał rację.
Jej skóra jest niespotykanie delikatna.
I zraniona- dopowiedział w myślach.
Westchnął cicho i ponownie przykrył jej ciało materiałem, zakrywając rany. Podszedł do okna.
Ocean.
Mają taki sam widok.
Zarówno on, jak i ona.
Tyle, że on go podziwia w tej właśnie chwili, a ona leży niczego nieświadomia, nieprzytomna.
Spojrzał na nią jeszcze raz.Dlaczego kwiat przecudnej urody,
Nie lgnie do światła, chyli się w dół?
Czemuż nie chce sięgnąć ku kropli wody,
Lecz podupada, zgina się wpół?
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...