Szedł między kolorowymi stoiskami patrząc na mijanych przez siebie ludzi. Nie wiedział jak określić to co czuł w tamtej chwili. Był na nią zły, że wydaje mu rozkazy. Mimo tych wszystkich spędzonych razem chwil ona nadal pozostawała tylko kobietą, a on panem tego kraju.
- To nie jest mój pan...
Stanął jak wryty słysząc te słowa. Jego oczy odnalazły grupę mężczyzn stojących pod ścianą starego budynku. Szedł pogrążony we własnych myślach, nie zauważył, że trafił do tej części bazaru, gdzie żaden wielki nie prezentował swoich skarbów.
Przeciwnie.
Sprzedawcy nie wołali do siebie mieszkańców z uśmiechem. Nie zapraszali do kupna drogich wspaniałych towarów.
Siedzieli na ziemi pogrążeni w ciszy czekając aż ktokolwiek zwróci uwagę na ich dobytek i zechce kupić cokolwiek.
Budynki tu wzniesione swą erę świetności miły już za sobą. Ludzie siedzieli pod gołymi dachami starych domów, kobiety ze smutkiem patrzyły na swoje dzieci.
Przypomniał sobie matkę.
- Przestań- usłyszał znowu, więc wrócił wzrokiem do wcześniej zauważonych.
- Nie przestanę- oburzył się mężczyzna, który miał na sobie tylko spodnie, niegdyś białe, dziś brązowe i żółte w większości i starą niebieską kamizelkę.
I nie miał butów.
- To nie jest mój pan- splunął na piach.
Zacisnął szczękę.
- Siedzi w pałacu. Nie zna mnie ani mojego życia. Moje dzieci głodują, moja żona leży znużona gorączką. Nie mogę jej pomóc, a on... on wysyła poborcę.
- Ja oddałem wszystko- odezwał się drugi- uczciwe pracuję całe życie. A nie stać mnie na chleb, gdy moja żona nie ma z czego upiec go sama. Mamy pole. A ona nie może upiec bochenka chleba.
Dlaczego...
- Musieliśmy sprzedać plony, żeby zapłacić podatek- spuścił głowę i zacisnął pięści.
- Widzisz? Twoje rodzina też ucierpiała. Straciłeś najstarszego syna- odezwał się pierwszy- bo chciał przynieść wam ulgę.
I w tej chwili uciszający ich mężczyzna zamilkł.
- Kazał obciąć mu dłoń- syknął- nie miał jeszcze piętnastu lat- pokręcił głową z żalem.
- To nie jest nasz pan. Nie zna nas. A my jego. On nas okrada...
- Cicho, głupcy- odwrócił głowę, by spojrzeć na starego mężczyznę siedzącego pod ścianą- w koło staży pełno, a wy rozprawiacie głośno na jego temat. Jak się dowie wszyscy pójdziemy na ścięcie. Bez wyjatku- dodał ciszej.
Czuł ogarniającą go pustkę. Ci ludzie... Nie kochali go. Nie szanowali. Nie podziwiali.
Oni nim gardzieli jak największym złem tego świata. Jak zarazą, która spotkała ich w upalny dzień.
Wyszedł zza rogu budynki i zacisnął pięści.
- Wy- zwrócił się do nich, a co podnieśli głowy.
Żaden strażnik miejski przychodził tu bez przyczyny. Wszyscy byli tam, gdzie było bogactwo i złoto.
Czekał aż się pokłonią.
Żaden z nich mi tego nie dał. Był tylko strażnikiem. Jego twarz zasłaniała chusta, widzieli tylko oczy, których nigdy nie poznali.
On w ich oczach widział strach.
- Mam... rozkaz, by kupić tu koszyk jedzenia.
Ciężko przeszło mu to przez gardło.
Spojrzeli na siebie zdziwieni.
- Tu nie kupisz nic do pałacu. Ludzie żyją w biedzie.
- Mam rozkaz by kupić tu żywność. Właśnie tu.
Z drugiej strony, ciekawy był dlaczego.
- Zaprowadzę cię- powiedział ten, który stracił syna.
Ruszył więc za nim, czując na sobie wzrok będących tu ludzi.
Kobiety patrzyły na niego z odrazą.
Nie uwielbieniem i miłością.
*
Było mu gorąco, gdy szedł między ludźmi z dużym koszem wypełnionym po brzegi jedzeniem. Zobaczył ją nadal siedzącą na brudnej ziemi, a jej ręce aż do ramion pokrywały kwieciste wzory.
Podszedł i postawił kosz między nią, a dziewczyną. Spojrzała na na niego zdezorientowana, a mulatka przyłożyła dłonie do ust.
Widział w jej oczach łzy.
Dlaczego...
- Ja...
- Weź to i zanieś do domu- powiedziała.
Wstała i zakryła ramiona rękawami sukni. A dziewczyna chwyciła kawałek jej sukni i pocałowała, potem docinela do swojego czoła.
- Niech los będzie dla ciebie łaskawy jak ty dla mnie, Amal Asija.
Uchyliła usta.
Już to słyszała.
Pożegnała się z dziewczyną i odeszła a on za nią, uprzednio dając jej dwie monety.
Już nie musiała mu tego mówić. Zrobił to sam.
- I co?- zwróciła się do niego idąc powłoki przed siebie.
Nie patrzyła mu w oczy, zdawać by się mogło, że jest jej obojętny.
Nie odezwał się nie widząc co ma jej powiedzieć.
- Widziałeś- powiedziała tylko.
Widział i słyszał. Aż za dobrze.
Nagle usłyszeli krzyki.
Szybko ruszyła w stronę grypy ludzi. Przeszła między nimi, bo widząc kim jest odsuwali się szybko, chyląc głowy.
Zobaczyła trzech strażników, dwóch z nich trzymało za ramiona chłopca, a trzeci stał obok wspaniałego kupca i... trzymał miecz. Powiedział coś w jego języku, a jeden z trzymających małego mulata strażników wysunął jego prawe ramię.
Chłopiec był przerażony, jego twarz mokra od łez. Nagle z nikąd pojawił się mężczyzna, którego on już widział. Ten, który pierwszy nie uznał w nim pana.
Zaczął krzyczeć w jego języku, rzucił się na strażnika, ale przyszło dwóch kolejnych. Pochwycili go za ramiona i pchnęli na kolana, wykręcając mu ręce do tyłu.
Chłopiec coś powiedział, na sobie strażnik uderzył go w policzek.
- Wystarczy!- krzyknęła rozhisteryzowana i szybko weszła między nich.
Ludzie natychmiast pochylił głowy, tak jak i straż.
Spojrzała na dziecko. Jego policzek krwawił.
- Nie masz prawa- zaczęła ostro, mierząc palcem w strażnika- nie masz najmniejszego prawa go dotykać!- warknęła- nie wolno ci nawet pomyśleć o tym, by podnieść na niego rękę!
- Ale pani...
- Dosyć!
Uniósł brwi.
Nigdy jej takiej nie widział.
- Pani, on okradł handlarza z Tartatu- odezwał się mimowolnie strażnik- zgodnie z prawem należy odciąć mu prawą dłoń.
- Po co?- zapytała.
- Dla przykładu- powiedział kupiec.
Miał na sobie bogato zdobione szaty i turban z dużym lśniącym kamieniem.
- Nie- powiedziała twardo- nie wolno wam.
- Takie jest prawo- oburzył się mężczyzna.
- Nie wolno wam!- poniosła głos- puśćcie go- rozkazała- puśćcie ich obu. Natychmiast.
Straż skłoniła się nisko robiac co kazała, a dziecko upadło na piasek. Natychmiast przyklęknęła przed nim i zdjęła z włosów chustę zasłaniającą jej twarz.
Wszyscy wstrzymali powietrze.
Tak nie wolno.
Patrzyli na jej twarz, nas jej włosy. Widzieli ją.
A ona docisnęła delikatnie materiał do rannego policzka.
- Nie bój się mnie- powiedziała cicho i uśmiechnęła się. Chłopiec patrzył w jej dziwne tęczówki, a później spojrzał na ojca. Podszedł do niego szybko płacząc i mówiąc coś w jego języku.
- Amal Asija- skłonił się mężczyzna, przytulając syna do piersi.
Znów nie rozumiała.
Tylko wsunęła w jego dłoń jedwabna chustę.
Rozejrzała się.
Były tu wszystkie.
Wszystkie panie swego pana.
Żadna się nie odezwała
A w świat poszła wieść o pięknej pani o dziwnych oczach w których zieleń traw spotyka niebo błękitem usłane...
O tej, która powiedziała nie...
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...