132. 'Śmierć Pana'

372 59 4
                                    

Rozważnie stawiał kroki, starając się przygotować na każdy ruch ze strony przeciwnika.
Zgromadzeni ludzie obserwowali dwóch krążących wokół siebie, wirujących w walce mężczyzn, a na placu jedynym słyszalnym z dźwiękiem był szczęk uderzającej o siebie stali.
- Oto jesteś- odezwał się Evon- taki sam jak każdy tu mężczyzna- uśmiechnął się szeroko - niczym nie wywyższony. Taki jak wszyscy.
To mówiący naparł na niego szybko, a on przyjął uderzenie na ostrze swojej broni.
- Nie widzę w tym słabości- odparł twardo, gdy ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
Odepchnął go, a jego miecz pozostawił długą, poprzeczną ranę ciągnącą się od prawej, do lewej piersi władcy Tartaru.
Evon syknął przez zaciśnięte zęby i cofnął się powstrzymując krzyk bólu.
- Ludzie są siłą. Jednością. Władca jest dla nich, tak jak oni dla władcy- kontynuował okrążając go- bez ludzi byłbym nikim.
- A kim jesteś?- zapytał drwiąco, atakując ponownie, ale nie udało mu się go zranić.
- Człowiekiem takim jak wszyscy- powiedział stanowczo i tym razem zaatakował pierwszy.
Mimo uniku ze strony wuja miecz Pana rozciął skórę na jego lewym ramieniu.
Niebieskie tęczówki płonęły teraz czystym gniewem.
- I tak jak wszyscy, możesz umrzeć- opowiedział jakby to było takie oczywiste.
Zacisnął dłonie mocniej na rękojeści miecza i zaatakował ponownie, kolejny raz raniąc jego ciało. Tym razem lewą stronę szyi.
Evon dotknął rozcięcia i zacisnął szczękę czując ciepłą krew.
Musiał to przyznać.
Teraz wszyscy zgromadzeni byli tego świadomi.
Młody mężczyzna władał mieczem z prawej niż on.
- Jesteś jak twój ojciec- zaczął ponownie swoją grę- pewny siebie. On też taki był. Myślał, że tyle może zmienić- pokręcił głową patrząc mu prosto w oczy.
Znów zaczęli krążyć wokół siebie.
- Myślał, że jest władzą, że wszystkiemu stawi czuła. Był głupi, w swoich wierzeniach.
Zaatakował ponownie, a mulat odbił atak. Stal uderzała o stal.
Raz za razem.
- Nie masz prawa mówić o moim ojcu- warknął głośno i uderzył ponownie.
- A o matce?
Cofnął się o kilka kroków widząc jak brązowe tęczówki napełnia fala wściekłości.
O to mu chodziło.
Tylko w jeden sposób mógł go pokonać.
Oszukując.
- Pamiętam jej suknię- mówił powoli, krążąc wokół niego- pamiętam jej włosy. Pamiętam jej wzrok. Pamiętam każdy szczegół jej osoby...- pokręcił głową jakby zamyślony- to jak patrzyła w oczy twojego ojca, kiedy wbiłem mu nóż w gardło...
Zamarł.
Jego ciało owładnęła najczystsza rozpacz i wściekłość.
Ludzie byli przerażeni, ministrowie wstali z miejsc, a Hussam złapał za swój miecz.
- Straż!- krzyknął jeden z wielkich.
- Morderca!- wrzasnął następny.
Wszędzie dały słyszeć się krzyki.
Przebijał się przez nie głośny, szalony śmiech Evona.
- Dość!
Tłum zamarł, słysząc jego krzyk.
W pojedynku krwi nie ma Panów.
Ale ludzie Pana w nim widzieli.
Jego ciało drżało z wściekłości.
Klatka piersiowa unosiła się szybko i nierównomiernie. Oddech uwiązł mu w gardle, oczy zaszły dziwną mgłą. Zacisnął powieki i pokręcił głową, mrugając lekko.
- Pamiętam jak patrzył mi w oczy, jak jego usta otworzyły się szeroko krzycząc bezgłośnie- opowiadał z fascynacją- jak złapał mnie za ramiona- pokręcił głową.
A on patrzył.
- Pamiętam jak jego krew spłynęła po mojej dłoni, zaciśniętej na rękojeści noża. Taka ciepła. Taka świeża. Jego serce jeszcze biło, a płuca nie mogły oddychać. Usta nie mogły się odezwać- uśmiechnął się szeroko- zabiłem go... nareszcie to zrobiłem... ale mimo, że było to szalenie satysfakcjonujące... jedno wspomnienie jest dla mnie cenniejsze...
Mulat uparcie patrzył mu w oczy.
Jego opanowanie przestawało istnieć.
Przez tyle lat szukał człowieka odpowiedzialnego za śmierć jego rodziców.
On zabił jego ojca.
Zamordował go.
- Spojrzenie twej matki, która patrzyła na jego śmierć. Jej przerażenie... jej niedowierzanie... ta rozpacz w jej oczach...
Był jakby w transie, mówił jakby byli tam sami.
- Ale najpiękniejsze oczy miała wtedy, kiedy pogodziła się ze śmiercią.
Powiedział to powoli i zaczął kierować się w jego stronę.
- Kiedy wbiłem jej nóż w serce, a ona nie protestowała.
Bursztynowe tęczówki zalały się czernią.
Mulat ruszył w jego stronę z czystą rządzą mordu.
- Zabiłeś mojego ojca!- krzyknął zadając cios za ciosem- zamordowałeś mi matkę!
Evon w ostatniej chwili padł na kamienną posadzkę i przetoczył się na plecy, blokując cios. Dostąpił do niego i przyparł ostrzem do ziemi. Stal od twarzy szaleńca dzieliły zaledwie centymetry, kiedy kopnął go w brzuch w miejsce niewygodnej jeszcze rany wojennej. Mulat opadł na kolana czując ból, ale szybko podniósł się na nogi.
W głowie słyszał dziwny szum, oczy znów zaszły mu mgłą, która nie chciała ustąpić.
Nie widział czy to z bólu, czy z gniewu, czy może ze zmęczenia, ale to nie miało znaczenia. Znaczenie miało dla niego w tej chwili tylko to, aby pozbawić go życia.
Do jego uszu dotarł drwiący, głośny śmiech, gdy szalone niebieskie tęczówki spojrzały w jego zamglone oczy.
- Ale jedno ci obiecuję- odezwał się- twojej niewolnicy nie zabiję.
Mówił o niej.
Mówił o kobiecie, bez której nie wyobrażał sobie kolejnego dnia. Bez której nie chciał patrzeć w słońce, nie chciał szukać gwiazd na niebie.
A nie znał nawet jej imienia.
- Będzie moja.
Ruszył w stronę mordercy swej matki, ale jego ruchy nie były tak pewne jak wcześniej. Zaatakował, uderzał bronią o jego broń, ale z każdym kolejnym uderzeniem jego piękny, tak dobrze znany mu miecz stawał się cięższy.
Hussam zamarł, robiąc krok w przód, gdy mulat potknął się i omal nie upadł na kolana.
Ale Evon nie zrobił żadnego ruchu.
Nie zadał ciosu.
Nie wykorzystał szansy.
Mógł zabić do w tej chwili i zakończyć walkę.
Wyjść z niej zwycięsko i objąć tron, tak jak zawsze marzył.
Ale przez lata nauczył się cierpliwości.
Miał władzę na wyciągnięcie ręki.
Nie musiał się spieszyć, by po nią sięgnąć.
Chciał pokazać zebranym tu ludziom jego słabości.
Chciał upokorzyć go tuż przed śmiercią.
Mulat wyprostował się i zacisnął powieki próbując pozbierać myśli i skupić się na wrogu.
Znów rozpoczął atak, ale jego ciosy były tak nieudolne, a ciało tak chwilejne, że niebieskooki z łatwością pozwolił mu upaść.
- Już nie masz w sobie siły, prawda?- splótł dłonie za plecami i pochylił się do niego minimalnie.
Cieszył go ten widok.
Jakby miał przed sobą spętane zwierzę, które nie może uciec, ale jak tylko może, próbuje się bronić i atakować.
- Jej tygrys miał w sobie tą samą wolę walki jak ty teraz- powiedział z uśmiechem.
Był spokojny i opakowany.
Już wygrał tą walkę w swoim umyśle.
- On też chciał mnie zabić. Też chciał walczyć. A ja mimo to nabiłem jego głowę na włócznię.
Mulat podniósł się chwiejnie i odgarnął włosy z czoła.
Jego oddech stawał się coraz płytszy, a gardło, przełyk i płuca paliły niemiłosiernie.
- Z twoją głową zrobię to samo. I każę jej patrzeć. Każę jej patrzeć na twoje truchło. A nawet... wezmę ją tuż przy twoich leżących zwłokach... Kiedy minie twój czas, kiedy założę pierścień z królewskim kamieniem... Będzie moja...
Urwał, a słowa ponownie przerodziły się w śmiech, kiedy Pan tego kraju wymierzył mu kolejne ciosy. Każdy z nich kosztował go więcej i odzierał z resztek sił i wytrzymałości.
- Nie dam ci jej tknąć!- krzyknął tak głośno jak tylko umiał i uderzył ponownie, ale Evon z łatwością odparł cios.
Zamiast uderzyć ostrzem, odwrócił się i z półobrotu kopnął go w klatkę piersiową.
Mulat zatoczył się i padł na plecy.
- Chciałem zabić cię od dawna- zaczął, gdy ten próbował wstać- miała to zrobić zaraza, ale przetrwałeś- splunął z pogardą i kopnął go w bok, przez co ponownie padł na ziemię.
- Ty kazałeś wrzucić kamienie do studni...
- Miała to zrobić wojna- kontynuował okrążając go- i mimo to przetrwałeś.
Zacisnął pięści podnosząc się z kolen.
- Tak- odparł widząc wściekłość w brązowych oczach- to ja zebrałem wojska przeciwko tobie.
- Ty stoisz za wszystkim, co się wydarzyło- pokręcił głową z niedowierzaniem, ale i złością- ty zabiłeś jej służącą.
A niebieskie tęczówki przeszła konsternacja.
- Och... czyżbyś miał więcej wrogów?- zaśmiał się cicho- to mi umniejsza. Po co mi śmierć nic nie wartej niewolnicy.
Zmarszczył brwi.
To nie on za tym stoi?
Uniósł się ponownie i odparł uderzenie, ale nie skorzystał z szansy i nie zabił mulata.
Zamiast tego jego miecz wbił się w jego lewe udo.
Hussam Imad patrzył z przerażeniem jak jego przyjaciel krzyczy z bólu.
Krew spłynęła po kamiennej posadzce, gdy stalowe ostrze szybkim ruchem opuściło ciało mulata. Zdobiony złotem miecz z łoskotem padł na ziemię, gdy mężczyzna złapał się za ranną nogę i padł na lewe kolano. Pochylił się, chciał sięgnąć po broń, ale Evon jedynym kopnięciem odrzucił miecz na bok.
Oparł dłonie o zimną posadzkę, próbując pozbierać siły.
- Klęczysz przede mną- usłyszał- jesteś tam, gdzie twoje miejsce. Na kolanach.
Pan zacisnął szczękę i ile sił wyprostował się.
Tak.
Klęczał przed tym szaleńcem.
Ile miał sił, by tylko zachwiać trzeźwy umysł uniósł głowę i spojrzał prosto w niebieskie oczy.
Ciało odmawiało mu posłuszeństwa, zdawało się chwiać, gdy robił wszystko, by utrzymać to spojrzenie.
To nie w te oczy chciał patrzeć w tej chwili. Jeśli miał zginąć, to inne tęczówki winne były dać ukojenie.
Widział przed sobą czyste szaleństwo.
Evon wyprostował się i wyciągnął swój miecz. Przyłożył ostrze do prawej strony jego szyi.
Poczuł w tym miejscu zimny, brudny od jego własnej krwi metal, ale ani drgnął.
Evon zacisnął szczękę.
- Pokłoń się- zarządał- pochył głowę.
A brązowe oczy nadal patrzyły.
- Natychmiast! Pochylił głowę!
A brązowe oczy nadal patrzyły.
- Teraz jestem twoim Panem!
A brązowe oczy nadal patrzyły.
- Jestem...!
- Lamara den.
Zamarł.
Patrzył jak przez niebieskie tęczówki przechodzi fala szoku, gdy jego spojrzenie wędruje pusto przed siebie zrywając kontakt wzrokowy.
Jakby kamień uderzył go w ramię.
Tłum ludzi rozsunął się.
A Pani o dziwnych, niespotykanych oczach twardo stąpała przed siebie.
Mulat pochylił się tracąc kontrolę nad ciałem i oparł dłonie o kamienną posadzkę.
Ona nie może tu być.
Ludzie patrzyli jak niebieskie oczy odwracają się w jej stronę.
Był w nich obłęd.
Czysty obłęd.
- Nie...
- Yo Lamara den- powtórzyła głośniej, uparcie stawiając kroki w jego stronę.
Patrzyła mu w oczy z czystą prawdą.
Bez jakiegokolwiek zawahania czy strachu.
- Nie możesz- pokręcił głową Evon jakby z paniką- nie... to kłamstwo! To ja jestem Panem!
Dało się słyszeć niedowierzanie i dziwny ból w jego głosie.
- Nobe e ma meste- powiedziała twardo.
- Zabiję cię- pokręcił głową z szaleństwem- zabiję- ruszył w jej stronę powoli.
- Lamara den.
- Przestań!
- Lamara den.
- Zamilcz!
- Lamara den.
- Io ha meste!
- LAMARA!
Krzyknęła jak tylko umiała najgłośniej, patrząc prosto w jego wściekłe, ale i przerażone tęczówki.
Stanęła tuż przed nią.
Ale nagle zastygł bez ruchu.
Niebieskie tęczówki patrzyły w dwa dziwne kamienie i nie mogły wykonać jakiegokolwiek ruchu.
Uniosła wyżej podbródek.
Patrzyła tak, jak zawsze była w zwyczaju patrzeć.
- Nobe e ma meste- powiedziała twardo patrząc mu prosto w oczy.
Wyglądał, jakby stracił grunt pod nogami.
- Na co czekasz- syknęła prostując się- dotrzymaj słowa.
Jego ciało trzęsło się ze złości, gdy patrzył w jej oczy.
Nie bała się go.
Już nie.
Odchylił się w tył i uniósł swój miecz obiema rękami.
A ona nadal patrzyła mu w oczy.
Chciał wykonać ruch.
Chciał pozbawić ją życia.
Miał to na wyciągnięcie ręki.
Mimo to... Nie potrafił.
W jednej chwili męska dłoń szarpnęła go za ramię, odwracając w przeciwną stronę.
Usta szaleńca otworzyły się w szoku, gdy zdobiony złotem i klejnotami sztylet wtopił się prosto w jego serce.
Mulat chwycił go za kark i objął ramieniem przysuwając go siebie jak tylko mógł, a jego ostrze zagłębiło się w ciało Evona po samą rękojeść.
Patrzył w niebieskie, blade tęczówki, z których biło czyste przerażenie.
- N-nie masz prawa...
- Mam pełne prawo- syknął przez zaciśnięte zęby i przekręcił ostrze w jego klatce piersiowej, powodując jęk szaleńca.
Czuł jak gorąca krew spływa mu po dłoni zaciśniętej na rękojeści sztyletu.
To dawało mu pewność, że uchodzi z niego życie.
Jednym ruchem wyciągnął ostrze mocnym szarpnięciem.
Drżące ciało przeciwnika padło na kolana.
Z ust zaczęła lać się krew.
Odwrócił głowę i niebieskie tęczówki ostatni raz spojrzały w dwa dziwne kamienie, które tak bardzo chciał posiadać, a nigdy nie należały do niego.
Widziała jak stopniowo jego oczy tracą ducha.
Jak uchodzi z nich życie.
Czuła nadchodzącą falę ulgi, gdy miała przed sobą konającego człowieka, któremu jako jedynemu na tym świecie tak bardzo życzyła śmierci.
Ludzie patrzyli jak martwe ciało władcy piekieł pada bezwładnie na kamienną posadzkę, a okalająca je plama krwi staje się coraz większa.
A bursztyn napotkał morską otchłań, tak bardzo dla niego wyraźną.
Patrzyła na jego drżące ciało, widziała jak walczy sam ze sobą, by nie paść na kolana.
Otaczały ich tłumy ludzi.
A ulga w jej oczach pozwoliła wypłynąć łzom na policzki, gdy objęła jego ciało ramionami.
Upuścił sztylet, który z łoskotem padł na ziemię i jak tylko mógł przyciągnął ją bliżej siebie. Oddychał niestabilnie, ale z każdym kolejnym wdechem, a każdym kolejnym uderzeniem serca jego oddech się uspokajał.
Czuł jej ciało.
Tuż przy swoim.
Była tu obok.
Odsunął się i chwycił w dłoń jej policzki.
- Nigdy, nie pozwolę ci odejść- odezwał się słabym głosem, łącząc ich czoła- nigdy- pokręcił głową zmęczony.
Jej spojrzenie mimowolnie powędrowało w dół.
Patrzyła w martwe tęczówki, szukając w nich dowodu jego śmierci.
- Zabiłeś go- wyszeptała wciąż patrząc w twarz szaleńca.
- Zabiłem- przyznał.
A Pani o dziwnych oczach spojrzała pusto przed siebie.
- On nie żyje... nie żyje- powtórzyła cicho jakby nieobecna i znów spojrzała w martwe tęczówki.
Złapał ją za ramiona, jakby chciał zarządzać spojrzenia.
- Zahrah?
- Zabiłeś go.
Zabił człowieka, który zmienił jej życie w piekło.


Ta-daaaaaaam!

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz