Do mojego gabinetu dotarło pukanie. Domyślałem się że to jeden z pacjentów, decydujących się na wyjście z nałogu. To ja odpowiadałem za przeprowadzanie pierwszych rozmów i pokierowanie osób dalej. Gdy klamka ustąpiła, a ja podniosłem wzrok, zamarłem.
-Tooru, boże... - wyszeptałem, zrywając się z miejsca. Wziąłem szatyna w ramiona, mocno go do siebie przytulając. Rozpoznam go wszędzie i w każdym stanie. Nawet teraz, gdy był wychudzony, skóra była blada a kości policzkowe wystawały.
Straciliśmy kontakt po liceum. Wiedziałem, że wpadł w bardzo złe towarzystwo, ale nie znałem szczegółów. Mogłem go ratować, ale nie zrobiłem nic. Żałowałem tego.
-Pomóż mi - po policzkach spłynęły łzy - nie mam już nikogo. Proszę.
Zaprowadziłem mężczyznę na kanapę i pozwoliłem mu się wtulić. Wyglądał krucho, gdy płakał w moich ramionach. Zawsze pomógłbym mu we wszystkim. Pragnąłem ochronić go przed całym złem tego świata, widząc jak wyniszczony jest. Chciał pomocy, więc ją otrzyma.
Spotykaliśmy się w liceum, więc nie uznałem za niestosowne pocałowanie go w czoło. Potrzebował wsparcia.
Gdy trochę się uspokoił, a ja nadal głaskałem go po włosach, musieliśmy zacząć rozmowę.
-Chcę przestać brać, ale nie potrafię - powiedział cicho.
-Przejdziemy przez to razem. Odwyk nie jest prosty, ale warto. Jestem z tobą.
Widywałem w pracy naprawdę różnych ludzi. Jedni dopiero wpadali w nałóg, a u drugich był tak silny, że wymagali stałego monitorowania. Tooru był właśnie drugim typem. Chciałem mimo to by był u mnie, a nie w ośrodku. Pobyt w zamknięciu wśród obcych zniszczy go bardziej.
-Przepraszam. Za wszystko. Za to że cię zostawiłem. Że zerwałem. Byłem okropnym partnerem.
-Nie myśl o tym teraz - cały czas przy nim byłem - to wina nałogu, nie twoja. Damy radę.
Pierwsze dni były katorgą. Pokazały mi w jak fatalnym stanie jest Oikawa. Nie chciał jeść, płakał, budził się w nocy z silnymi atakami paniki. Wziąłem wolne, bo teraz potrzebował mnie najbardziej. Mimo, że często leżał bez ruchu, wgapiony w jeden punkt, ja leżałem przy nim. Karmiłem go lekkimi posiłkami, by ich nie zwracał, mocno do siebie przytulałam gdy drżał. Pomagałem się myć i przebierać. Miewał nawet gorączki i drżał przy tym z zimna. Niezbędne tutaj były środki farmakologiczne, które przyjmował bez gadania.
Z czasem robiło się stabilniej. Zaczął jeść samodzielnie i wyglądał lepiej. Zadbałem też o to by brał witaminy, by odbudować organizm. Niekiedy odwyk trwał latami, a on robił duże postępy. Zgodził się nawet na obejrzenie ze mną filmu i zjedzenie kolacji. Wtulał się w mój bok, bawiąc się skrawkiem swetra który mu dałem. Wyjątkowo upodobał sobie moje ubrania.
-Iwa-chan - powiedział cicho, podnosząc na mnie wzrok - mam głupie pytanie.
-Nie ma głupich pytań. O co chodzi?
-Czy gdybym... Chciał znowu się z tobą spotykać. Zgodziłbyś się?
-Oczywiście. Nie wyobrażam sobie być z nikim innym. Czekałem na ciebie. Nawet jeżeli trochę się pogubiłeś, dalej masz we mnie ogromne wsparcie i chcę cię jako przyszłego małżonka.
Wtulił nos w moją szyję. Poczułem delikatne pocałunki. Później się zaśmiał, bardziej przylegając do mojego ciała.
-Czyli do siebie wracamy? Tak na poważnie?
-Na poważnie - pocałowałem go w czoło. Usiadł mi na kolanach i przytulił. Tęskniłem za jego ustami, których chwilę później miałem okazję posmakować. Nie chciałem już go wypuszczać - będzie dobrze, skarbie - pogłaskałem go po policzku.
