Stałem przed drzwiami Atsumu cały przemoczony i zdyszany. Biegłem ile tylko miałem sił, by chociaż jeszcze raz móc go zobaczyć. Oczy miałem napuchnięte od łez, nos lekko zaczerwieniony od zimna i byłem cały rozdygotany. Chęć zobaczenia Atsumu była silniejsza od zdrowia.
-Omi? - gdy tylko mi otworzył, wyglądał za zaskoczonego moją obecnością. Było w końcu wpół do dziesiątej wieczorem - co się... Chodź - rozłożył ramiona, widząc moje oczy. Potrafił z nich czytać i nie potrzebował wyjaśnień.
Skorzystałem z jego ramion, wypuszczając drżący oddech. Zamknął mnie w ciepłym uścisku. Spokojnie głaskał po mokrych włosach i całował policzki.
-Co się stało? - zapytał łagodnie, nie wypuszczając mnie z objęć.
-Wiedzą - powiedziałem cicho - o nas.
Nie musiałem nic więcej dodawać. Wiedział jak strasznie homofobiczni są moi rodzice. Gdy tylko zacząłem zbyt dużo, ich zdaniem, spotykać się z Atsumu, jako "znajomym", zaczęli coś podejrzewać. Do tego stopnia, że sami zajęli się znalezieniem mi partnerki.
Z którą miałem jutro opuścić Japonię.
-Chciałem... Jeszcze raz cię zobaczyć. Zanim wyjadę.
-O czym ty mówisz? Gdzie? - zmarszczył brwi.
-Europa - odetchnąłem - kazali mi wyjechać i ułożyć sobie z nią życie. Nie chcę tego...
Myślał nad czymś, tuląc mnie do siebie. Zaciągnął mnie na górę i najpierw dał suche ubrania. Mieliśmy podobne rozmiary, więc już po chwili siedziałem w jego bluzie i dresach.
-Spędźmy ten wieczór najlepiej jak możemy. Ostatni raz - ucałował delikatnie moje usta - znasz ich. Nie możemy nic zrobić. Pozostaje nam wykorzystać czas, który pozostał.
Pokiwałem powoli głową, uspokajając płacz. Jego oczy też były szklane, ale był silniejszy ode mnie. Nie dał teraz łzom uciec, by mnie wspierać, ale wiedziałem że będzie jeszcze płakał. Oboje będziemy.
-Są jakieś rzeczy, które zawsze chciałeś ze mną zrobić? - zapytał - teraz mamy do tego okazję.
-Zbyt wiele. Życia nam do tego nie wystarczy, a co dopiero jeden wieczór - oparłem głowę o jego ramię.
-Mam pomysł. Chodź.
Zaciągnął mnie na dach swojego bloku. Mieliśmy za sobą prawie piętnaście pięter wspinania się po schodach, więc oboje mieliśmy głębsze oddechy. Trzymaliśmy się jednak za rece i mimo chłodu, usiedliśmy na krawędzi spuszczając nogi w dół.
Niebo było przejrzyste, więc mogliśmy oglądać gwiazdy. Siedzieliśmy blisko siebie, nie puszczając dłoni.
-Zawsze możemy skoczyć i zginąć razem - blondyn rzucił całkiem poważnie, a ja skarciłem go z zmarszczonymi brwiami.
-Jeżeli się rzucisz z dachu po moim wyjeździe, to przysięgam że tu wrócę i uśmiercę cię jeszcze raz.
Wzrok miał wlepiony w niebo i nad czymś myślał. Spojrzał potem na mnie. Przeniósł się na moje kolana okrakiem i pocałował. Atmosfera byłaby może namiętna gdyby nie fakt, że siedzieliśmy na skraju dachu.
-Chcesz zlecieć, kretynie? - cofnąłem się do tyłu, by się przypadkiem nie przechylił.
-Przecież mnie trzymasz - wtulił nos w mój obojczyk. Nie jestem w stanie myśleć o tym jak bez niego wytrzymam.
-Jakbyś przechylił się do tyłu, aktualnie oboje leżelibyśmy na chodniku.
-Przytuleni do siebie, romantycznie - zażartował, całując mój policzek.