106. W święta wszyscy jesteśmy dziećmi

1K 44 5
                                    

W połowie grudnia śnieg zamienił się w marznący deszcz, pozostawiając na ziemi kałuże i błoto z roztopionego śniegu. Zrobiło się brzydko i szaro. Choć aura na to nie wskazywała, w sklepach na Pokątnej zaczęły pojawiać się latające śnieżynki, magiczne elfy i choinki. Magia nadchodzących świąt opanowała wszystkich, nie tylko czarodziejów, ale i mugoli, choć ci ostatni pokrywali witryny swoich sklepów zwykłymi lampkami i bombkami.

Ginny nie miała teraz chwili wytchnienia. W ostatnich dniach przed świętami Harpie trenowały prawie codziennie i nie pomagały jęki i narzekania dziewczyn, że leje, że pogoda jest koszmarna, i że nie mają czasu na porządne przygotowanie się do świąt, i w domu nie czuć tej magicznej atmosfery, jak co roku. Gwenog od razu na nie warczała, że ponieważ same tego chciały, teraz muszą zrobić wszystko, aby wygrać.

Przez to wszystko, Ginny nie widywała Harry'ego cały dzień, bo wychodziła wczesnym rankiem, gdy on jeszcze spał, pozostawiając mu śniadanie na stole w kuchni, a wracała po południu, gdy jego oczywiście nie było, i mimo zmęczenia, starała się doprowadzić dom do stanu używalności i przygotować się na święta. Dopiero wieczorami, gdy Harry wracał po pracy do domu i zjadał kolację, próbowała z niego wyciągnąć, co się u niego wydarzyło.

Niechętnie jej o tym mówił. Kiedy ich wieczorne rozmowy tuż przed snem zahaczały o niebezpieczne rejony jego pracy, szybko przerzucał pałeczkę w jej stronę i wtedy to ona opowiadała o minionym dniu. Uwielbiał słuchać o godzinach, które spędziła na miotle, czując swego rodzaju odprężenie po bezowocnym dniu spędzonym w Biurze i smutek, że on nie bierze w tym udziału.

Rozmowa z Robardsem tamtego dnia, po pogrzebie Lupinów, nie poprawiła mu nastroju. Nie wahał się nawet stwierdzić, że pogorszyła i tak zepsuty już dawno humor.

- Siadaj, Potter. – Ostry głos Robardsa nie zapowiadał miłej pogawędki. Zresztą nigdy takie nie były.

Harry usiadł przed biurkiem szefa z rękami na kolanach, wpatrując się w magiczne okno. Śnieg sypał się za nim gęsto, a na szybie przykleiło się kilka gwiazdek. Gdy tak czekał na słowa szefa, miał wrażenie, że oczekuje na wyrok.

W ciszy gabinetu słychać było tylko skrobanie pióra na pergaminie, bo Robards pisał jakiś list. Chwilę potem podpisał się zamaszyście, stuknął w pergamin różdżką, który natychmiast zamienił się w samolocik i wyleciał z gabinetu. Po tym Robards podniósł głowę i spojrzał na Harry'ego.

- Znam twoją odpowiedź, więc nie musisz nic mówić – powiedział, podnosząc rękę, zanim Harry zdążył w jakikolwiek sposób zareagować. – Ale tej sprawy nie mogę ci przydzielić, bo wysyłam cię gdzie indziej.

- Gdzie indziej? Ale przecież King... – urwał i natychmiast się poprawił – minister powiedział mi, że...

- Nie wiem, co ci mówił Shacklebolt, ale, jeśli dobrze pamiętam, to ja tu jestem szefem i to do mnie należy, gdzie wysyłam swoich podwładnych, a nie on.

Harry pokiwał głową.

- A więc... Po rozmowie z ministrem uświadomiłem sobie, że ty, jako nasz najmłodszy nabytek, nie przeszedłeś żadnego szkolenia. A chyba wiesz, że każdy, ale to każdy, kto chce tu pracować powinien przejść trening aurorski, który zwykle trwa trzy lata.

- No tak, ale nie było...

- Cisza, Potter. Teraz ja mówię – warknął Robards. – Jesteś tu już półtora roku i przekonałem się o twojej wytrwałości i poświęceniu. Ale, jak to mówią: „trening czyni mistrza" i po nowym roku wysyłam cię na ten kurs, a sprawą śmierciożerców zajmie się Paul Laughter.

- To znaczy, że... – zaczął powoli Harry, jakby się głęboko zastanawiał nad słowami Robardsa, choć w środku zaczynał wzbierać w nim gniew – że śmierciożercy będą bezkarni, tak?

Harry i Ginny - Czy ich miłość pokona wszystkie problemy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz