156. Nieplanowane wakacje

1K 39 3
                                    

Korytarz dziesiątego piętra Ministerstwa Magii rozświetlały tylko dwie pochodnie, rzucając na ściany i podłogę ponure cienie. Przy jednej z nich, obok otwartych drzwi do sali sądowej, stało dwóch młodych mężczyzn ubranych w szaty aurorskie. Rozmawiali ze sobą, jednak żaden dźwięk nie niósł się po korytarzu. Zdradzały ich tylko poruszające się usta i gestykulacja.

Dopiero z bliska można było dostrzec, że obu otaczało coś na kształt przeźroczystej bańki.

- Ilu dzisiaj mamy Śmierciożerców? – zapytał zmęczonym głosem Harry.

Mark zerknął do pergaminu.

- Dwóch. Za chwilę będzie Narcyza Malfoy, a po niej Pius Thicknesse...

- Były szef Departamentu Przestrzegania Prawa – skończył Harry. – Kto by pomyślał, że ja będę jednym z jego sędziów...

- Poczekaj aż zabierzemy się za Robardsa i resztę – zauważył Mark. – Nie wierzę w to, że był pod Imperiusem. Ani w żadne inne jego słowa.

Z odległego końca, gdzie mieściły się więzienne cele, rozległy się kroki. Dwóch strażników prowadziło Narcyzę Malfoy. Jej jasne włosy, kiedyś proste i lśniące, teraz były brudne i skołtunione, zasłaniając wychudzoną twarz. Mijając obu aurorów, spojrzała ze złością na Harry'ego, który obserwował ją beznamiętnym wzrokiem.

- Ona wie, co się stało z jej mężem i siostrą – stwierdził sucho, podążając za wchodzącymi.

- Skąd miałaby to wiedzieć? Poza tym zasłużyli na wszystko. A ona po prostu jest na ciebie zła, bo wciąż ją tu trzymasz. Chodź. – Mark pociągnął Harry'ego za ramię w stronę pustej ławy. – Dzisiaj Wizengamot decyduje, co z nią zrobić, a my musimy tu być, jako przedstawiciele nowego porządku.

- Trafi tam gdzie reszta, do Azkabanu, albo za Zasłonę – zawyrokował Harry. – Mnie interesuje bardziej, co ją łączy z Robardsem.

Nim cała rozprawa zaczęła się na dobre, za jego plecami pojawił się jakiś urzędnik z biura ministra.

- Panie Potter, minister Shacklebolt prosi pana do siebie. Natychmiast – powiedział zdyszany.

- Teraz? Przecież dobrze wie, że muszę być na każdej rozprawie.

- Może tym razem chce ci tego zaoszczędzić? – wtrącił Mark, uśmiechając się półgębkiem.

- Nie liczyłbym na to – wyszeptał Harry, bo przewodniczący rozpoczął już proces, i odwrócił się do urzędnika. – Powiedz mu, że przyjdę, gdy tylko tutaj wszystko się skończy.

- Oczywiście, panie Potter.

Mężczyzna skłonił się i chyłkiem wyszedł z sali.

-------

Ginny wyjrzała przez okno i objęła się ramionami. Choć była połowa maja, pogoda bardziej przypominała listopad. Deszcz padał od kilku dni, tak że ścieżka prowadząca do pobliskiego lasu zamieniła się w wartki strumyczek, a wokół domu było mnóstwo kałuż i błota. Ot, taka zwyczajna angielska pogoda. Nikomu nie życzyłaby wyjścia w taką pogodę, a właśnie dzisiaj miała umówioną wizytę kontrolną u Octopusa. Zadrżała i potarła rękami ramiona.

W kominku zaszumiało połączenie. Odwróciła się od obserwowania płynących po szybie kropli deszczu, by zobaczyć wyłaniającą się głowę swojej matki.

- Ginny?

- Jestem, mamo – oznajmiła, podchodząc bliżej.

- Gdzie mój wnusio? – zapytała, nie widząc go bawiącego się na podłodze, ani u córki na rękach.

Harry i Ginny - Czy ich miłość pokona wszystkie problemy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz