Angel Dust jako najlepsza dziwka w Piekle oraz pupilek Valentino otrzymuje bardzo interesujące zlecenie od swojego szefa. Ma uwieść oraz zdobyć zaufanie słynnego Radiowego Demona, który ostatnio ośmieszył swoich wrogów na antenie. To łatwe, prawda...
ANGEL: Valentino uśmiechnął się szeroko. Zwolnił swój dym, a Al upadł na ziemię. Ja korzystając z tego że jestem wolny, Dopadłem do niego. -Al..!-Chwyciłem jego twarz wygiętą w bólu.-Wszystko będzie dobrze..! Sam nie wiem kogo chciałem uspokoić bardziej, jego czy siebie? Z moich oczu wypływały łzy, a Śmieszek po prostu na mnie patrzył, raz na jakiś czas wykrzywiając twarz w bólu. Nagle usłyszeliśmy: -TY SKURWYSYNU! Dosłownie chwilę później, coś uderzyło w mojego byłego Alfonsa, który śmiał się ze mnie. Ten upadł, a na nim siedział Husk i dusił go. Nie miałem pojęcia skąd on się tu wziął, ale musiałem mu pomóc, tym bardziej że za tym pijakiem ponownie zbierał się dym. Znowu kopnąłem Valentino w głowę, jak parę dni temu, podejrzewając że to jest jego słaba strona, zwłaszcza po tym co zaszło ostatnio. Valentino na bank musiał już mieć uszkodzenia pod kopułą, a kolejny kopniak w jego zrytą banię wcale mu nie pomoże, a będzie jeszcze skuteczniejszy. Tak jak myślałem, Overlord padł nieprzytomny. -Szybko! Zabij go, zanim się obudzi!-Rozkazałem Starcowi. Jego wzrok spotkał Anielskie Bronie, których było jeszcze trochę w biurku Ćmy. Ten zajął się tym, a ja wróciłem do Alastora. Normalnie patrzyłbym na dekapitację Valentino. Ba, nahrywałbym to i później odtwarzał, jedząc popcorn w łóżku, ale Al... on powoli konał. Słyszałem za mną szarpanie ostrza o mięso i chlapiącą krew. Husk musiał się naprawdę wkurwić na Valentino i masakrował jego ciało. Truskawka z kolei obróciła się na bok i skuliła lekko, trzymając się za krwawiącą ranę. -Al, skarbie... przepraszam... Przepraszam za wszystko..!-Zacisnąłem oczy i zapłakałem, trzęsąc się. Poczułem jak ktoś ociera mi łzy. Okazało się że to Al. Spojrzałem na niego zaskoczony. -Mówiłem Ci żebyś tu nie przychodził...-Odezwał się Husk, siadając obok mnie. -Musimy zabrać go do szpitala!-Obudziłem się.-Możesz z nim polecieć, prawda? Będzie szybciej! -Gdzie jego laska?-Rozejrzał się.-Bez niej nie będzie mógł mówić. -Przyniosę ją! Weź go, inaczej nie zdążymy! Podniosłem laskę Mężczyzny i wróciłem na niego wzrokiem. Husk chciał go podnieść, ale Alastor zaczął blednąć. Nie tylko na twarzy. On cały zaczął prześwitywać. -Nie!-Krzyknąłem i podbiegłem do niego żeby go zatrzymać.-NIE NIE NIE! Alastor rozpadł się na mniejsze cienie, które rozpłynęły się. Został jedynie nóż i plama krwi. -Nie...-Wyszeptałem, wylewając kolejne łzy.-On... -...odszedł...-Dokończył równie oniemiały Husk. Opadłem z wrzaskiem na kolana zalewając się łzami. Mój Śmieszek... Nie żyje... przeze mnie...
No sorry no
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.