192-KONIEC.

420 38 53
                                    

ANGEL:
-Ja... Ja naprawdę go...-Wypłakałem, ściakając jego laskę, a raczej próbowałem, bo wychodził mi bełkot.-A teraz go nie ma... na zawsze...
Husk przyjrzał mi się.
-Widzę że go kochałeś.-Powiedział i wstał.-On też Cię kochał. Do samego końca.-Dodał kładąc łapę na moim ramieniu.-Chodźmy stąd.
Załkałem w odpowiedzi.
-Naprawdę lepiej stąd iść.
Pokiwałem głową i wstałem powoli.
Tuląc do siebie jego laskę ruszyłem za Husk'iem w ciszy, która była przerywana raz na jakiś czas moim szlochem.
To niemożliwe że go nie ma. To... Nie tak! Nie tak to powinno wyglądać..!
Weszliśmy w ponurych nastrojach do Hotelu, co nie uszło uwadze Charlie, podobnie ślady krwi Alastora na moim ubraniu.
-Co się wam stało?!-Podbiegły do nas dziewczyny, a przez to pytanie i fakt że będę musiał jeszcze raz to wszystko opowiadać, rozpłakałem się bardziej.
-Al...-Załkałem.-On...-Niedokończyłem. Nie byłem w stanie przez falę szlochu.
-Idź do siebie. Ja im powiem.
Nie miałem siły ani ochoty się z nim kłócić.
Wróciłem do pokoju.
Fatsy jak zawsze podbiegł do mnie żeby mnie powitać, ale nie miałem nastroju, by go przytulać.
Po prostu padłem na łóżko i przytuliłem się do jego laski.
Tylko to mi po nim pozostało...
On już nigdy mnie nie obejmie. Nigdy nie pocałuje. Nigdy się do mnie nie uśmiechnie.
Broda zaczęła mi się trząść.
Te wszystkie chwile z nim nie wrócą. Nigdy...
Już wolałem gdy mnie nienawidził. Przynajmniej żył...
Zatopiłem twarz w poduszce, niemal się podduszając.
JESTEM TAKIM IDIOTĄ!
Przez moją głupotę straciłem Alastora i nic już tego nie odwróci...
Ryczałem tak długi, nieokreślony czas. Słyszałem Charlie pod drzwiami, a nawet Vaggie, ale obie dały sobie spokój.
Chciałem być sam.
Z resztą ja już zawsze będę sam...
W końcu zasnąłem z twarzą w przemoczonej poduszce.
Śniły mi się okropne koszmary. Ciągle miałem przed oczami jak Valentino wbija ten sztylet w ciało Alastora. To było tak niesamowicie bolesne. Chyba nawet bardziej niż dla samej Truskawki.
I mimo tych przerażających snów... Nie potrafiłem się obudzić.
Praktycznie krzyczałem przez sen, ale nie mogłem się wyrwać z koszmarów.
Nagle przez te obrazy i śmiech Valentino... przebiła się muzyka.
A konkretnie piosenka, do jakiej ostatnio tańczyłem ze Śmieszkiem.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem że radio cicho gra.
Nie pamiętałem żebym je włączał więc ktoś musiał to zrobić.
-Co..?-Spytałem słabo, zapalając światło.
Był środek nocy i było ciemno, więc musiałem coś widzieć żeby się rozejrzeć.
Nikogo tu nie było. Radio włączyło się same.
-Mam zwidy czy teraz radio będzie mnie dręczyć?-Wywróciłem oczami i przetarłem sobie twarz.
-Ależ, mój drogi, gdybym chciał Cię dręczyć, zabrałbym się do tego inaczej.-Usłyszałem pewien radiowy głos. JEGO GŁOS.
Moje oczy rozszerzyły się.
-AL?!-Dosłownie spadłem z łóżka i usiadłem przed radiem, chwytając je, niemal płacząc ze szczęścia.-Ty żyjesz..?
-Istotnie.
-Ale... jak? Widziałem jak się rozpływasz! Widziałem Twoją śmierć!
-Zostałem raniony, to prawda. Ale mogłem się uratować, przenosząc do pobliskiego radia.
-Pobliskiego..?-Powtórzyłem.-Przecież w całym budynku nie było żadnego radia. Valentino wyraźnie zabronił sprowadzać je pracownikom.
-Cóż, jak widać jeden Demon nie posłuchał go pod tym względem. Piętro niżej było mobilne radio, które zająłem.
-To Cię uratowało?
-We wnętrzu radia szybciej się regeneruję, mój drogi.-Wyjaśnił.
Patrzyłem na radio oniemiały i ze łzami w oczach.
-Na szatana...-Załkałem i spuściłem głowę.-Byłem pewien że nie żyjesz! Że już Cię nie zobaczę!
-Wiem. Domyślam się że męczyły Cię koszmary po tym dniu?
-Tak... zaraz.-Spojrzałem z powrotem na urządzenie.-Wiedziałeś..?
-Słyszałem jak krzyczysz moje imię przez sen. Uznałem że łagodna pobudka muzyką była lepszym rozwiązaniem niż gdybym nagle przemówił, czyż nie?
-Możesz już wyjść..?
-Twoje radio jest bardzo wygodne.
-Proszę... Chcę Cię przeprosić...
Po dłuższej chwili ciszy z łączeń radia wylały się cienie, które złożyły się w materialnego Alastora.
Radiowy Demon ciągle miał ranę w boku, jednak nie wyglądała już na bardzo głęboką.
Natychmiast rzuciłem się na niego, żeby go przytulić.
Wyczułem że Mężczyzna spiął się, a ja zdałem sobie sprawę że może nie chcieć mojego dotyku.
Zabolało mnie to, ale musiałem go zrozumieć.
Odsunąłem się od niego, skruszony, a Demon przyglądał mi się intensywnie.
-Przepraszam...-Zacząłem.-Przepraszam że Cię okłamałem i naraziłem. Przeze mnie straciłeś wolność, Vox się na Tobie wyżywał i prawie zginąłeś... Wiem że możesz mi nie wierzyć, ale ja naprawdę Cię kocham... Bardziej niż wszystko...-Wbiłem wzrok w podłogę.
Al użył cieni, by podać sobie laskę.
Gdy już ją trzymał, uniósł moją brodę mikrofonem tak, bym na niego patrzył.
-Wiem.-Powiedział i poszerzył uśmiech.
-Wiesz?-Zbaraniałem.
-Domyśliłem się.-Wzruszył ramionami.-Gdy szedłem do gabinetu Valentino słyszałem was. Twoje zachowania podczas walki również nie powinny budzić moich wątpliwości.
-Zawaliłem, Al...
-Kto nie popełnia błędów?-Zaśmiał się i ponownie użył laski, by przyciągnąć mnie do siebie.
Położyłem mu dłoń na klatce piersiowej, a drugą na policzku.
-Nadal mnie kochasz..?-Upewniłem się.
Zachichotał.
-Najdroższy, ja nigdy nie przestałem.
Pocałowaliśmy się namiętnie, zamykając oczy.

KONIEC

Niespodzianka! Zadowoleni? xD

W ramach doprecyzowania, Al nie może mówić bez laski z mikrofonem bo sam nie ma "wbudowanego" głośnika (według moich teorii a to moje książki so), ale będąc w radiu, takowy posiada. W końcu z radia jakoś dźwięki wychodzą, nie? xD

I cyk kolejna książka zakończona. Mam nadzieję że się wam podobała i że zostaniecie ze mną na jeszcze trochę?
Jestem w trakcie tworzenia kolejnego RadioDust'a, jednak póki co mam niewiele, przez brak weny, więc liczę że uzbroicie się w cierpliwość i poczekacie na mnie, a ja obiecuję was nie zawieść 🫡

|RADIODUST| Miłosna intrygaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz