Zawiozłam ostatnie papiery do ZUS-u. Teraz tylko czekam na telefon z terminem komisji lekarskiej.
Po drodze do domu wstąpiłam do sklepu. Byłam w szoku, że nawet u mnie wsi ludzie, aż tak panikują. Na półkach brak standardowych towarów: Mąka, makaron, ryż i mydła.
Spotkałam też kobietę, która robiła zapas wody, różnych mrożonek i chleba.
Rozumiem, że jest kwarantanna. Rozumiem, że najlepiej siedzieć w domu, ale są jakieś granice.
Ludzie niepotrzebnie się nakręcają, a rząd wcale nie ułatwia sprawy.
Koronawirus jest tematem numer jednen. . W domu też o niczym innym nie słyszę, a mama cały czas ma włączone wiadomości.
Czy naprawdę nie można pogadać o czymś normalnym? Dostosować się do zaleceń rządu i żyć normalnie?
Ciągłe rozmowy i panika nie sprawią, że wirus nagle zniknie, a jedynie można nabawić się fanaberii i dojdzie do tego, że każdy będzie chodził w skafandrze, żeby przypadkiem się nie zarazić..
Sama staram się unikać miejsc, gdzie może być duże skupisko ludzi, a po powrocie do domu myję i dezynfekuję ręce.
To wszystko co mogę zrobić. Mam osłabioną odporność, ale nie panikuję.
Jestem zdania, że jeśli ktoś ma umrzeć to i tak umrze.