21. Prawda

517 19 2
                                    

Obudziłam się nagle. Z początku nie wiedziałam, gdzie się znajduje, jednak po chwili wszystko sobie przypomniałam. Stanisław, ... on wrócił i znów nie daje mi spokoju. Może faktycznie jak odejdę będzie lepiej. Moje wczorajsze myśli nie dawały mi spokoju.
Brzuch już nie bolał mnie tak bardzo jak wczoraj, więc postanowiłam wstać i pójść do kuchni. Nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i powoli piłam.
Miałam dziś wolne, ale jutro niestety miałam dyżur na SORze. Pewnie będzie tam Potocki. Zadrżałam. Mam nadzieję, że Wiktor nie zauważy, że coś jest nie tak ze mną. Nie chcę go martwić ani narażać. Poradzę sobie sama. A jak nie, to odejdę.
Wypiłam sok i zjadłam pół kromki chleba, bo więcej nie byłam w stanie. Wróciłam do salonu. Nadal byłam zmęczona. Usiadłam, okrywając się kocem. Włączyłam telewizor, ale po chwilowym przerzucaniu kanałów, wyłączyłam, bo nic ciekawego nie było. Położyłam się i patrząc w sufit, rozmyślałam. Tak bardzo chciałam, żeby Wiktor poznał prawdę, ale nie byłam mu wstanie jej powiedzieć i tak bardzo bałam się, że mnie odrzuci. Jednak wiedziałam, że niedługo będę musiała mu o tym powiedzieć. Czułam jednak, że jeśli on mnie odrzuci, to ja już nie będę miała siły walczyć, że nie dam sobie rady i chyba będę musiała odejść.
Do oczu znów napłynęły mi łzy. Usiadłam skulona, ściskając koc i płakałam z bezsilności. Czemu życie musi być aż tak bardzo niesprawiedliwe?
Po jakimś czasie wstałam i poszłam do łazienki, tam przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam okropnie. Policzki miałam całe w fioletowych siniakach. Idealnie komponowały się z moimi podkrążonymi i zapłakanych oczami. Do tego miałam rozciętą wargę. Spojrzałam dalej. Moje włosy były bardzo cienkie, zaniedbane i znów zaczęły wypadać. Byłam przeraźliwie chuda, bo znów od dwóch dni nie miałam apetytu, a i wcześniej mało jadłam. Jakby tego było mało, miałam siniaka na brzuchu i mocno obite nadgarstki. Jak ja w takim stanie pokażę się jutro w pracy?
Jęknęłam i wróciłam do salonu. Znów bezsilnie położyłam się na kanapie, okrywając kocem. Na nic nie miałam siły, ani ochoty. Przysnęłam.
Obudziłam się trzy godziny później. Wciąż byłam zmęczona. Pewnie powinnam coś zjeść, ale nie czułam głodu. Po chwilowym przeglądaniu książki, znowu odpłynęłam.
Tym razem obudziłam się o 05.00, a o 06.00 zaczynałam dyżur. Aha, czyli przespałam prawie cały dzień, a nadal byłam zmęczona. Niedobrze.
Wstałam, ubrałam się, zakładając obcisłą bluzkę z długimi rękawami, tak aby dokładnie zasłoniła mi nadgarstki. Potem zrobiłam makijaż, żeby zakryć siniaki na policzkach. Nikt nie może się dowiedzieć o tym co się stało. Poszłam do kuchni, gdzie wypiłam kawę i zjadłam jedną, malutką kanapkę. Po tym wyszłam do pracy, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
W pracy znalazłam się o równej 06.00, jednak jak się okazało dla nowego „ordynatora" było to za późno. 10 minut wcześniej zwołał odprawę, o której oczywiście nawet nie raczył mnie poinformować.
Weszłam spóźniona, a on uśmiechając się, powiedział sarkastycznie:
- „Dobrze, że Pani już jest, Pani Doktor. Tylko na Panią czekaliśmy. Teraz wreszcie możemy zaczynać."
Prawie niezauważalnie zadrżałam. Widziałam jednak, że Michał to zauważył, bo spojrzał na mnie z troską. Obdarzyłam go uspokajającym, wymuszonym uśmiechem.
Potocki nawijał o tym jaki to on chce tutaj zrobić „szpital z prawdziwego zdarzenia".
Nienawidziłam tego jak wywyższał się nad innymi lekarzami i pielęgniarkami.
Na zakończenie odprawy, zapytał czy mamy jakieś pytania. Wtedy odezwał się Michał:
- „Co to znaczy „szpital z prawdziwego zdarzenia"?"*
- „A to już Pan Doktor powinien wiedzieć najlepiej."* - odparł sarkastycznie Potocki, po czym zwrócił się bezpośrednio do mnie: - „A, Pani, Pani Doktor, ma jakieś pytania?"*
Sprawiało mu to przyjemność. To górowanie nade mną. Wiedział, że się go boję i chciał wyprowadzić mnie z równowagi, ale ja się nie dam. Zacisnęłam zęby i najspokojniej jak potrafiłam, odpowiedziałam:
- „Nie."*
Po tym, Potocki oznajmił, żebyśmy wracali do swoich obowiązków. Wyszłam jako pierwsza, tak szybko jakby się paliło. Nie wytrzymałabym z nim dłużej w pokoju, nie mówiąc już o tym, że bałam się zostać z nim sam na sam.
Dyżur mijał mi bardzo powoli, nie to co w karetce. Jeszcze co chwila wpadałam na Stanisława. On robił mi to specjalnie.
Gdzieś o 11.00 zespół 24P, czyli Martynka i Adaś, przywiózł małego pacjenta, który miał drgawki gorączkowe. Zajęłam się nim, gdy znów przypałętał się Potocki. Podszedł od tylu i położył mi rękę na ramieniu. Wzdrygnęłam się i odsunęłam od niego. Na szczęście nikt tego nie zobaczył. Potem wciąż wtrącał się w to co robiłam. W końcu wyratował mnie Adaś, pytając czy ma przełożyć małego z noszy na łóżko. Skinęłam z wdzięcznością głową, uśmiechając się szczerze do niego. Gdy to zrobił, kazałam od razu zabrać małego pacjenta na badania.
Widziałam, że nie tylko ja byłam niezadowolona z obecności Potockiego. Martyna też była jakoś dziwnie zdenerwowana i jakby przestraszona? Czy to możliwe, żeby go znała?
Potocki cały czas nie dawał mi spokoju, wciąż za mną łaził.
W końcu zdenerwowana, podczas przerwy wyszłam na dwór. Wyciągnęłam kupioną wcześniej paczkę papierosów i zapaliłam jednego. Zaciągnęłam się i po chwili zakrztusiłam dymem. Prawie nigdy nie paliłam. Kiedyś spróbowałam, jak byłam nastolatką, jednak nie spodobało mi się, a poza tym to szkodziło zdrowiu, jednak w chwilach bezsilności, strachu, stresu, kiedy nie dawałam sobie rady ze Stanisławem, sięgałam po papierosy. Teraz też tak było. Zdążyłam wypalić pół papierosa, gdy ze szpitala wyszedł Wiktor, który zdał pacjenta. Mężczyzna kierował się do karetki, ale gdy mnie zauważył, podszedł do mnie.
- „Ty palisz?"* - zapytał zdziwiony.
- „Nie."* - odparłam cicho, krztusząc się.
Wiktor chwilę mi się przyglądał, po czym wyjął mi z ręki papierosa, zgasił go i wyrzucił do kosza.
- „Co się stało, Aniu?"* - zapytał zmartwiony, przyglądając mi się z troską.
- „Nic."* - wyszeptałam.
Byłam smutna i załamana. Wiktor widząc to, nic więcej nie powiedział, tylko przytulił mnie mocno. Wtuliłam się w niego. Tak bardzo mi tego brakowało. Znów choć przez chwilę poczułam się bezpiecznie. Po chwili odezwałam się niepewnie:
- „Wiktor, ja już nie chcę pracować na SORze. Mógłbyś  mi załatwić więcej dyżurów w karetce?"*
- „Myślę, że tak. Wiesz przecież, że wszędzie brakuje lekarzy."*
Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam do szpitala.
Tam Potocki znów mnie śledził, nie dając spokoju. Wciąż kontrolował każdy mój ruch. Byłam już tak bardzo tym zmęczona.
Jednak pod koniec mojego dyżuru, całkiem przesadził i jednak zdołał wyprowadzić mnie z równowagi.
Właśnie kończyłam zajmować się naszym, małym pacjentem, kiedy on zaczął mi się przyglądać. Jak wyszłam i chciałam udać się do pokoju socjalnego, on złapał mnie mocno za rękę i złowrogo oznajmił:
- „Zawsze chciałaś mieć dzieci..."*
- „Zostaw mnie!"* - krzyknęłam przerażona i zdenerwowana.
Dotknął bardzo bolesnego dla mnie tematu. Wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku i uciekłam do pokoju socjalnego. Właśnie skończyłam dyżur, więc szybko się ubrałam i ruszyłam do wyjścia ze szpitala. Byłam wykończona, przerażona, zdenerwowana i znów chciało mi się płakać.
Na zewnątrz czekał Wiktor. Zawahałam się. Najpierw chciałam do niego podejść, jednak potem zrezygnowałam z tego. Nie zasługuję na niego, on zasługuje na kogoś lepszego ode mnie. Tak będzie lepiej.
On niestety mnie zauważył i zawołał:
- „Anka!"*
Zadrżałam i powoli się odwróciłam. On podszedł do mnie i zapytał czy pójdziemy coś zjeść.
Chciałam, ale nie mogłam. Nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć. Przecież ja go ciągle oszukuję!
Wiktor musiał zauważyć, że coś jest ze mną nie tak, bo zapytał:
- „Aniu, co się stało?"*
Wyglądał na tak bardzo zmartwionego. Przez to jeszcze bardziej nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, ale przecież musiał wiedzieć. Wpatrując się w podłogę, wykrztusiłam łamiącym się głosem:
- „Wiktor ... ja Ci nie powiedziałam całej prawdy."*
Zapadła cisza. Nie miałam odwagi na niego spojrzeć, więc wciąż wpatrując się w podłogę, dodałam:
- „Ja mam męża."*
Po chwili ciszy, która trwała dla mnie w nieskończoność, usłyszałam:
- „Potocki, tak?"*
Nie wytrzymałam, spojrzałam na niego. Miał obojętny wyraz twarzy, nie potrafiłam wyczytać z niego żadnych emocji.
Poczułam się jeszcze gorzej.
Delikatnie kiwnęłam głową. Byłam zrozpaczona.
- „Rozwodzimy się, ale on ... nie daje mi spokoju."* - wykrztusiłam i się rozpłakałam, nie dając już rady tego powstrzymać.
Odwróciłam się i uciekłam, wciąż płacząc. Jednak nie odbiegłam daleko, bo Wiktor szybko mnie dogonił, złapał i mocno do siebie przytulił.
- „Cii... już dobrze, ... już, w porządku, ...  cichutko ..." - usłyszałam jego cichy, spokojny i tak bardzo kojący głos.
Trzymał mnie, przytulając mocno i lekko kołysząc w ramionach. Ze mnie nareszcie  zaczęło schodzić całe napięcie z tych kilku dni i po prostu płakałam, wtulona w niego. Znowu czułam się bezpiecznie.
Może jednak Wiktor mnie nie odrzuci? Może jednak go nie stracę? Może mimo wszystko będzie dobrze?

* cytaty pochodzą z odcinka 85.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz