28. Najgorszy dyżur?

455 17 7
                                    

Dojechaliśmy na miejsce. To co tam ujrzałem przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Na plaży panowała panika. Wszyscy biegali, krzyczeli. Część osób było nieprzytomnych, inni byli pobudzeni. Policja i moi koledzy starali się opanować chaos, ale niezbyt im się to udawało. Dodatkowe niebezpieczeństwo stanowiła rzeka, bo pobudzone osoby nie myślały racjonalnie i wchodziły do wody, a woda mogła spowodować wstrząs organizmu i doprowadzić nawet do utonięcia.
Pospieszyłem ratowników i ruszyliśmy w stronę osoby, która nas wzywała, jednak po drodze zatrzymał nas przerażony chłopak.
- „Stójcie! Poczekajcie, poczekajcie! Tam moja dziewczyna, cała zakrwawiona, we krwi. Tam jest!"* - krzyczał zrozpaczony.
- „Gdzie?"*
- „Tam, tam!"* - krzyknął wskazując bliżej nieokreślone miejsce.
- „E... Dobra, lećcie do niej, a ja idę do tej z wezwania."* - zwróciłem się do ratowników. Na miejscu zastałem dwie wyraźnie pobudzone dziewczyny i trzecią, nieprzytomną. Miała drgawki. Szybko ją ustabilizowałem, dowiadując się przy okazji, że to świństwo było na promocji, tylko po 20 zł i że jest to naturalne. Wkurzyłem się i krzyknąłem:
- „Naturalne?! Naturalne?! Urwałaś się z księżyca dziewczyno?! To nie jest naturalne, tylko śmiertelnie niebezpieczne!"*
Po tym pomagałem jeszcze wielu osobom, głównie młodym. Nie rozumiem dlaczego oni to sobie robią.
Choć minęła dopiero godzina, było już wielu rannych oraz kilka ofiar śmiertelnych, jednak wezwań wciąż przybywało, w tym utonięć. Widziałem, że Piotrek rzucił się w wodę i uratował jakiegoś chłopaka. Sam nie miałem w co ręce włożyć, ratowałem jedną osobę, zaraz kolejna krzyczała o pomoc. W pewnym momencie zauważyłem Ankę, dopiero co przyjechała i była zagubiona. Podszedłem do niej i oznajmiłem:
- „Witajcie w piekle!"*
Po tym przekazałem jej kim ma się zająć w pierwszej kolejności, czyli żeby zabrała z Martyną i Aro wykrwawiającą się dziewczynę do szpitala, a mi zostawiła do pomocy Renatę i Piotrka. Zaraz potem szybko pobiegłem do kolejnego poszkodowanego. Był to młody chłopak, który miał poparzenia 2 i 3 stopnia. Szybko opatrzyłem go i miałem właśnie odpowiedzieć na pytanie jego ojca, gdy przerwał mi Potocki, oznajmiając, że na razie chłopak trafi do szpitala polowego. Swoją drogą skąd on się tutaj wziął i co tutaj robił lekarz SORu? Wkurzyło mnie również to, że podważył moje kompetencje, więc się odezwałem:
- „Doktorze, to był mój pacjent."*
- „Doktorze Banach. To ja kieruję akcją. W tej sytuacji wszyscy pacjenci są moi."* - odparł z tym swoim uśmieszkiem.
Machnąłem ręką i ruszyłem do Renaty.
- „Co jest?"*
- „Doktorze, ciśnienie 60 na 40, saturacja słaba 70, tętno prawie nie wyczuwalne."* - poinformowała mnie.
Przykucnąłem i zobaczyłem znajomą twarz.
- „Anka?! Ania?! Aniu?! Aniu nie śpij!"* - zawołałem przerażony.
- „Doktorze, zna ją Pan?"* - zapytała mnie Renata.
- „Tak, to przyjaciółka Zosi.* Zresztą Zosia miała dziś iść z nią nad Wisłę." - zawołałem.
Cholera! - więc, pewnie i Zosia gdzieś tutaj jest. Tylko gdzie? Błagam, niech nic się jej nie stanie!
Rozejrzałem się, szukając wzrokiem córki, jednak nigdzie jej nie było. Zwróciłem się do Ani:
- „Anka! Słyszysz mnie, Anka?!"*
Wtedy dziewczyna zamruczała coś, ledwo przytomnie.
- „Powiedź mi, jest tutaj Zosia?"*
Dziewczyna odpowiedziała cicho i ledwo zrozumiałe:
- „Jest tam na moście."*
Zdezorientowany rozejrzałem się. Błagałem w myślach, aby to nie było to to, o czym myślę. Niestety spełnił się mój najczarniejszy scenariusz. Zobaczyłem córkę, stojącą na moście. Była do połowy przez niego przewieszona i w najlepsze bawiła się szalikiem.
Zamarłem, a serce biło mi jak oszalałe.
- „ZOŚKA!"* - wrzasnąłem przerażony, w panice i niewiele myśląc, każąc Renacie zająć się Anią i wezwać Adama, pobiegłem do ściany mostu. Tam, szybko wspiąłem się po przęsłach mostu, nie myśląc, że ten most znajduje się parę dobrych metrów nad ziemią i że gdybym spadł, to byłoby po mnie. Teraz najważniejsza była Zosia. Wpadłem na ten most i ruszyłem w stronę córki, wołając:
- „Zosiu, Zosiu, kochanie. Zosiu, spokojnie, nic się nie dzieje. Jestem tutaj, Zosiu."*
- „Idź stąd!"* - krzyknęła wyraźnie poddenerwowana.
Mimo że wiedziałem, że Zosia nie zdaje sobie sprawy z tego co robi, to i tak jej słowa mnie zabolały.
Znów zacząłem próbować ją przekonać, jednak ona znów krzyknęła:
- „Wynoś się! Bo skoczę"*
Przerażony zauważyłem, że dziewczynka niebezpiecznie się wychyliła za barierkę.
- „Zośka, przestań! dobrze, Zosia! Dobrze już, Zosiu już dobrze. Jesteś pod wpływem środków odurzających, rozumiesz?"* - próbowałem ją uspokoić.
- „Nie mam po żyć! Czy Ty rozumiesz? Nie mam po co!"
Zabolało mnie i przeraziło. Ja naprawdę ją zaniedbałem. Nie wiedziałem co czuje, że sobie nie radzi. Co ze mnie za ojciec? Najgorszy.
Wtedy Zosia krzyknęła coś jeszcze. Nigdy nie zapomnę tych słów. Dotknęła najbardziej bolesnego tematu, tym bardziej, że ja nigdy do końca się z tym nie pogodziłem.
- „Wszystko potrafisz sobie wytłumaczyć! To, że zabiłeś mamę, też! Chcę się z nią wreszcie zobaczyć, rozumiesz?!"*
Słysząc te słowa zamarłem i przez dłuższą chwilę nie potrafiłem się odezwać. Dotknęły mnie jej słowa, szczególnie to „zabiłeś mamę". Najgorsze, że Zosia miała rację, gdybym wtedy nie zabrał Eli ze sobą, kazał jej zostać, lepiej pilnował, nie zginęłaby. To była moja wina i nie mogłem się z tym pogodzić. Mimo że minęło tyle lat, że przez dwa lata chodziłem do psychologa, to i tak wciąż nie mogłem się z tym pogodzić. Ale otrząsnąłem się. Nie zmienię już tego, że Ela nie żyje, nic już nie mogę z tym zrobić. Teraz pozostało mi tylko uratować Zosię, moją jedyną córkę. Jej nie mogę stracić, bo tego już nie przeżyję.
Próbowałem uspokoić dziewczynkę i przekonać by zeszła z poręczy. Tak, Zosia już nie tylko wychylała się przez barierkę, ale podczas naszej rozmowy wspięła się na nią i teraz siedziała na niej, wymachując trzymanym w ręku szalikiem i śmiała się. Wtem puściła go i patrzyła jak spada. Ja też. Spadał bardzo długo, a ja przed oczami miałem drobne ciałko Zosi, które spadało jak ten szalik na ziemię, przez te kilkanaście metrów, a potem leżące nieruchomo na ziemi. Nie mogłem na to poradzić.
Starałem się skupić uwagę córki, opowiadając o tym, co się wydarzyło tam wtedy w górach i że naprawdę chciałem zostać tam w górach, ale wróciłem tylko dla niej. Opowieść zakończyłem słowami:
- „Kocham Cię i nigdzie się bez Ciebie nie ruszę!"*
W międzyczasie dołączyli do nas policjanci, Martynka, Potocki, a na końcu Anka. Zobaczyłem, że kobieta jest równie mocno wystraszona jak ja. Wiedziałem, że przez kilka przypadkowych spotkań w bazie, zdążyła polubić dziewczynkę.
Znów spojrzałem na Zosię. Nadal siedziała na moście i nic sobie nie robiła z moich słów. Przerażony ją obserwowałem. Wiedziałem, że dopalacze z godziny na godzinę tracą swoją moc, ale to mogło spowodować, że Zosia straci przytomność i zleci z tego mostu.
Co ja do cholery mam zrobić?!
Byłem tak zmartwiony i przerażony, że oberwało się bogu winnym Martynce i Ance. Będę musiał je potem przeprosić. Przecież nic złego nie zrobiły, próbowały tylko pomóc.
W pewnym momencie Zosia niebezpiecznie wychyliła się poza barierkę.
- „Zosia, nie rób głupstw!"* - krzyknąłem przerażony.
W tej chwili nic innego się na mnie nie liczyło. Nie słyszałem krzyku przerażonych ludzi na plaży ani rozmów policjantów, nie widziałem chaosu na plaży, ani przejeżdżających po moście samochodów. Przed oczami miałem wyłącznie Zosię, siedzącą na moście, kilkanaście metrów nad ziemią, która w każdej chwili mogła spaść lub skoczyć. Stałem przerażony. Serce tak mocno mi biło, jakby miało wyskoczyć. Jeszcze nigdy nie czułem takiego strachu, jak teraz. To była najgorsza i najdłuższa chwila w moim życiu.
Właśnie wtedy stało się najgorsze. Zosia niebezpiecznie się przechyliła i ...

* Cytaty pochodzą z odcinka 93

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz