17. Nic nie jest w porządku, czy jednak jest?

535 19 6
                                    

Od czasu tej feralnej operacji, wszystko powoli zaczęło się układać. Martynka odzyskała głos i wyszła ze szpitala. Niedługo miała wrócić do pracy.

Dziś obudziłam się ok. 07.00, ubrałam się, chwilę porozmawiałam z panią Ludwiką i wyszłam do pracy. Wchodząc, spotkałam nikogo innego jak Wiktora. Odkąd zaopiekował się mną w szpitalu i jak potem zasnęłam oparta o niego, nasze relacje się ociepliły. Miałam naprawdę duże oparcie w nim.
- „O, dzień dobry. Wyspała się Pani?"
- „A, nawet, nawet. A Pan?
- „Ja też."
Chciał jeszcze o coś mnie zapytać, jednak przerwał mu głos Rudej:
- „21S?"
- „Tak, 21S - zgłaszam się." - odparł.
- „Starszy mężczyzna, upadek ze schodów w parku. Ulica Niepodległości 121A."
- „21S - przyjąłem. Piotrek, Aro do karetki, wezwanie mamy!"
Wyszedł. Chwilę później ja też dostałam wezwanie:
- „25S?"
- „25S - zgłaszam się."
- „Małe dziecko, duszności. Ulica Niepołomska 21d."
- „25S - przyjęłam."
Szybko zabrałam kurtkę i w drodze do karetki, wezwałam Renatę i Adama, z którymi miałam dzisiaj jeździć. Zaraz potem byliśmy w drodze.
Dojechaliśmy na miejsce. Przed wejściem znowu zdążyłam się pokłócić z Adamem, kazałam zabrać mu cały sprzęt, łącznie z respiratorem. Chłopak uważał, że może potem po niego wrócić jeśli będzie potrzebny, jednak ja się uparłam. Przecież było to wezwanie do duszącego się dziecka, a w takich przypadkach bardzo szybko może dojść do zatrzymania krążenia. Zapukaliśmy, otworzyła nam kobieta, być może w moim wieku.
- „To gdzie jest nasz pacjent? Co się dzieje?" - zapytałam. Byłam zaskoczona, kobieta nie wyglądała na przestraszoną.
- „Trochę Was okłamałem, ponieważ Franek wcale się nie dusi, tylko musi mieć zrobiony zastrzyk, a ja z zabandażowaną ręką nie jestem w stanie tego zrobić."
Trochę mnie tym zdenerwowała, przecież w takim przypadku mogła się zgłosić do lekarza rodzinnego, a jak nie to mógł przyjechać zespół P, a tak teraz kto inny mógł bardziej potrzebować naszej pomocy. Poinformowałam ją o tym, po czym dodałam zrezygnowana:
- „Skoro już tu jesteśmy, to zrobimy ten zastrzyk. Proszę zawołać dziecko."
- „Franek!" - zawołała kobieta.
Po chwili usłyszeliśmy stukanie i na dole zjawił się ... pies. Tak, najprawdziwszy pies.
- „Wezwała Pani pogotowie, żebyśmy zrobili zastrzyk psu?!" - wyrwało mi się.
Usłyszałam jak za mną Adaś zachichotał. Z boku napewno sytuacja wyglądała komicznie, jednak mi wcale do śmiechu nie było.
- „Dobrze, wychodzimy!" - zawołałam do ratowników.
- „Poczekajcie, chyba jak już jesteście, to możecie zrobić mu ten zastrzyk. My zaraz wylatujemy na wystawę."
Powoli zaczynałam tracić cierpliwość. Usłyszałam Adasia:
- „Nie, nie możemy! Nie jesteśmy pogotowiem weterynaryjnym!"
Po chwili jednak zapytał:
- „Co się Pani stało w rękę? Nie wygląda to dobrze."
- „Nic takiego, spadłam ze schodów. Już nie boli."
- „Może ja to jednak obejrzę."
- „Nie, skoro nie chcą Państwo zrobić zastrzyku, to proszę mnie zostawić w spokoju."
Odezwałam się najspokojniej jak potrafiłam:
- „Dobrze. Adaś, słyszałeś, Pani nie chce pomocy. Wychodzimy."
Po czym wyszliśmy. Przystanęliśmy przy karetce. Byłam zdenerwowana. Po chwili usłyszałam niepewny głos Adama:
- „Pani doktor, ta ręka wyglądała mi na złamaną z przemieszczeniem, a przecież ona wcale nie czuła bólu. Niepodoba mi się to."
- „Jesteś pewny?"
- „Prawie tak."
- „W takim razie nie możemy tego tak zostawić!"
- „Ale ta Pani nie chce naszej pomocy."
- „Ale musimy coś zrobić, co robicie w takich sytuacjach?"*
- „Naprawdę interesuje Panią moje zdanie, zwykłego ratownika medycznego?"* - zdenerwował mnie tym.
- „Przyjechaliśmy zrobić psu zastrzyk, to go zrobimy!"* - oznajmiłam.
Renata i Adam spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Jednak ja nic sobie z tego nie robiąc, wróciłam do kobiety.
Tam zrobiłam zastrzyk i zbadałam kobietę, która w końcu się zgodziła. Moje i Adasia podejrzenia się potwierdziły. Poinformowałam o tym pacjentkę.
- „Mam raka?"* - zapytała.
- „Na to wyglada. Trzeba jeszcze zrobić potrzebne badania, żeby to potwierdzić."*
- „Skoro to nie jest pewne, to polecę."*
- „Jeśli chce Pani zostawić Franka, to proszę bardzo." - powiedziałam trochę zbyt ostro, jednak po chwili odezwałam się już spokojniej:
- „Rak to nie koniec świata. Pewna 15-dziewczyna myślała, że zostało jej 2 miesiące życia. Była pewna, że nie dożyje pierwszego pocałunku." *
- „A, skończyła medycynę?"* - bardziej stwierdziła niż zapytała kobieta, a ja lekko skinęłam głową.
Potem zabraliśmy ją do szpitala. Wchodząc do bazy po wezwaniu, poinformowałam Renatę i Adasia, że rak okazał się niegroźny, bez przerzutów.
Adaś stwierdził, że dobrze że to zauważyłam, jednak ja uświadomiłam mu, że to jego zasługa.
- „Ratownik nieraz widzi trochę więcej niż lekarz, Pani doktor."*
Uśmiechnęłam się do niego. Od tej pory nasze relacje trochę się ociepliły.

Dwa dni później wezwanie miałam do kobiety z mocnym bólem brzucha. Dziś jeździłam z Piotrkiem i Martynką, która wróciła już do pracy. Martwiłam się, czy to nie jest, zbyt wcześnie, ale ona zapewniła, że nie. Jednak widziałam, że coś jest nie tak. Ona stwierdziła, że to dlatego, że rozstała się z narzeczonym, jednak ja do końca w to nie uwierzyłam. Kazałam Piotrkowi na nią uważać, bo miał z nią dyżury częściej niż ja.
Na miejscu okazało się, że naszą pacjentką jest moja dawna znajoma z liceum. Z początku jej nie poznałam. Potem jednak okazało się, że ma raka, ale nie bierze chemii, bo jest w ciąży, a to podobno zaszkodzi dziecku. Kto takie głupoty wygaduje! - zastanawiałam się. Wtedy zapytała mnie:
- „A Ty co byś zrobiła na moim miejscu?"**
Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
- „Ale ja nie jestem na Twoim miejscu."** - odpowiedziałam niepewnie.
- „Ale miałaś raka."**
Zmroziła mnie tym stwierdzeniem. Chciałam o tym zapomnieć, ale znów mi o tym przypomniano. Zobaczyłam zdziwienie na twarzach ratowników.
- „Tak, ale ja nie byłam w ciąży."** - odparłam cicho.
Później zawieźliśmy ją do znajomego specjalisty, który zajmował się takimi przypadkami.
Wracając do bazy milczałam, pogrążona w myślach, patrząc przez okno, ale nic nie widząc. Już drugi raz w tym tygodniu musiałam wrócić do tych przykrych, bolesnych wspomnień, o których tak bardzo chciałam zapomnieć.
W końcu Martyna przerwała ciszę:
- „Ania? To prawda?"
- „Tak, prawda. Niestety, prawda. Miałam 15 lat, tyle marzeń, a przyszedł on. Pozbawił mnie nadziei, zostawił dwa miesiące życia. Na szczęście pokonałam go. A teraz tak bardzo chciałabym o tym zapomnieć." - odpowiedziałam cicho, smutna, odwracając się do nich.
- „Jest dobrze. Jesteś zdrowa. Nie martw się." - odpowiedziała mi Martynka, poprawiając mi tym humor.

Następne dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Było pełno wezwań, a ja wykończona wracałam do domu. Napisałam też pozew rozwodowy i wysłałam go do sądu. Teraz czekałam na odpowiedź. Miałam nadzieję, że rozpatrzą go pozytywnie.

Dziś znów miałam dyżur z Martynką i Piotrkiem. Wiedziałam, że dziewczyna za namową Piotrka i Wiktora, wreszcie dała sobie pomóc i poszła do psychologa. Byłam z niej dumna, odważyła się, dzięki wsparciu Piotrka.
Ja nie potrafiłam poprosić o pomoc, nawet jeśli wydarzenia ze Stanów wciąż nawiedzały mnie w koszmarach. Nie chciałam do tego wracać. Nie miałam odwagi komukolwiek opowiedzieć o tym, co zrobił mi mój, mam nadzieję, że niedługo były mąż, ani przyznać się, jak bardzo się go boję. Wiem, powinnam iść z tym na policję, ale nikt mi nie uwierzy. Ja zwykła lekarka, on szanowany na całym świecie chirurg. Co z tego, że osiągnięciami go przewyższam, skoro on był znany na całym świecie, przez to, że miał pełno odpowiednich kontaktów.

Po dyżurze, gdy przechodziłam obok karetki, zaczepił mnie Wiktor:
- „Co już koniec na dzisiaj, Pani doktor?"
- „A tak, a Pan?
- „Ja też skończyłem. Dałaby się Pani zaprosić na kolację?"
- „A z przyjemnością, od rana nie miałam czasu nic zjeść."
On uśmiechnął się do mnie.
- „W takim razie zapraszam, ja płacę."
Zaśmiałam się. Wiktor jak nikt inny, umiał poprawić mi humor po ciężkim dniu.
- „A, może zostawmy już te tytuły? Wiktor." - zapytał, podając mi dłoń.
- „Anna." - odpowiedziałam, potrząsając jego ręką.
Cieszyłam się, że to zaproponował. Już dawno chciałam to zrobić, ale bałam się, że mnie odrzuci.
Ruszyliśmy do restauracji, gdzie zjedliśmy pyszną kolację, rozmawiając na przeróżne tematy.
Nagle spojrzałam na zegarek:
- „Już tak późno? Ja muszę się zbierać. Wiktor, dziękuję za pyszną kolację i tak miłą rozmowę." - powiedziałam, zbierając się do wyjścia.
- „Poczekaj!" - zawołał Wiktor, uregulował rachunek i wyszedł za mną.
Na dworze było zimno, a ja zapomniałam zabrać bluzy z bazy. Wiktor, widząc jak się trzęsę, okrył mnie swoją kurtką.
- „Aniu, odwiozę Cię do domu, jest późno, a ja nie chcę, żebyś wracała po ciemku. To niebezpieczne."
Zgodziłam się i już po chwili byliśmy pod domem Pani Ludwiki.
Podziękowałam mu i się pożegnałam. Z uśmiechem weszłam do domu, gdzie po cichu, żeby nie budzić starszej pani, ruszyłam na górę. Tam szybko przebrałam się w piżamę i szybko zasnęłam, zmęczona wrażeniami dzisiejszego dnia. Po raz pierwszy śniłam o czymś innym niż o wydarzeniach, które miały miejsce w Stanach. A raczej nie o czymś, a o kimś. Śnił mi się Wiktor i nasze dzisiejsze spotkanie. Chciałabym, żeby już zawsze było tak miło jak dzisiaj i żebym już zawsze mogła się czuć tak bezpiecznie jak przy nim.

* Cytaty pochodzą z odcinka 72.
** Cytaty pochodzą z odcinka 102.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz