137. Panie Ordynatorze

244 18 8
                                    

Potocki stał naprzeciwko mnie i świdrował mnie wzrokiem co sprawiło, że czułam się dość niekomfortowo. Po chwili postanowiłam to przerwać:
- „Dzień dobry Panie Ordynatorze." - rzuciłam oficjalnie i sucho.
- „Cześć Aniu. Słyszałem o Twoim wypadku. Już wszystko w porządku?" - zapytał, udając zatroskanego.
Zirytował mnie tym.
„Martwisz się, bo to nie Ty sprawiłeś, że wylądowałam w szpitalu." - pomyślałam.
Postanowiłam, że nie dam się tak dłużej traktować i że postawię jasne granice, których niech lepiej nie przekracza, jeśli nie chce marnie skończyć.
- „Po pierwsze Panie Ordynatorze Potocki (specjalnie to podkreśliłam) to proszę się do mnie zwracać oficjalnie Pani Doktor Reiter (znów to zaznaczyłam). Nie jestem Pana koleżanką, więc nie życzę sobie, żeby się Pan tak spoufalał. Po drugie to powinniśmy już dawno zacząć pracę, bo tu na SORze nic nie jest gotowe, leki niepouzupełniane, niepoukładane, karty niepowypisywane, wszystko jest jeszcze w rozsypce, a przecież w każdej chwili mogą nam przywieść pacjentów. Po trzecie, skoro już Pan pyta, to wszystko jest w porządku i jestem gotowa do pracy. Od czego mam zacząć Panie Ordynatorze (podkreśliłam to mocno)?" - skończyłam swój wywód, spoglądając na Potockiego, który wyglądał przekomicznie.
Stał przede mną i wpatrywał się zszokowany we mnie. Nie dowierzał, że odważyłam się go tak potraktować. Na przemian otwierał i zamykał usta nie wiedząc jak zareagować, przez co wyglądał jak ryba. Po raz pierwszy zabrakło mu argumentów.
Poczułam, że choć raz jestem ponad nim, że po prostu z nim wygrałam. To było tak dziwne uczucie. Z jednej strony czułam się dość niezręcznie, że się tak wywyższam, a z drugiej czułam ogromną radość, że wreszcie mu się postawiłam. Uśmiechnęłam się drwiąco i zapytałam słodkim głosem:
- „To co mam zrobić Panie Ordynatorze, bo nie dosłyszałam?"
Mężczyzna wyrwał się z otępienia i zawołał poirytowany:
- „Jak to co? Sama mówiłaś, że leki są niepoukładane, więc zrób to. A potem zajmij się pacjentami. Po dyżurze zapraszam Cię do gabinetu Aniu. Musimy poważnie porozmawiać."
- „Oczywiście Panie Ordynatorze, już układam te leki. A jeśli chodzi o rozmowę... to ma być ona na tematy służbowe, bo jeśli nie, to ja nie mam dzisiaj czasu."
- „Jasne, że służbowe..." - zawołał, zgrzytając zębami.
Po tym zignorowałam go i zajęłam się uzupełnianiem leków. Kątem oka widziałam jak zdenerwowany mężczyzna kręci się, mamrocząc coś pod nosem.
Chwilę po 09.00 przywieźli pierwszego pacjenta.
- „Cześć, co mamy?" - zapytałam, podchodząc do Artura.
- „Młody mężczyzna po wypadku. Stan po RKO, stabilny. Uraz głowy, złamane żebra, złamana noga." - powiedział, podając mi kartę.
- „Jasne. Zabierzcie go na TK, prześwietlenie i usg. Potem niech założą mu gips." - zwróciłam się do pielęgniarek.
Kiedy kobiety zabrały pacjenta na badania, odwróciłam się do Artura. Mężczyzna przyglądał mi się z zainteresowaniem, podczas gdy Piotrek i Adam poszli zanieść sprzęt do karetki.
- „Panie doktorze, coś nie tak?" - zapytałam, na co mężczyzna lekko się skrzywił.
- „Ja..., to znaczy..., ja..." - mężczyzna zaczął się jąkać.
- „Doktorze, spokojnie. O co chodzi?" - zapytałam rozbawiona.
Potem Artur zrobił coś, czym zupełnie mnie zszokował. Po prostu podszedł do mnie i przytulił mnie, szepcząc:
- „Przepraszam..."
- „Za co?" - udało mi się wykrztusić, gdy mnie puścił.
- „Za to jak Panią traktowałem. Pani raporty były bardzo dobre, należycie wypełniała Pani swoje obowiązki. Robiła Pani wszystko co należy, a nawet więcej. W ogóle nie powinien mieć żadnych zarzutów co do wykonywanej przez Panią pracy, a tym bardziej traktować Panią bez szacunku, na który Pani zasługuje. Tak naprawdę nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, bo to że miałem bardzo zły okres w życiu wcale mnie nie usprawiedliwia. Po prostu przepraszam, że sprawiłem Pani tyle przykrości, że tyle razy Panią upokarzałem, przedrzeźniałem i nie wierzyłem Pani. Mam nadzieję, że kiedyś mi Pani wybaczy, Pani doktor Reiter." - odparł, używając poprawnej formy mojego nazwiska, po czym spuścił głowę.
Wpatrywałam się w mężczyznę. Nie spodziewałam się, że mnie przeprosi, ale zrobiło mi się miło. W moim życiu rzadko ktokolwiek mnie przeprosił, po tym jak źle mnie potraktował. Wyjątkiem byli Wiktor, Zosia, Martyna, Piotrek i teraz Artur. Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na ramieniu kolegi, sprawiając tym samym, że mężczyzna spojrzał na mnie.
- „Artur,... dziękuję... dziękuję za to, że zrozumiałeś to jak się czułam i że mnie tak szczerze przeprosiłeś. Wszyscy popełniamy błędy, ale różnimy się tym, że nie wszyscy umiemy się do nich przyznać i je naprawić. Nie gniewam się. Wiem, że Tobie też musiało być ciężko, ale proszę nie traktuj mnie już nigdy w ten sposób. Mimo wszystko to bolało."
- „Przepraszam..."
- „Już nie przepraszaj. Już jest okej." - odparłam z delikatnym uśmiechem, po czym zapytałam:
- „Jak Ty się w ogóle czujesz?"
- „Ja? Czemu?" - zapytał, spoglądając na mnie.
- „Sam mówiłeś, że miałeś ostatnio gorszy okres, więc pytam czy jest lepiej. A poza tym podejrzewam, że ten wypadek i stan w jakim byłam, musiał Ci przypomnieć ostatnie chwile Renatki..."
Mężczyzna spojrzał na mnie smutno.
- „Już jest lepiej i masz rację, pomyślałem o Renatce..."
- „Artur, to normalne, że za nią tęsknisz, ale jej napewno jest dobrze w niebie." - odparłam pocieszająco, przytulając go.
- „Dziękuję Ci. Masz naprawdę wielkie, piękne serce." - odparł, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
- „Dobra, muszę lecieć. Do zobaczenia później Pani doktor." - zawołał.
- „Artur, proszę Cię, mów mi znowu po imieniu." - powiedziałam błagalnie.
- „Jasne, Aniu." - zawołał i już go było.
Uśmiechnęłam się i wróciłam do porządkowania leków. Podczas kolejnych dwóch godzin mieliśmy jeszcze sześciu pacjentów: dwóch z zawałem, jeden z zadławieniem i dwóch ze złamaniami. Następnie zespół Wiktora przywiózł ciężarną, której odeszły wody. Od razu została zabrana na salę porodową i wezwano ginekologa. Właśnie uzupełniała kartę pacjenta, gdy ktoś podszedł do mnie od tyłu i zakrył mi oczy. Jeszcze nim się odezwał, wyczułam jego charakterystyczne perfumy, które tak bardzo uwielbiałam.
- „Zgadnij kto to." - usłyszałam jego aksamitny, uwodzicielski głos.
- „Wiktor..." - wyszeptałam, a mężczyzna zaczął mi składać pocałunki na szyi.
- „A skąd moja ukochana wiedziała?" - zapytał.
- „A to już moja słodka tajemnica." - odparłam, po czym odwróciłam się w stronę mężczyzny.
- „Mam teraz chwilę przerwy, może skoczylibyśmy do Kroplówki?" - zaproponował.
- „Jasne, czemu nie. Dokończę wypisywać tę kartę i możemy iść."
- „To kończ szybko." - odparł zadziornie, po czym pocałował mnie w policzek.
Zachichotałam, po czym szybko skończyłam wypisywać kartę.
Następnie, wyszliśmy ze szpitala, trzymając się za ręce. Na dworze, choć jeszcze nie było marca, było wyjątkowo ciepło. Doszliśmy do baru w wyśmienitych humorach, a tam zamówiliśmy sobie po kawie i bułce z serem. Usiedliśmy przy stoliku, jedząc i rozmawiając. Czas bardzo szybko nam zleciał. Po chwili odezwało się radio Wiktora, więc mężczyzna musiał wracać do karetki. Zresztą ja również powinnam wracać na SOR. Pożegnałam się z nim, a Wiktor ze śmiechem pocałował mnie prosto w usta. Z radością oddałam pieszczotę, po czym nieprędko wróciłam do szpitala.
Na miejscu przywitał mnie nie kto inny jak Stanisław. Był wyjątkowo niezadowolony.
- „Gdzieś Ty była?!" - zawołał na powitanie.
- „Miałam przerwę obiadową Panie Ordynatorze, więc byłam w Kroplówce." - odparłam spokojnie.
- „A ktoś Ci pozwolił?!" - warknął.
- „Nikt nie musiał mi pozwalać. Każdy pracownik ma prawo do kilkuminutowej przerwy obiadowej. A Pan nie ma prawa mi tego zabraniać. A teraz przepraszam, muszę wracać do pracy." - odparłam, po czym ominęłam mężczyznę.
W ciągu kolejnych trzech godzin nic ciekawego się nie działo. Przyjęliśmy jeszcze kilkudziesięciu pacjentów. Właśnie przejęłam od Lidki, Arka i Pawła małą pacjentkę, która spadła z huśtawki i złamała sobie rękę z przemieszczeniem.
- „Hej kochanie, jestem dr Ania, a Ty jak się nazywasz?" - zapytałam delikatnie.
- „Misia..." - wyjąkała mała.
- „Misia, to od Michalina?" - zapytałam, spoglądając na matkę dziewczynki.
- „Tak, ale woli Misia."
- „Dobrze, Misiu, jak się czujesz?"
- „Ręka mnie boli, głowa i trudno mi się oddycha." - wyjąkała z trudem mała pacjentka.
- „Misia choruje ma mukowiscydozę*." - dodała zdenerwowana matka dziecka.
To skomplikowało sprawę, ponieważ trzeba było zaangażować wielu specjalistów, nie wystarczy tylko chirurg. A poza tym w złamaniu z przemieszczeniem pewnie potrzebna będzie operacja, a osoba z tą chorobą może mieć problemy z wybudzeniem się z narkozy.
- „W porządku. Zawiadomię odpowiednich lekarzy i zajmą się należycie naszą dzielną Misią." - powiedziałam, po czym wykonałam kilka telefonów, ściągając najlepszych specjalistów.
Podczas, gdy czekaliśmy na pozostałych lekarzy, zagadałam dziewczynkę, żeby odwrócić jej uwagę:
- „Misiu, a powiedz mi, ile Ty masz lat?"
- „Siedem."
- „O to już jesteś całkiem dużą dziewczynką. I do tego jaką dzielną." - odpowiedziałam, po czym zapytałam:
- „A jaki kolor lubisz?"
- „Lubię żółty, bo jest ciepły jak słońce, lubię zielony, ale taki jak trawa i błękitny jak niebo, a i pomarańczowy jak moje ulubione pomarańcze." - odparła rozpromieniona.
- „Piękne kolory kochanie." - odparłam z uśmiechem.
Po chwili na SOR wszedł Jacek, tutejszy chirurg, najlepszy zaraz po Michale i Stanisławie.
- „O, Pan doktor już jest. Misiu, to jest dr Jacek, on się Tobą zajmie."
- „A Pani?"
- „Co ja?" - zapytałam, spoglądając na dziewczynkę.
- „Odwiedzi mnie Pani jeszcze? Lubię Panią."
- „Jasne, że Cię odwiedzę. Jak już będzie po wszystkim, to się dowiem, w której sali leżysz i wpadnę. Ale musisz mi obiecać, że będziesz dzielna."
- „Będę, pani doktor." - zawołała z uśmiechem dziewczynka.
Uśmiechnęłam się, po czym delikatnie przytuliłam małą pacjentkę.
- „Trzymaj się, Misiu i do zobaczenia potem."
Później miałam jeszcze kilku pacjentów, ale żaden z nich nie zwrócił tak mojej uwagi jak mała Misia. Jacek powiadomił mnie, że będzie potrzebna operacja, bo ręka jest złamana w trzech miejscach. Prawie od razu po badaniach zabrali ją na stół. Miałam nadzieję, że wszystko będzie w porządku i że dziewczynka wybudzi się bez komplikacji.
Po zakończeniu dyżuru udałam się do szatni, gdzie przebrałam się w normalne ubrania. Dopiero tam przypomniałam sobie o Potockim i jego planowanej rozmowie. Dobrze wiedziałam, że nie będzie ona wcale dotyczyła spraw służbowych i w ogóle nie miałam ochoty tam iść, ale w końcu po dość długich rozmyślaniach, skierowałam się w stronę gabinetu mojego, byłego męża. Im bliżej byłam, tym coraz bardziej niepewnie się czułam. A jak już stanęłam przed drzwiami miałam ochotę wręcz uciec stamtąd. Jednak w końcu wzięłam głęboki oddech i pełna obaw zapukałam do drzwi. Od razu usłyszałam jego zimny, stanowczy głos:
- „Proszę."
Niepewnie weszłam. Zobaczyłam, że Potocki siedzi przy biurku i zapisuje coś. Jednak ledwo weszłam, od razu podniósł głowę i spojrzał na mnie. Po chwili uśmiechnął się szyderczo.
- „Kazał Pan Ordynator, żebym przyszła. O co chodzi?"
- „Przestań, po prostu przestań mnie tak nazywać!" - zawołał zły.
- „Ale co niby jest w tym złego? Przecież Pan pełni taką funkcję."
- „Powiedziałem, żebyś przestała! Nie pogrywaj sobie ze mną!"
- „A co?! Tego też mi zabronisz?! Co jeszcze zamierzasz zrobić?!" - podniosłam głos.
- „Jak Ty się do mnie odzywasz?!"
- „Tak jak Ty do mnie! Daruj sobie Stanisław!" - odparłam.
- „Zobaczysz jeszcze...!"
- „Co zobaczę?! Znów mnie pobijesz lub zamkniesz?! Nie masz prawa!"
Wtedy mężczyzna wstał zza biurka i zbliżył się do mnie. Mimowolnie cofnęłam się w stronę zamkniętych drzwi.
- „Aniu, spokojnie, co Ty wygadujesz głuptasku. Przecież to ja pomogłem Ci w Stanach, zaopiekowałem się Tobą. Byliśmy szczęśliwi..." - zaczął.
Zacisnęłam ręce w piąstki. Z trudem powstrzymywałam łzy. Ja naprawdę kochałam tego chłopaka, który pomógł mi na stażu i za którego wyszłam za mąż. Staś był naprawdę kochany, dopóki nie stał się takim potworem. Gdzieś w głębi serca wciąż pragnęłam, żeby wrócił tamten kochany, troskliwy i uśmiechnięty Staś.
- „Stanisław, masz rację, byliśmy szczęśliwi. Jednak potem się zmieniłeś. Stałeś się istnym potworem. Znęcałeś się nade mną fizycznie i psychicznie. Powinieneś się leczyć."
- „Aniu, ja dla Ciebie mogę iść nawet na terapię. Będziemy znów szczęśliwi, będziemy rodziną..."
- „Nie, Stanisław. Wzięliśmy rozwód, ja jestem szczęśliwa z Wiktorem. Mam już rodzinę. Powinieneś iść na terapię, zacząć od nowa, ułożyć sobie życie z kimś kogo nie skrzywdzisz tak bardzo jak mnie..."
- „Ale Ty nic nie rozumiesz! Ja kocham tylko Ciebie! Rozumiesz?!" - krzyknął.
- „Ale ja Ciebie nie kocham!" - krzyknęłam.
To wyprowadziło go z równowagi. Zbliżył się do mnie i na siłę mnie pocałował, za co dostał w twarz z liścia. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Przycisnął mnie do drzwi, trzymając mocno moje nadgarstki. Zaczynałam się go bać, jednak nie chciałam go błagać o litość.
- „Puść mnie!" - rozkazałam pewnym siebie głosem.
- „Nigdy!"
Odepchnęłam go, jednak on wciąż mnie trzymał. Po chwili poczułam uderzenie w policzek, potem w drugi.
- „Zapamiętaj sobie! Jesteś moja i tylko moja! Zawsze będziesz moja!" - zawołał, puszczając mnie.
Złapałam się za bolące policzki. Z trudem powstrzymywałam napływające do oczu łzy.
- „To koniec Stanisław." - mruknęłam, mężczyzna nie odpowiedział, wpatrując się pustym wzrokiem w okno.
Złapałam czym prędzej za klamkę i wyszłam z jego gabinetu. Ruszyłam w stronę łazienki. Tam przejrzałam się w lustrze. Od razu rzuciły mi się ślady po uderzeniach. Załamana ochlapałam twarz zimną wodą, po czym nałożyłam wiekszą ilość podkładu.
Następnie udałam się do dr Jacka, gdzie dowiedziałam się, że operacja Misi przebiegła dobrze, pojawiły się tylko problemy z wybudzeniem dziewczynki, ale teraz było już wszystko w porządku. Postanowiłam, że przed pójściem do Wiktora, zgodnie z obietnicą odwiedzę Misie. Ruszyłam w stronę izolatki, w której leżała dziewczynka. Z racji choroby, ilości przyjmowanych leków, inhalacji, wymaganej opieki i narażenia na wirusy i bakterie, które mogłyby być dla niej nawet śmiertelne, dziewczynka musiała być odizolowana od innych pacjentów. W końcu doszłam do odpowiedniej sali. Przed wejściem założyłam strój ochronny i zdezynfekowałam ręce. Gdy weszłam zobaczyłam, że Misia odpoczywa na łóżku, a obok siedzi jej mama.
- „Witaj kochanie." - zagadnęłam cicho.
- „O, Doktor Ania." - dziewczynka od razu się rozpromieniła.
- „Jak się ma nasza dzielna pacjentka?" - zapytałam z uśmiechem.
- „Poskładali mi rękę, teraz mam gips. Najpierw spałam i byłam zmęczona, ale teraz jest już coraz lepiej." - odparła.
- „To dobrze kochanie, wracaj nam do zdrowia."
- „A Panią ktoś skrzywdził albo coś?" - zapytała mnie z troską.
Zaskoczona spojrzałam na nią.
- „Dlaczego?"
- „Bo jest Pani blada i nie tak szczęśliwa jak rano."
- „Po prostu jestem zmęczona." - odparłam wymijająco.
- „To powinna Pani odpocząć." - odparła z przekonaniem.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- „Wiem, właśnie się wybieram do domu, ale chciałam jeszcze odwiedzić naszą dzielną wojowniczkę. Przecież obiecałam."
- „Dziękuję." - zawołała Misia, przytulając mnie na pożegnanie.
- „Zdrowiej Misiu i do zobaczenia." - odpowiedziałam, po czym pożegnałam się również z jej mamą.
Po tym ruszyłam w stronę wyjścia ze szpitala. Domyślałam się, że skoro nawet Misia zauważyła, że coś jest nie tak, to Wiktor już napewno się zorientuje. I co ja niby miałam mu powiedzieć? Smutna ruszyłam w stronę parkingu.

* Mukowiscydoza to choroba genetyczna wpływająca przede wszystkim na układ oddechowy oraz pracę przewodu pokarmowego. Przyczyną choroby są mutacje genów, które dziedziczymy. Organizm chorego wytwarza śluz w nadmiernych ilościach, wywołując zaburzenia wszędzie, gdzie występują gruczoły śluzowe.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz