116. Dejà vu

306 21 10
                                    

Jechaliśmy właśnie z Martyną i Gabrielem na wezwanie do złego samopoczucia. Siedziałam  z przodu, Gabriel prowadził, a Martyna siedziała z tyłu. Między nami panowała cisza, ale na szczęście nie była niezręczna. W pewnym momencie Martyna zajrzała do nas do przodu i zapytała z uśmiechem:
- „Nowy jak spędzasz święta?"
- „Ja?"
- „No, a kto, jest tu jakiś inny Nowy?"
- „No nie. W święta jadę do rodziców, a w sylwestra gram koncert."
- „Jaki koncert?" - zapytałam zaciekawiona, odzywając się po raz pierwszy od wyjazdu.
- „A takie tam disco polo połączone z rapem i popem. Mam nawet swój zespół." - pochwalił się nieśmiało.
- „O to super. A gdzie masz ten koncert?"
- „A w tej starej hali obok galerii handlowej w centrum."
- „Świetnie. A macie jakieś własne piosenki?"
- „A tak. Na koncertach gramy już trzy własne piosenki, a inne to covery."
- „Ciekawe, będę kiedyś musiała wysłuchać tych Waszych piosenek." - odparłam, wywołując uśmiech na twarzy chłopaka.
Zaraz potem dojechaliśmy do poszkodowanego. Okazało się, że mężczyzna przytruł się grzybami, które zjadł w zupie grzybowej. Zrobiłam mu płukanie żołądka, a następnie zabraliśmy go do szpitala. Zaraz potem dostaliśmy kolejne wezwanie. Wreszcie czułam się dobrze, bo mogłam robić to co kocham.
Właśnie byliśmy w połowie drogi do chłopaka ze złamaną nogą, kiedy usłyszałam głos Rudej:
- „23P?"
Martyna wzięła radio i powiedziała:
- „Ruda, jeśli chodzi o nas to my jeździmy dziś 23S."
- „A to przepraszam, dostałam jakieś złe informacje. To kto jest w składzie 23S?"
- „Ja, Nowy i dr Reiter."
- „O! To miło, że znów jest Pani z nami."
- „Ciebie też miło słyszeć Ruda." - powiedziałam do radia, po czy dodałam:
- „Co tam od nas chciałaś?"
- „Wahałam się, czy wysłać Was do wypadku, bo myślałam, że jesteście podstawą, ale skoro macie lekarza, to jedzcie do wypadku na skrzyżowaniu ulic Słonecznej i Dębowej. Jesteście najbliżej, jest dwóch poszkodowanych, na miejscu jest już zespół 21S. Do tego złamania wyślę jakąś podstawę."
- „Ok. 23S - przyjęłam." - zawołałam, po czym zwróciłam się do Nowego.
- „Nowy słyszałeś, pokaz na co Cię stać."
- Jasne, Pani doktor."
Po pięciu minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłam, wołając do ratowników, żeby zabrali sprzęt. Sama podeszłam do rozbitego auta, gdzie był już zespół Wiktora:
- „Co mamy?" - zapytałam, spoglądając na Piotrka.
Chłopak obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, ale po chwili ocknął się i poinformował mnie:
- Dwóch poszkodowanych, kierowca stan ciężki, ale stabilny, kobieta stan bardzo ciężki, zakleszczona. Odbarczaliśmy jej odmę, zatamowaliśmy krwawienie, usztywniliśmy złamaną rękę i podaliśmy tlen. Doktor podejrzewa wstrząśnienie lub krwiaka mózgu i krwawienie wewnętrzne. Straż już jedzie."
- „Piotrek, potrzebuję Cię! Pacjent nam leci! Spadł do sześciu punktów w skali Glasgow!"
- „Wiktor, zabierzcie go do szpitala, my poczekamy z nią na strażaków!"
- „Okej, słyszeliście zabieramy go, a w karetce podajcie mu krystaloidy i płyny!"
Zespół Wiktora pojechał, a my zajęliśmy się naszą poszkodowaną. Jej stan również zaczął się pogarszać, a najgorsze było to, że strażacy jeszcze nie dojechali.
- „Martyna spróbuj ją jakoś zbadać, a Ty Nowy podaj jej kroplówkę." - zawołałam.
- „A Pani?"
- „Muszę coś wymyślić." - mruknęłam cicho.
Odeszłam kawałek dalej, zostawiając poszkodowaną z ratownikami. Złapałam radio:
- „Ruda, gdzie jest ta straż?!"
- „Zatrzymał ich duży wypadek w centrum. Mają kilka zakleszczonych osób. Trochę im się zejdzie."
- „Trochę?! Czyli ile?! Ona musi trafić natychmiast do szpitala!"
- „Będą najwcześniej za 15 minut, robią co mogą."
- „To niech zrobią więcej!" - krzyknęłam zła.
- „Pani doktor, ciśnienie leci! Wpadła we wstrząs! Zaraz nam się zatrzyma!" - usłyszałam krzyk Martyny.
- „Cholera!" - mruknęłam i biegiem, wróciłam do nich.
- „Martyna, podaj jej więcej płynów i jedną adrenalinę, ja ją osłucham, a Ty Nowy leć, popytaj po ludziach, może ktoś ma narzędzia i nam pomoże!"
Nowy skinął głową i pobiegł, a ja osłuchałam kobietę, po czym odbarczyłam ją i podałam jej płyny. Niestety nic więcej nie mogłam zrobić, brakowało mi dostępu.
- „Kiedy przyjedzie straż?" - zapytała niepewnie Martyna.
- „Najwcześniej za 15 minut. Był groźny wypadek w centrum."
Dziewczyna przerażona popatrzyła na mnie, a ja zorientowałam się, że kobieta nie oddycha.
- „Cholera, zatrzymała się!" - mruknęłam bezradnie.
W tym samym momencie przybiegł Nowy z jakimś młodym chłopakiem.
- „Odsuńcie się. Spróbuję wyłamać te drzwi. Nie mam specjalistycznego sprzętu, ale ten powinien wystarczyć. Byłem kiedyś strażakiem w ochotniczej straży." - zawołał, po czym zaczął mocować się z drzwiami.
Po kilku minutach udało mu się i wyłamał je. Mając dostęp od razu zajęłam się kobietą. Z pomocą Nowego wyciągnęłam ją z samochodu na deskę, Martyna podłączyła monitor, a ja choć byłam już bardzo zmęczona, rozpoczęłam reanimację. Po jakimś czasie pojawił się rytm do defibrylacji, a po trzech strzałach kobieta wróciła. Następnie zaintubowałam ją, Nowy podał jej płyny i zabraliśmy ją do karetki.
- „Dziękuję Panu." - zawołałam do młodego chłopaka, po czym poinformowałam Rudą:
- „Tu 23S..."
- „Tak 23S?"
- „Ruda, odwołaj strażaków, uwolniliśmy poszkodowaną i wieziemy ją do szpitala. Niech czekają z gotową salą operacyjną i niech wezwą anestezjologa i chirurga."
- „23S - przyjęłam."
Na szczęście podróż przebiegła bez przeszkód i od razu po przyjeździe poszkodowana trafiła na stół operacyjny.
Gdy wyszliśmy ze szpitala i umieściliśmy sprzęt w karetce, podszedł do nas zespół Wiktora.
- „Co tak długo?" - zapytał Piotrek.
- „Po prostu był wypadek w centrum i strażacy nie dojechali. Musieliśmy sobie poradzić sami. A dodatkowo poszkodowana zatrzymała nam się, nim wyciągnęliśmy ją z samochodu." - odparła Martyna.
- „Tak, ale na szczęście Pani doktor zachowała zimną krew i wysłała mnie na poszukiwania narzędzi. Już w drugim domu znalazłem byłego strażaka. Z jego pomocą udało się nam ją uwolnić." - dodał Nowy.
- „Właśnie, gdyby nie Ania to byśmy jej nie uratowali." - potwierdziła z uśmiechem ratowniczka.
- „Oj nie przesadzajcie. Nic takiego nie zrobiłam." - zaprotestowałam, lekko się rumieniąc.
Wiktor uśmiechnął się do mnie, po czym mnie przytulił.
- „Niech już Pani doktor nie będzie taka skromna, należą się Pani gratulacje." - odparł z uśmiechem Nowy, po czym dodał, spoglądając na zegarek:
- „O, już 18.00, a skoro to koniec dyżuru to życzę wszystkim wesołych i udanych świąt, spędzanych w gronie najbliższych. A teraz uciekam. Cześć!"
- „Wesołych świąt i udanego koncertu, Gabryś." - odpowiedziałam z uśmiechem.
Chłopak uśmiechnął się i zniknął w bazie, a po chwili wyszedł z niej przebrany i pobiegł do samochodu.
- „To my też będziemy się zbierać, prawda Martynka?" - zapytał Piotrek, przytulając swoją dziewczynę.
- „Jasne Piotruś, czas najwyższy." - odparła ratowniczka, po czym podeszła do mnie i przytuliła mnie, szepcząc:
- „Będzie dobrze Aniu. Wesołych świąt."
- „Tobie też."
Po tym Martyna życzyła to samo Wiktorowi. Piotrek przytulił doktora, szepcząc mu coś na ucho, po czym podszedł do mnie. Spojrzałam na niego nieśmiało, a on uśmiechnął się niepewnie i powiedział:
- „Pani doktor, ja przepraszam. Głupio się zachowałem, a wcale tak nie myślę. Przecież wiem jaki jest Potocki i że dobrowolnie nie wróciłaby Pani do niego. Byłem zły, ale tak naprawdę to nie na Panią. Przepraszam."
Uśmiechnęłam się, czując ulgę, że Piotrek jednak jest po mojej stronie. Chwilę potem przytuliłam chłopaka, powstrzymując napływające do oczu łzy.
- „Już dobrze. Najważniejsze, że zrozumiałeś swój błąd. Mam nadzieję, że spędzisz udane święta z Martynką."
- „Ja też. Pani też życzę miło spędzonego czasu z doktorem i Zośką." - odparł z wyraźną ulgą w głosie.
- „Piotrek, proszę Cię. Jesteśmy już po dyżurze, nie mów do mnie Pani lub Pani doktor. Po dyżurze lub w czasie przerw jestem tylko Anią lub Anką."
- „Ale ja tak nie umiem. Czuję do Pani zbyt duży szacunek, żeby tak po prostu..." - zaprotestował.
- „Piotrek, nie obrażę się, nie lubię jak dobrzy znajomi zwracają się do mnie na Pani. A poza tym przecież znamy się nie od dziś. Niedługo minie pięć lat naszej znajomosci, a Ty ciągle do mnie tak oficjalnie." - przerwałam mu ze śmiechem.
- „No, nie wiem, ale dobrze, Pa... to znaczy Aniu."
Uśmiechnęłam się i stwierdziłam:
- „Od razu lepiej. Wesołych świąt Piotrek."
- Tobie też..., Aniu." - odparł wciąż się jeszcze lekko wahając.
Po tym para zakochanych zniknęła w bazie i zostaliśmy sami. Wiktor uśmiechnął się, po czym przytulił mnie mocno.
- „Jak mi tego brakowało." - szepnął, po czym poszliśmy do bazy się przebrać.
Gdy wyszliśmy z szatni, w bazie nikogo nie było, bo niektórzy skończyli już dyżur, a inni, którzy mieli dyżur w święta, pojechali na wezwanie.
Uśmiechnęłam się, rozglądając się po bazie. Prawie miesiąc już tutaj nie byłam, ale prawie nic się nie zmieniło. Jedyną zmianą była choinka i ozdoby świąteczne.
- „To Artur pozwolił Wam na takie głupotki?" - zapytałam, powstrzymując śmiech.
- „Jak widzisz, został przegłosowany." - odparł ze śmiechem Wiktor.
Zaśmiałam się, po czym założyłam płaszcz i czapkę. Wiktor też się ubrał i ruszyliśmy do samochodu. Jednak nim wyszliśmy z bazy, Wiktor nagle zatrzymał się w drzwiach. Zdziwiona spojrzałam na niego.
- „Spójrz w górę Aniu." - odparł łagodnie.
Spojrzałam w górę i ze zdziwieniem zauważyłam wiszącą tam samotnie gałązkę jemioły. Spojrzałam rozbawiona Wiktorowi w oczy i spytałam:
- „Ciekawe, kto ją tutaj powiesił?"
- „Pewnie nasz Piotruś, żeby mieć wymówkę, żeby pocałować naszą Martynkę, ale nie ważne..." - powiedział rozbawiony, po czym nie czekając wbił mi się w usta, całując mnie namiętnie. Z radością odwzajemniłam ten gest. Przez dłuższą chwilę namiętnie się całowaliśmy, po czym Wiktor czule mnie przytulił. Oboje bardzo stęskniliśmy się za sobą po tych kilku dniach rozłąki.
- „To co kochanie, wracamy do domu?" - zapytał cicho.
- „Tak." - szepnęłam szczęśliwa.
Po tym pobiegliśmy, śmiejąc się do samochodu, a po przyjemnej 40 minutowej podróży stanęliśmy pod naszym domem.
Wysiedliśmy i ruszyliśmy ścieżką do domu. Tam Wiktor otworzył drzwi, a ja niepewnie weszłam do domu. Bałam się konfrontacji z Zosią. A co jeśli dziewczynka mi nie wybaczy?
Po wejściu od razu zostaliśmy przywitani przez podekscytowanego Fafika. Zdjęłam buty, płaszcz i czapkę, po czym spojrzałam zestresowana na Wiktora, a on pocieszająco uścisnął mnie za ramię. Niepewnie ruszyłam w stronę jadalni, skąd docierało światło. Gdy weszłam, przystanęłam w progu, patrząc na widok, który tam zastałam.
A mianowicie Zosia siedziała samotnie przy nakrytym świątecznie stole. Wpatrywała się w okno, pogrążona w myślach. Nawet nie usłyszała, że weszliśmy. Była smutna. Na jej kolanach leżała Miłka, a dziewczynka głaskała ją bezwiednie.
W jednej chwili przeszył mnie złowrogi dreszcz i poczułam nieprzyjemne dejà vu. Przed oczami stanęła mi identyczna scena z tą różnicą, że to ja siedziałam przy stole, a nie Zosia. Siedziałam tak samo w każde święta Bożego Narodzenia w Stanach. Samotna, smutna, przerażona. To był jedyny czas w roku, kiedy mogłam odpocząć od mojego prześladowcy, jednak zawsze odczuwałam lęk, że jednak być może on wróci. Przypomniałam sobie też moje ostatnie święta przed ucieczką do Polski. Były gorsze od wcześniejszych, a mianowicie dzień przed wyjazdem, czyli tydzień przed świetami Potocki dowiedział się, że odwołano jego lot z powodu złych warunków atmosferycznych. Wpadł wtedy w prawdziwy szał i oczywiście wyładował go na mnie. Nawet nie pamiętam, co dokładnie mi wtedy zrobił, wiem tylko, że bardzo szybko straciłam przytomność. Ocknęłam się dopiero następnego dnia. Na szczęście Potocki gdzieś sobie poszedł i wrócił do domu padnięty, więc od razu poszedł spać. Niestety ta sytuacja powtórzyła się dzień przed Wigilią. Znów niewiele co pamiętam, ale wiem, że następnego dnia obudziłam się zamknięta w tym „pokoju". Na telefonie przeczytałam złośliwego SMS-a od mężczyzny, że wreszcie jego lot doszedł do skutku. Dodatkowo życzył mi wesołych świąt i zapewnił, że zobaczymy się po trzech króli. Przerażona zorientowałam się, że jestem zamknięta w tym „pokoju". Wpadłam w lekką panikę, jednak na szczęście udało mi się uwolnić. Doskonale pamiętam jak przerażona siedziałam w kuchni, wpatrując się pustym wzrokiem w ścianę. Wszystko mnie bolało, a łzy ciurkiem leciały po twarzy.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Przestraszona podskoczyłam, wracając do rzeczywistości. Zorientowałam się, że tak samo jak we wspomnieniu po moich policzkach płyną łzy. Szybko je starłam, po czym smutnym wzrokiem spojrzałam na Wiktora. Następnie niepewnie podeszłam do córki. Kucnęłam i położyłam jej rękę na ramieniu, powodując, że zaskoczona dziewczynka podskoczyła, sprawiając, że spłoszona Miłka zeskoczyła z jej kolan. Zosia odwróciła się i spojrzała na mnie. W jej oczach pojawiły się łzy, po czym bez słowa wtuliła się we mnie. Przytuliłam ją, pozwalając własnym łzom płynąć. Po jakimś czasie Zosia zapytała, wpatrując się we mnie uważnie:
- „Wróciłaś do nas, mamo? Już na zawsze? Błagam Cię nie odchodź, ja już będę grzeczna, nie będę sprawiać Wam kłopotów."
- „Zosiu, córeczko to nie Twoja wina. Ty zawsze jesteś grzeczna i starasz się robić wszystko jak najlepiej. To ja potrzebowałam przemyśleć wszystko. Przepraszam, że się nie odzywałam."
- „Czyli już jest dobrze? Nie zostawisz nas tak jak mama?"
- „Nie kotku. Kocham Was." - szepnęłam, tuląc dziewczynkę i płacząc.
- „Mami nie płacz, już dobrze. Najważniejsze, że jesteś."
Uśmiechnęłam się przez łzy, a stojący do tej pory przy drzwiach Wiktor, podszedł do nas i przytulił nas mocno.
- „Kocham Was."
- „My Ciebie też." - odpowiedziałyśmy równocześnie.
- „Skoro już jest okej, to idźcie się przygotować, a ja podgrzeję barszcz, pierogi, ryby i nakryję do stołu." - zawołała uśmiechnięta Zosia.
Uśmiechnęłam się delikatnie, ocierając łzy i odpychając od siebie nieprzyjemnie wspomnienia. Teraz liczyły się tylko obecne święta spędzane z najbliższymi mi osobami. Uśmiechnięta, w lepszym nastroju poszłam do sypialni się przygotować. W drzwiach minęłam się z Wiktorem. Mężczyzna był już przebrany, przytulił mnie lekko i powiedział, żebym na spokojnie się przygotowała, a on pomoże Zosi nakryć do stołu. Skinęłam głową i weszłam do sypialni zabrać potrzebne rzeczy, i wybrać strój na wieczór.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz