30. Uratowana?

443 19 15
                                    

Widząc jak Zosia przechyla się przez barierkę mostu, nie myślałam długo. Zadziałałam instynktownie. Nie myśląc o konsekwencjach, zrobiłam chyba najgłupszą rzecz w moim życiu. Podbiegłam. Widziałam, jak dziecko wypadło poza barierkę, jednak w ostatniej chwili chwyciłam ją za rękę. Zosia nie była ciężka, jednak ja byłam wykończona po całym dniu. Trzymałam ją, przewieszona przez ten most. Wiedziałam, że zaraz albo ją puszczę, albo spadnę razem z nią. Ta chwila trwała dla mnie wieczność, choć w rzeczywistości pewnie trwała może z parę minut. Już naprawdę czułam, że wylecę poza tę barierkę, gdy ktoś podbiegł i pomógł mi wciągnąć dziewczynkę na most, a po chwili była już bezpieczna w ramionach taty. Tym kimś kto mi pomógł okazał się Stanisław. To dlatego przebiegł na drugą stronę, chciał chwycić dziecko od tyłu. Pierwszy raz byłam mu wdzięczna.
Usiadłam na podłodze, opierając się plecami o barierki. Oddychałam ciężko, starając się uspokoić walące serce. Tak bardzo mało brakowało. Jeszcze chwila, a spadłabym razem z Zosią paręnaście metrów w dół na plażę. Starałam się uspokoić, choć niezbyt mi to wychodziło. Wciąż byłam przerażona, a przed oczami miałam zwisające dziecko. Jeszcze nigdy się tak nie bałam, albo nie, podobnie bałam się jak Asia zlatywała w dół w tym samolocie. Te dwa wydarzenia były najgorszymi momentami w moim życiu. Tak bardzo się bałam. A teraz z trudem oddychałam. Siedziałam sama, jednak po chwili przykucnęła przy mnie Martynka, pytając:
- „Aniu, w porządku?"
Z początku nie mogłam wykrztusić żadnego słowa. Ratowniczka widząc, z jakim trudem oddycham, szybko zmierzyła mi parametry i podała torebkę, każąc powoli przez nią oddychać. Po jakimś czasie udało mi się uspokoić i zacząć w miarę spokojnie oddychać.
- „Aniu, w porządku?" - ponownie zapytała dziewczyna.
- „Tak." - wykrztusiłam, rozedrganym jeszcze ze strachu głosem.
- „Anka, to było takie głupie. Przecież mogłaś spaść." - zganiła mnie lekko przestraszona ratowniczka, podając butelkę z wodą.
- „Wiem, ale nie mogłam, inaczej... Zosia... ja musiałam... ona nie mogła..." - jąkałam się.
- „Cii, już dobrze. Zosia jest bezpieczna. Wiktor i Potocki zabrali ją do karetki." - uspokoiła mnie, delikatnie mnie przytulając, po czym dodała z lekkim wyrzutem: - „Tak bardzo się o Ciebie bałam."
Delikatnie uśmiechnęłam się do dziewczyny. To było takie miłe, to jak bardzo się o mnie troszczy. Napiłam się wody, posiedziałem jeszcze chwilę, po czym dziewczyna ponownie sprawdziła mi parametry. Były w porządku, więc zapytała:
- „Już dobrze? Dasz radę wstać?"
Skinęłam głową i z pomocą Martynki się podniosłam. Powoli ruszyliśmy w stronę karetki.
Tam Wiktor sprawdzał parametry córki, Stanisław się mu przyglądał, a Artur zajmował się Piotrkiem. Martynka po upewnieniu się, że napewno dobrze się czuję, szybko ruszyła w stronę Artura i Piotrka. Ja podeszłam niepewnie do Wiktora. Mężczyzna był w takim amoku, że nawet mnie nie zauważył. Dopiero jak się odezwałam, podniósł na mnie półprzytomny wzrok.
- „Wszystko w porządku?"
- „Tak, jest stabilna, dzięki Bogu."* - odparł cicho.
Skinęłam głową i spojrzałam na bladą twarz dziewczynki. Straciła przytomność zaraz po tym jak Stanisław ją wciągnął na most, nie wiem dlaczego. Wiktor odszedł porozmawiać z Potockim, a ja patrzyłam na parametry dziewczynki. W pewnym momencie, zauważyłam, że zaczynają szaleć. Nie, błagam, tylko nie to. Nie teraz, nie teraz, kiedy było już w porządku.
- „Wiktor! Ona zwolniła! Bardzo zwolniła! Do czterdziestu! Łapie bezdechy! Saturacja 75! Ciśnienie 130 na 80!"* - zawołałam przerażona do Wiktora.
Ten momentalnie znalazł się przy mnie.
- „Było w normie! Parametry w porządku! Co się dzieje?!"* - zawołał wyraźnie przestraszony, patrząc na mnie z wyrzutem.
- „Wiem!"* - odparłam zmartwiona. Też bałam się o dziewczynkę.
Parametry wciąż szalały. Wiktor był w totalnej rozsypce, ja zresztą też.
- „Może to jakieś ciało obce?"* - zasugerowałam Wiktorowi, ten od razu sprawdził jej usta, po czym zawołał:
- „Cholera, skąd ten obrzęk? Ona ma popatrzono drogi oddechowe!"*
Patrzyłam przerażona. Ale jak?Przecież musiała się wcześniej poparzyć. Ale czym?
Wtem zrozpaczony Wiktor krzyknął:
- „Ona się nam zaraz udusi!"*
Po czym zaczął bez przerwy błagać: „Zosiu, Zosiu, nie rób mi tego! Zosiu! Co się dzieje? Co się dzieje? Zosia! Zosiu, oddychaj!"*
Patrzyłam na niego z bólem. Ile musiało go to kosztować. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić co teraz czuje. Sama nie miałam dzieci, ale widząc Zosię w takim stanie, byłam przerażona.
W pewnym momencie zobaczyłam, że Stanisław stoi i się nam przygląda. Miał niewzruszony wyraz twarzy. Czy to możliwe, żeby miał coś z tym wspólnego? Co się tak naprawdę wydarzyło tam na tym moście? Byłam tak skupiona, żeby wytrzymać, utrzymać dziewczynkę i nie spaść, że nie wiem co dokładnie zrobił Stanisław, aby wciągnąć dziecko. Pierwsze co pamiętam, gdy zaczęłam ponownie kontaktować, to bezpieczna już Zosia w ramionach Wiktora. Mam tylko nadzieję, że Stanisław nie posunął się do tego, żeby mszcząc się na mnie, zrobić krzywdę temu niewinnemu dziecku.
Po jakimś czasie, który trwał dla mnie i Wiktora całą wieczność, udało nam się ustabilizować stan Zosi i szybko zabraliśmy ją do szpitala, gdzie od razu zajął się nią Michał. Zrozpaczony Wiktor został przy córce, jednak ja musiałam wrócić znowu na plażę, bo zostało do przewiezienia jeszcze wielu rannych. Najchętniej zostałabym, czuwając razem z Wiktorem przy Zosi.
Gdy dojechaliśmy nadal panował chaos, znów nie wiedziałam w co ręce włożyć. Byłam wykończona, a do tego z nadmiaru wrażeń zaczęło mi się kręcić w głowie. Szłam do kolejnego poszkodowanego, gdy nagle nie zauważyłam wystającej z piachu gałęzi, potknęłam się i upadając, mocno rozcięłam sobie rękę. Momentalnie popłynęła mi krew, jednak szybko założyłam bandaż, nawet nie przemywając rany i ruszyłam dalej pomagać. Byłam już dawno po dyżurze, jednak wezwań wciąż przybywało, a brakowało lekarzy. Dopiero gdzieś w późnych godzinach wieczornych, udało nam się opanować ten sajgon.
Wracaliśmy właśnie do szpitala, odwożąc ostatniego pacjenta. Miałam mu właśnie zrobić zastrzyk, kiedy poczułam tak mocny ból, że wypuściłam z ręki strzykawkę, syknęłam i momentalnie do oczu napłynęły mi łzy. Martynka od razu to zauważyła.
- „Aniu, co się stało?"
- „Nic" - szepnęłam, jęcząc z bólu.
- „Ładne mi nic." - mruknęła pod nosem.
Zrobiła zastrzyk naszemu pacjentowi, po czym odwróciła się do mnie. Kazała mi usiąść i delikatnie ujęła moją dłoń. Delikatnie rozcięła prowizoryczny opatrunek i przyjrzała się ranie.
- „Anka, czemu nie powiedziałaś?" - jęknęła, spoglądając na mnie.
Milczałam, tak naprawdę sama nie wiem dlaczego nie powiedziałam.
- „Ania, gdybyś powiedziała, to wcześniej opatrzyłabym Ci tę ranę, a tak wdało się zakażenie. Odkażę Ci to i zabandażuję, ale i tak Michał będzie musiał to obejrzeć."
Dziewczyna szybko odkaziła mi ranę, zatamowała krwawienie i obandażowała. Po tym spojrzała na mnie.
- „Aniu, Ty nie możesz wszystkiego ukrywać. My chcemy Ci pomóc, ale nie zrobimy tego, dopóki nam nie zaufasz."
Skinęłam smutna głową. Wiedziałam to, ale przez Stanisława naprawdę trudno mi było komukolwiek zaufać, a do tego w Stanach zawsze mogłam liczyć wyłącznie na siebie.
Brunetka mocno mnie przytuliła, po czym dojechaliśmy na SOR. Oddaliśmy pacjenta, a Martyna poinformowała Michała o moim wypadku. Dobrze wiedziała, że sama nic mu nie powiem. Michał wysłał pacjenta na badania, po czym zajął się mną. Delikatnie obejrzał ranę, oczyścił ją i zrobił mi potrzebne badania, aby dowiedzieć się z jakim zakażeniem ma do czynienia. Po tym zabandażował mi ranę i kazał mi odpocząć, i poczekać na wynik.
Po jakieś godzinie miał wynik. Na szczęście okazało się, że operacja nie będzie potrzebna, że skończy się tylko na przyjmowaniu antybiotyku przez następny tydzień.
Na pożegnanie Michał zganił mnie:
- „Aniu, żeby mi to było ostatni raz! Przecież dobrze wiesz jak groźne są zakażenia. Zacznij wreszcie przejmować się też swoim zdrowiem, a nie tylko innych! Twoje zachowanie na moście też było skrajnie nieodpowiedzialne!"
Wiedziałam, że ma rację, ale nie potrafiłam inaczej. Zawsze byłam gotowa zrobić wszystko dla innych, łącznie z narażaniem się na niebezpieczeństwo.
Michał przytulił mnie i szepnął:
- „Aniu, zacznij choć trochę bardziej na siebie uważać. Wiele osób tutaj, nie darowałoby sobie, gdyby coś Ci się stało."
Uśmiechnęłam się do niego niepewnie, zastanawiając czy naprawdę po raz pierwszy w moim życiu komuś na mnie zależy.
- „Idź do Wiktora i Zosi. Zosia leży na OIOM-ie, a Wiktorowi przyda się wsparcie." - odparł Michał z uśmiechem.
Uśmiechnęłam się i pożegnałam, dziękując za pomoc.
Idąc, zastanawiałam się nad pewną sprawą, która nie dawała mi spokoju. Czemu Zosia ma poparzone drogi oddechowe?
Po drodze spotkałam pielęgniarkę, która zajmowała się chorymi w szpitalu polowym.
- „Dzień dobry, Pani Doktor, a raczej bardziej adekwatne byłoby dobry wieczór." - zagadnęła pielęgniarka.
Uśmiechnęłam się, po czym odpowiedziałam:
- „A, dobry wieczór, Pani Dagmaro. Miałabym do Pani pytanie."
- „Tak?"
- „Tam, w szpitalu polowym, to Doktor Potocki, jakich leków używał?" - zapytałam prosto z mostu.
Zaskoczona kobieta spojrzała na mnie, jednak po chwili wymieniła mi leki. Były normalne, dopóki nie doszła do eteru. Przerwałam jej:
- „Kiedy i do czego był mu potrzebny eter?"
- „Z lekarzy tylko on go używał i to chwilę przed wejściem na most. Pytałam go, po co mu ten lek, ale zignorował mnie."
Skinęłam głową, podziękowałam i pożegnałam się z kobietą.
Czyli moje podejrzenia się niestety potwierdziły. Stanisław faktycznie skrzywdził Zosię. Tylko dlaczego on to zrobił?!
W jednej chwili, zmieniłam kierunek i ruszyłam w stronę jego gabinetu. Weszłam bez pukania. Choć czułam strach, to jeszcze bardziej byłam wściekła.
- „Dlaczego to zrobiłeś?! Co ona Ci takiego zrobiła?!" - zawołałam.
- „Ale, o co Ci chodzi, Aniu? Co się takiego stało?" - odparł ze spokojem, udając, że nie wie o co mi chodzi.
- „Ty już dobrze wiesz, o co mi chodzi! Czemu podałeś Zosi eter?!"
- „Musiałem ją jakoś ściągnąć. Nie wiedziałem, że tak zareaguje." - odparł niewinnie, z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem.
- „Tak, nie wiedziałeś." - mruknęłam ironicznie pod nosem, po czym będąc już przy drzwiach, odwróciłam się jeszcze i zawołałam: - „Zostaw ją w spokoju! Rozumiesz?! Nie masz prawa jej skrzywdzić!"
Po tym wściekła wyszłam, trzaskając drzwiami. Jak On mógł to zrobić?!
Po chwilowym, bezcelowym kręceniu się w kółko po korytarzu, trochę się uspokoiłam i ruszyłam w stronę SORu. Tylko co ja teraz powiem Wiktorowi? Jak mu powiem, że „mój mąż" skrzywdził jego córkę? Przecież on go zabije!

*Cytaty pochodzą z odcinka 93.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz