67. Tragiczna wiadomość

334 21 20
                                    

Dziś od rana miałam dziwne przeczucie, że stanie się coś niedobrego i niestety miałam rację, bo w południe, gdy oddawałam pacjenta, Potocki mnie zatrzymał, pytając:
- „Słyszałaś nowinę?"
Przy tym głupkowato się uśmiechał. Wiedziałam, że stało się coś strasznego. Wybiegłam z SORu i będąc już w bazie, włączyłam telewizor. W wiadomościach mówili o kolejnym załamaniu pogody i o tym, że część załogi nie wróciła do kolejnego schronienia.
Momentalnie wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Benka, który od razu poinformował mnie, że niestety Wiktor jest w tej części co nie wróciła. Nie dowierzałam w to, więc dopytywałam drżącym głosem, powstrzymując płacz:
- „Ale jesteście pewni? Może ktoś się pomylił? Może chodzi o kogoś innego?"*
Słuchałam ze smutkiem słów Benka, machając ręka Piotrkowi, który właśnie wszedł i chciał o coś zapytać, żeby był cicho.
- „A rozumiem. Jak będziecie mieć jakieś informacje, to... Dobrze, dzwońcie natychmiast."* - zakończyłam płaczliwie.
Piotrek od razu zapytał:
- „Co z nim?"*
Spojrzałam na niego i Martynkę z bólem w oczach.
- „Udało się na chwilę odzyskać łączność z bazą..."* - przerwałam, przełykając ślinę.
- „No i co?"* - zapytała, zniecierpliwiona Martyna.
- „Część ekipy nie zdążyła wrócić przed złamaniem pogody..."* - odparłam.
- „Czy...?"* - zaczął niepewnie Piotrek.
- „Wśród nich jest Wiktor..."* - oparłam prawie szeptem i nie dając rady dużej tego powstrzymać, wybuchnęłam płaczem.
Piotrek z rozpaczy zwalił wszystko z blatu i rzucił kurtkę na ziemię, po czym usiadł, płacząc.
Martynka momentalnie usiadła obok mnie i mocno mnie przytuliła. Czułam, że płacze.
Sama byłam w totalnej rozsypce. Wiktor, mój Wiktor... Płakałam nie mogąc się powstrzymać. Nigdy nie płakałam tak bardzo jak teraz. Wtulona mocno w Martynę, łkałam z bólu, strachu i tęsknoty.
Po jakimś dłuższym czasie zaczęłam się powoli uspokajać. Wciąż leżałam, wtulona w Martynkę, ale już tak bardzo nie płakałam.
W pewnym momencie usłyszałam Artura:
- „Uprzątnijcie tutaj..."*
Nie dotarło to do mnie dopóki Piotrek nie krzyknął:
- „Nie słyszał Pan?!"*
- „Słyszałem, wiem o wszystkim. Posprzątajcie. Wiem co o mnie myślicie. Tysiące kilometrów stąd Wiktor walczy o życie, a ja Wam tutaj zatruwam głowę ze sprzątaniem."* - powiedział Artur.
Nie chciałam tego słuchać, ani nic robić. Chciałabym, żeby to wszystko okazało się tylko snem. Zrozpaczona, powstrzymując łzy, wyszeptałam:
- „Artur, proszę Cię, nie dzisiaj..."*
- „Ostatnio dużo się zdażyło... dużo złego. Odeszła Renata... później twój ojciec. Widzę przecież jak przeżywasz. Teraz Wiktor...
Wszyscy odczuwamy to samo. Bezsilność... smutek... złość...
Wiecie co możemy zrobić? Pomóc naszym pacjentom. Bo za chwilę ktoś zadzwoni i będzie potrzebować nas.
Naszej siły, koncentracji i wiary, że się uda."* - odparł Artur, po czym dodał:
- „Ja nie jestem magikiem i nie sprawię, że wszystkie problemy znikną, ale jedyne co mogę zrobić, to zadbać o Was najlepiej jak umiem. Upewnić się, że nie jesteście głodni. Bo jeśli ktoś zadzwoni, to będzie potrzebował sprawnych ratowników, a nie snujących się cieni."*
W międzyczasie jego monologu, dostawca przyniósł pizzę, którą Artur zamówił. Po tym mężczyzna otworzył pudełka i kazał nam zjeść.
Nie miałam ochoty nic jeść i złe się czułam, ale Martyna namówiła mnie, żebym zjadła chociaż jeden kawałek.
Potem Ruda podała nam wezwanie. Piotrek się poderwał, żeby iść, ale Artur go zatrzymał i wysłał Adama. Ja też chciałam iść, ale wezwanie było proste, więc Artur wysłał podstawę, czyli Adama i Lidkę.
Położyłam się przygnębiona na kanapie. Chciało mi się płakać, ale nie miałam na to siły.
Artur zmusił Piotrka, żeby zjadł kawałek pizzy, po czym razem gdzieś poszli. Zostałyśmy tylko we dwie, ja i Martyna.
Dziewczyna podeszła do mnie i odezwała się niepewnie:
- „Aniu, chodź, zjesz coś jeszcze, a potem odwiozę Cię do domu."
- „Martyna, zostaw mnie." - odparłam.
- „Nie, Anka Ty musisz odpocząć i nie możesz się denerwować."
- „Nie rozumiesz! Daj mi spokój!" - podniosłam lekko głos.
- „Ale..." - zaczęła, ale jej przerwałam:
- „Ty nie wiesz, jak ja się czuję! Właśnie straciłam najważniejszą osobę! Wciąż mam pod górkę! Najpierw rak! Pobyty w szpitalu! Chemia, która nie działała! Potem diagnoza: dwa miesiące życia! Potem Potocki! On mnie zamykał! Kontrolował! Bił! Podawał w nadmiarze leki! Uwolniłam się od niego, przez chwilę było super, ale nie! Teraz ta wyprawa Wiktora! Ja nawet nie wiem, czy on jeszcze żyje!
A Ty co masz piękne i bezproblemowe życie! Nigdy nie miałaś poważnego wypadku! Masz Piotrka! Nie jesteś sama! Daj mi wreszcie święty spokój!"
Po moim wybuchu urażona dziewczyna wybiegła z bazy bez słowa. Do mnie od razu dotarło co właśnie powiedziałam.
- „Martyna, przepraszam..." - zawołałam, ale było już za późno.
Rozpłakałam się, właśnie straciłam kolejną osobę i to wszystko moja wina. Nie wiem ile płakałam, ale w końcu zasnęłam na kanapie w bazie.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz