146. Pasmo nieszczęść

206 16 15
                                    

Dzisiejszy dyżur należał do jednych z najgorszych. Najpierw wypadek masowy na dość niebezpiecznym skrzyżowaniu, a potem wybuch w bloku, spowodowany wyciekiem gazu. Już dawno nie mieliśmy aż tylu poszkodowanych. Mieliśmy ręce pełne roboty, a rannych tylko przybywało. Jakby tego wszystkiego było mało, to okazało się, że jednym z poszkodowanych jest Góra, przez co Lidka prawie zupełnie straciła głowę. Dobrze wiedziałem, że zależy jej na mężczyźnie. Na szczęście po dość długiej reanimacji udało nam się przywrócić Arturowi krążenie, więc wysłałem go z Aro, Lidką i Kędziorem do szpitala. Sam zająłem się innymi poszkodowanymi. Wciąż próbowałem skontaktować się z Adamem, który nagle zniknął mi z oczu. Po chwili usłyszałem, że jest w bloku, bo w jednym z mieszkań znajduje się dziecko. Przerażony kazałem mu je wyprowadzić. Po chwili chłopczyk wybiegł z bloku. Niestety Adam nie wyszedł, a po kolejnej minucie znów usłyszeliśmy huk wybuchu. Zawaliła się kolejna ściana bloku, a Adam był w środku. Zdenerwowany chwyciłem radio i zawołałem przez nie ratownika, ale nie było żadnego odzewu. Wiedziałem, co to może znaczyć, ale nie chciałem tego do siebie dopuścić. Piotrek, który dojechał na miejsce chwilę przed wybuchem, kłócił się teraz ze strażakami, za wszelką cenę chcąc ratować Adama. Sam miałem lekki mętlik w głowie. Po chwili strażak krzyknął, że w piwnicy znaleźli przygniecioną kobietę w ciąży i potrzebują pomocy, bo na razie nie są w stanie jej wyciągnąć. Od razu udałem się za strażakiem. Kazałem ratownikom zostać na zewnątrz, ale oczywiście Piotrek mnie nie posłuchał i wbiegł do budynku, a potem na piętro, szukając Adama. Sam udałem się pomóc kobiecie. Zbadałem ją, na razie było w porządku, jednak i tak powinniśmy ją jak najszybciej wyciągnąć. Strażacy kombinowali co zrobić, a ja uspokajałem kobietę. W pewnym momencie usłyszałem drżący głos Piotrka, oznajmiający, że znalazł Adama. Czując, że coś jest nie tak, zapytałem w jakim jest stanie. Chłopak długo milczał, aż w końcu przerywanym, zapłakanym głosem powiadomił mnie, że Adam ma przebitą klatkę piersiową jakimś prętem, a dodatkowo przygniecioną nogę. Zamarłem, zastanawiając się jak im pomóc na odległość, bo przecież nie mogłem zostawić tej kobiety. Kazałem Piotrkowi zbadać parametry Adama, po czym podać mu leki. W międzyczasie strażacy zdobyli sprzęt i próbowali podnieść belkę, która przygniotła kobietę. Niestety nie udało im się, a dodatkowo naruszyli niestabilną konstrukcję, więc posypał się gruz. Z początku na głowę spadły mi tylko drobne odłamki gruzu i tynku, jednak potem spadły cegły, a jedna z nich uderzyła mnie mocno w głowę. Straciłem przytomność.
Nie wiem po jak długim czasie ocknąłem się. Z trudem poruszyłem się. Bolała mnie głowa i ramiona, a dodatkowo trudno mi się oddychało. Przerażony i zdezorientowany rozejrzałem się. Było bardzo ciemno. Po chwili do mojego zamglonego umysłu wkradł się przerażony głos kobiety, która nawoływała mnie, prosząc, żebym nie zostawiał jej samej. Z trudem wstałem i zbliżyłem się do niej. Uspokoiłem ją i zbadałem. Po tym spojrzałem na strażaka, który był z nami. Minę miał nietęgą, z czego wywnioskowałem, że jest bardzo źle. Okazało się, że spadający gruz przysypał wejście i odciął nam drogę ucieczki. Zmęczony i przestraszony otarłem spocone i zakrwawione czoło. Było źle, ba nawet bardzo źle. Sięgnąłem po radio, próbując skontaktować się z Piotrkiem. Po chwili chłopak odezwał się, błagając, żebym do niego przyszedł i mu pomógł, bo Adam umiera.
- „Wiktor potrzebuję Cię, słyszysz? Nigdy Cię nie potrzebowałem tak jak teraz. On umiera, słyszysz?"*
I co ja mam mu do cholery powiedzieć?! Że nie mogę, że mnie przysypało?! Przecież on jest tak zrozpaczony, że nie zrozumie tego.
- „Piotrek?"* - zapytałem.
Po chwili usłyszałem jego zdenerwowany głos:
- „Gdzie jesteś, do cholery?"*
- „Sytuacja się skomplikowała. Nie dojdę do Was."* - mruknąłem z trudem.
- „Musisz. Potrzebuję Cię."*
- „Nie mogę. Przysypało mnie."* - powiedziałem załamany.
- „To się odkop! Adam umiera!"*
- „Jak to umiera?"*
- „Ja sam tego nie mogę zrobić, słyszysz? Potrzebuję Cię, rozumiesz?"*
- „Piotrek, weź się w garść. Co to znaczy, że umiera? Parametry!"* - mimo zdenerwowania starałem się zachować zimną krew i uspokoić ratownika.
- „Ciśnienie 80/60, tętno 40, saturacja 74. On się dusi, Wiktor. Ma serce przebite prętem i tamponadę osierdzia, słyszysz?"*
Cholera, tylko nie to! Stan Adama był poważny, wręcz krytyczny, a ja nie mogłem mu nawet pomóc. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
- „Nie panikuj, podaj płyny."* - powiedziałem spokojnie, choć sam wewnątrz panikowałem.
- „Podałem!"*
- „Stabilizuj ranę, przykryj go folią NRC."*
- „To na nic, to już nic nie da."* - Piotrek się załamał.
- „Piotrek, weź się w garść, dobra? Jeśli Ty mu nie pomożesz, to nikt mu nie pomoże, rozumiesz? Musisz zrobić wszystko, żeby go ratować."* - starałem się dodać mu otuchy.
- „Ale ja nie mogę! Ja jestem tylko ratownikiem, słyszysz?! To Ty jesteś lekarzem! Ty tu powinieneś coś zrobić, nie rozumiesz?!"* - krzyknął zrozpaczony i spanikowany.
Bolało mnie, ale chłopak miał rację, powinienem tam być, ale teraz jedyne co mogłem zrobić to uspokoić i nakierować Piotrka. Byłem wściekły na tę całą sytuację i czułem się zupełnie bezradny. Ostatni raz czułem się tak samo, patrząc jak Ela spada w przepaść i wiedząc, że już jej nie uratuję. Po chwili wyrwałem się z otępienia. Tak Eli nie uratowałem, ale przecież Adam jeszcze żyje.
- „Strzelecki, do jasnej cholery! Jesteś aż ratownikiem! Jesteś najlepszym ratownikiem, jakiego znam, rozumiesz! Zawsze byłeś najodważniejszy! Weź mi się nie rozklejaj teraz, dobra?! "* - zawołałem.
Odpowiedziała mi cisza, potem jeszcze kilkukrotnie, bezskutecznie zawołałem ratownika. Bezradny i zdenerwowany odrzuciłem radio i zakryłem oczy dłońmi. Nie siedziałem tak długo, bo po chwili zawołała mnie moja pacjentka. Zbadałem ją i okazało się, że rozpoczął się poród. Kazałem kobiecie przeć, jednak po chwili zorientowałem się, że mamy ułożenie pośladkowe.
Kurczę, jeszcze tego brakowało... - pomyślałem zmęczony.
Na szczęście po chwili udało mi się obrócić dziecko. Kobieta ponownie zaczęła przeć, a po chwili na świat przyszedł chłopiec. Z początku nie płakał, jednak po chwili zaczął.
- „Ma pani pięknego syna."* - powiedziałem.
W tej samej chwili do pomieszczenia weszli strażacy, którym udało się przebić przez gruz i cegły. Po chwili udało im się wyciągnąć kobietę, więc wyprowadzili ją na noszach na zewnątrz. Tam czekali już na nas inni ratownicy. Zabrali matkę do karetki, a ja podałem dziecko jego ojcu. Ledwo to zrobiłem, kiedy Monika zarzuciła mi ręce na szyję. Wiedziałem, że to był odruch, a kobieta po prostu ucieszyła się, że nic mi nie jest, ale i tak było mi dość niezręcznie. W końcu ominąłem kobietę i podszedłem do stojących przy karetce Martyny i Piotrka. Ratownicy byli zrozpaczeni. Piotrek wpatrywał się pustym wzrokiem przed siebie. Czułem się okropnie, powinienem przy nich być.
- „Co z Adamem?"* - zapytałem, w napięciu czekając na odpowiedz.
- „Gdzie byłeś, co?! Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałem?! Musiałeś zgrywać bohatera?!"* - zawołał rozżalony Piotrek.
- „Piotrek, przecież to nie jest jego wina."* - zaprotestowała Martyna, jednak chłopak nie słuchał.
Rzucił się zrozpaczony na mnie, chcąc wyładować frustrację j i złość. Był przerażony, ale wcale mu się nie dziwiłem. Sam zachowałbym się tak samo, poza tym miał trochę racji. Powinienem być przy nim i Adamie i im pomóc, ale niestety nie mogłem.
- „Zostawiłeś mnie, zostawiłeś mnie z tym samego!"* - krzyczał chłopak, szarpiąc mnie.
- „Piotrek!"* - zawołała przestraszona Martyna.
Chłopak po chwili mnie puścił i odszedł, mówiąc:
- „Przepraszam."*
Po chwili wróciliśmy w ciszy do szpitala. Tam od razu udaliśmy się pod salę operacyjną. Czekaliśmy dobre kilkanaście minut, ale taka operacja mogła potrwać dobre kilkanaście godzin. Piotrek siedział załamany, a Martyna stała przy nim, płacząc i wykręcając ze zdenerwowania palce. Sam kręciłem się w kółko po korytarzu, nie mogąc ze zdenerwowania usiedzieć w miejscu. Po chwili podbiegła do nas zdenerwowana i zapłakana Basia. Wpatrywała się zrozpaczona w Piotrka.
- „Basia... tak mi przykro... Ja naprawdę nie miałem wyboru..."* - wykrztusił zapłakany chłopak.
Basia wtuliła się w niego, płacząc. Po chwili dołączyła do nich zapłakana Martyna. Ja stałem z boku, przyglądając się im. Starałem się nie rozpłakać.
To nie powinno się wydarzyć. Adam powinien normalnie wrócić do domu, do rodziny, a nie walczyć o życie w szpitalu. Po chwili Basia trochę się uspokoiła i usiadła na jednym z krzeseł, to samo zrobił Piotrek.
Ja odszedłem na chwilę na bok, a Martyna poszła po kawę.
Wiedziałem, że ktoś będzie musiał zastąpić Piotrka przez resztę dyżuru, więc zadzwoniłem po Nowego i kazałem mu, żeby czym prędzej przyjechał do bazy. Gdy to zrobiłem, przyjrzałem się Basi. Kobieta była kłębkiem nerwów, ale nie ma co się dziwić. Sam bym się tak zachowywał, gdyby chodziło o Ankę.
- „Ile to może trwać? On nie żyje, prawda?"** - zapytała w pewnym momencie.
- „Baśka... wiesz, że takie operacje mogą się ciągnąć w nieskończoność."** - powiedziałem, podchodząc do niej.
- „Powinni już wychodzić"**
- „Musisz być silna."** - starałem się podnieść ją na duchu.
W tej samej chwili przyszła Martyna, przynosząc nam kawę. Oczywiście Piotrek nie chciał jej przyjąć i chciał odejść, ale go zatrzymałem.
- „Piotrek... wyjdzie z tego, dzięki Tobie."**
Po tym wstałem z zamiarem powrotu na dyżur.
- „Idziecie już?"** - zapytała Basia, po czym dodała:
- „Doktorze, przecież ledwo co Pan z tego wyszedł."**
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie. To było miłe, że nawet w takiej chwili się o mnie martwiła.
- „Nic mi nie jest. Nie możemy zostawić pacjentów. Adam by nam tego nie wybaczył."** - stwierdziłem, po czym zwróciłem się do Piotrka:
- „Piotrek, zostań."**
Po tym razem z Martyną wróciliśmy do karetki, gdzie czekał już na nas Nowy. Chłopak był zdenerwowany, wiedział już co się stało, ale nie dopytywał nas o nic, za co byłem mu wdzięczny.
W ciszy dojechaliśmy na miejsce wypadku. Gdy podeszliśmy do rozbitego samochodu, okazało się, że uwięziona kobieta ma przebity bok prętem i bardzo krwawi. Jej synkowi na szczęście nic się nie stało. Martyna zabrała go do karetki, a my z Nowym zajęliśmy się kobietą. Założyłem jej kołnierz, a Nowy zajął się krwawieniem. Po chwili przyjechała straż, niestety kobieta zaczęła wpadać we wstrząs. Zapytałem ją kto mógłby zaopiekować się chłopcem, jednak nie miał on innej rodziny. Przekazaliśmy go w ręce policji, a strażacy uwolnili kobietę. Zabraliśmy ją do karetki, a Nowy ruszył w stronę szpitala. Z początku wszystko było dobrze, jednak niestety po chwili kobieta nam się zatrzymała. Na szczęście po wyładowaniu 200 dżuli kobieta wróciła i dowieźliśmy ją do szpitala. Przed bazą kręcił się Piotrek. Martyna widząc go, od razu chciała do niego iść, ale zatrzymała się i spojrzała na nas.
- „Idź do niego, poradzimy sobie. Najgorsze już za nami."** - stwierdziłem.
Po tym razem z Nowym zabraliśmy poszkodowaną do szpitala, gdzie od razu przejęli ją chirurdzy.
Niestety ledwo wróciliśmy do bazy, kiedy okazało się, że stan Góry gwałtownie się pogorszył. Od razu udaliśmy się do szpitala. Tam pod blokiem operacyjnym czekali zdenerwowana Lidka i załamany Piotrek.
- „Co z Arturem?"** - zapytała Martyna.
- „Niedrożność porażenia. Będą musieli usunąć kawałek jelita."** - poinformowała nas Lidka.
- „Poważna sprawa."** - stwierdził Nowy.
- „Kto operuje?"** - zapytałem stanowczo.
- „Potocki."** - powiedziała Lidka, a ja na dźwięk tego nazwiska lekko się wzdrygnąłem.
Widząc przerażenie w oczach przyjaciół, spróbowałem ich uspokoić, mówiąc:
- „To dobry lekarz jest."**
Po kolejnej godzinie z bloku wyszedł Potocki, który poinformował nas, że operacja się udała. Lidka została w szpitala, a ja, Nowy, Piotrek i Martyna wróciliśmy do bazy. Właśnie skończyłem dyżur, więc szybko się przebrałem i wróciłem do ratowników.
- „Operacja Adama i Artura się udały, teraz tylko będą potrzebowali dużo czasu, żeby dojść do siebie po tym wszystkim, ale oboje są bardzo silni, więc wrócą do nas. Już będzie dobrze." - powiedział z delikatnym uśmiechem.
- „Mam nadzieję, że tak będzie..." - szepnęła Martyna.
- „Musi być. Trzymajcie się." - odparłem, po czym stwierdziłem przekonany:
- „Najgorsze już za nami. Dziś już nic złego się nie wydarzy."
Po tym wyszedłem z bazy, kierując się w stronę szpitala.
W tamtej chwili nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się mylę i że może być gorzej, i to nawet dużo gorzej.

* Cytaty pochodzą z odcinka 181.
** Cytaty pochodzą z odcinka 182.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz