23. Kłopoty

531 18 3
                                    

Odkąd wyznałam Wiktorowi część prawdy, czuje się lepiej. A Wiktor jest naprawdę kochany. Niedość, że mnie nie odrzucił, to jeszcze się mną zaopiekował. Dzięki jego wsparciu wreszcie mam siłę, żeby przeciwstawić się Potockiemu. Nie pozwolę mu sobą pomiatać. Teraz jestem rozważniejsza. Jeżdżę w karetce, więc nie mam z nim zbyt częstego kontaktu. A kiedy już naprawdę muszę się z nim spotkać i rozmawiać przy oddawaniu pacjenta, to zawsze pilnuję, żeby któryś z ratowników był przy tym, bo wtedy czuję się bezpieczniej i pewniej, bo przecież przy kimś nie odważy się, mnie skrzywdzić.
Siniaki na szczęście goją się dość szybko. Pewnie zniknęłyby jeszcze szybciej, gdybym nie przykrywała ich makijażem, ale nie chcę, żeby ktokolwiek się o nich dowiedział. Czuję, że Wiktor coś podejrzewa. Jest spostrzegawczy i bystry, więc napewno połączył wszystkie kropki. Przecież wie w jakim stanie zastał mnie na lotnisku.

Dziś mam dyżur z Martynką i Piotrkiem. Dostaliśmy wezwanie do umierającej chorej. Nie lubię takich wezwań, bo wtedy najczęściej nie mogę już nic zrobić, tylko patrzeć na ich i ich bliskich cierpienie.
Nie lubię jak ludzie cierpią, tym bardziej kiedy są niewinni lub gdy są to dzieci, które nikomu nie zawiniły. Może moje „doświadczenia" mają coś z tym wspólnego, ale zawsze jak mam wezwania do przemocy, czy to kobiet, mężczyzn czy dzieci, to włącza mi się tryb pomocy za wszelką cenę. Naprawdę nieraz ledwo co się powstrzymuję, żeby nie zrobić krzywdy ich agresorom. Nie wiem, może pomagając im, czuję się lepiej, bo ten ktoś wreszcie odważy się uwolnić i nie tkwić dłużej w toksycznym związku. Wreszcie ułoży sobie nowe życie. Jednak to nie jedyny powód. Głównym jest to, że doskonale wiem co takie osoby czują i choć im pomagam, to sama nie potrafię uwolnić się od mojego oprawcy.
Będąc na miejscu, tak jak przypuszczałam już nic nie mogliśmy zrobić, jednak mąż pacjentki poprosił mnie na stronę. Tam oznajmił, że jego żona musi żyć, jeszcze przynajmniej przez chwilę i żebyśmy zabrali ją do szpitala. Próbowałam go przekonać, że najlepiej dla niej będzie jak odejdzie w domu wśród najbliższych, a nie w samotności w szpitalu, jednak on stwierdził, że w szpitalu będzie jej lepiej. Wtedy dowiedziałam się, że tam rodzi ich córka. Że po tylu nieudanych próbach, choć już nie wierzyli, to nareszcie się udało. A największym marzeniem mojej pacjentki było poznanie wnuka. Zrobiło mi się nieswojo, jednak nie mogłam zabrać jej do szpitala. Było to wbrew przepisom. Wróciliśmy do chorej i kazałam Martynce i Piotrkowi poczekać na mnie w karetce. Stałam i patrzyłam jak mężczyzna wspiera żonę. Tak powinno być, że nawet w takiej sytuacji ktoś o Ciebie dba. Do oczu napłynęły mi łzy wzruszenia. Delikatnie chwyciłam dłoń chorej, a wtedy usłyszałam:
- „Ania ... gdzie on jest?"*
Zdawałam sobie sprawę, że pacjentka zwracała się do swojej córki, jednak to „Ania" poruszyło mnie dogłębnie. Czułam jakby to moja mama była w takiej sytuacji i błagała mnie o spełnienie swojego jedynego, największego marzenia. Wiedziałam już, że nie zostawię tak tego, że pomogę jej, nawet łamiąc regulamin.
Poszłam do karetki, gdzie poprosiłam Piotrka o radio. Po upewnieniu się, że córka mojej pacjentki naprawdę rodzi w Leśnej Górze, kazałam ratownikom zabrać chorą do karetki. Oboje byli zdziwieni i niezbyt chętni. Wiedziałam, że jak coś pójdzie nie tak, to mogą mieć problemy, ale wiedziałam też, że nie pozwolę na to i wezmę wszystko na siebie. Trudno najwyżej wylecę, ale przynajmniej jedno marzenie spełnię.
Dojechaliśmy do szpitala, gdzie oczywiście na SORze miał dyżur nie kto inny, jak „Szanowny Stanisław Potocki", który na mój widok sarkastycznie się uśmiechnął. Najchętniej starłabym mu ten jego wredny uśmieszek z twarzy. Tak bardzo go nienawidziłam.
Podałam mu kartę pacjentki. Czytał ją dość długo i skrupulatnie, po czym zapytał, czy napewno wiem co jest na niej napisane. Tak zdawałam sobie sprawę, że złamałam przepisy, ale mówi się trudno. Na to Stanisław stwierdził, że jej nie przyjmie, bo będzie miał problemy. Wiedziałam jednak, że po pierwsze nie ma innego wyjścia jak ją przyjąć, bo nikt się nie zgodzi żebym w takim stanie odwiozła ją z powrotem do domu, a po drugie szybko pozbędzie się problemów, przez swoje liczne kontakty lub zwali je na mnie. Miałam rację, po chwilowym narzekaniu, przyjął pacjentkę. Wyszłam do męża kobiety i poinformowałam go, że płynu w kroplówce starczy na jakieś 30-40 minut, a po tym czasie lekarze będą mieli prawo ją odłączyć, jednak on może się na to nie zgodzić. Po tym udałam się zobaczyć jak przebiega akcja porodowa. Na szczęście przebiegała pomyślnie i już prawie się zakończyła. Po chwili na świecie pojawił się wnuk kobiety. Jej zięć wziął dziecko na ręce i razem udaliśmy się w stronę miejsca, gdzie leżała kobieta. Po drodze zawołał mnie Stanisław, ale zbyłam go, wołając:
- „Później! Stanisław, później!"*
Na miejscu zastaliśmy następujący widok: mąż trzymał kobietę za rękę i płakał, jednak na nasz widok i na widok maleństwa trzymanego przez swojego zięcia, uśmiechnął się wzruszony. Zięć podszedł i powiedział:
- „Mamo, masz wnuka."*
Kobieta nie zareagowała, jej stan był naprawdę zły.
Delikatnie zapytałam czy mogę i po wyrażeniu zgody, wzięłam ostrożnie małą istotkę na ręce i powoli położyłam ją obok kobiety, mówiąc:
- „Choć do babci."*
Po chwili zobaczyłam jak kobieta ręką odnajduje dziecko i jak mały chłopiec chwyta jej palec swoją maleńką rączką i trzyma lekko zaciskając. Na twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech. Na ten widok spłynęły mi łzy wzruszenia. To było tak bardzo piękne i smutne zarazem.
Odwróciłam się i wyszłam, chcąc pozwolić rodzinie przeżyć te ostatnie chwile razem. Wychodząc, wpadłam na Stanisława, bo na kogo by innego. Spojrzał na mnie pytająco.
- „Nie wchodź tam."* - oznajmiłam.
- „Z niemowlakiem na SOR. Co Ty wyprawiasz?!"*
- „Mogłabym spróbować Ci wytłumaczyć, ale i tak byś nie zrozumiał."* - oznajmiłam zrezygnowana.
Po tym ominęła go i ruszyłam do karetki, bo dostaliśmy kolejne wezwanie. Było ono do chłopca z bólem brzucha.
Na miejscu okazało się, że chłopiec musi być natychmiast zabrany do szpitala, jednak sprzeciwił się temu ojciec dziecka, twierdząc, że syn tylko symuluje, żeby nie iść na wyprawę. Wiedziałam, że to nie prawda. Chłopiec był bardzo blady i z pewnością odczuwał duży dyskomfort. Akurat prawdziwy ból brzucha potrafiłam zdiagnozować bez problemu. Umiałam również rozpoznać kto udaje, że go boli, kto mówi prawdę oraz kto próbuje ukryć prawdziwy ból, bo się boi. Przecież przebywając w Stanach sama opanowałam tę sztukę do perfekcji.
Teraz należało chłopca natychmiast zabrać do szpitala, jednak jego ojciec zamknął przed nami drzwi, a jak udało nam się dostać do środka, okazało się, że działał na własną rękę, czym drastycznie pogorszył stan chłopca. Zabraliśmy go do szpitala, gdzie zajął się nim Potocki, nie szczędząc mi przy tym złośliwości.
Ja naprawdę nie rozumiem dlaczego rodzice przelewają swoje niespełnione ambicje na dzieci. W ten sposób tylko je krzywdzą. Nie zauważają, że dziecko jest dobre w czymś innym, że coś innego je interesuje, że siłą nic nie zdziałają. Zamiast je wspierać, to oni wywierają na nim presję. Całe szczęście, że moi rodzice tacy nie byli, tylko wspierali mnie we wszystkich moich dążeniach. Jeśli kiedyś będę miała dzieci, to napewno pozwolę im spróbować wielu rzeczy, żeby same zorientowały się co ich interesuje i niezależnie od tego, jaką drogę wybiorą, będę ich wspierać.
Miałam naprawdę dobry humor. Dziś kilka razy uparłam nosa Stanisławowi. Czułam, że dziś z nim wygrałam. Usiadłam na ławce przed szpitalem, a zaraz potem dosiadła się do mnie Martyna, oznajmiając, że miałam rację zabierając tę chorą do szpitala, bo spełniłam jej największe marzenie. Uśmiechnęłam się do dziewczyny, a ona mi oznajmiła, że nie znosi Potockiego. Zaśmiałam się, chwilę rozmawialiśmy, a po jakimś czasie Martynka mnie zapytała:
- „Mogę zadać Ci takie niedyskretne pytanie?"*
Spojrzałam na nią zaciekawiona.
- „No."*
- „Bo na moje oko to Wy się dobrze znacie."*
Uśmiechnęłam się, mogłam się domyślić, że Martynka mnie rozgryzie. Była równie spostrzegawcza jak Wiktor.
- „No, na tyle dobrze, że się rozwodzimy. Tak, więc jeśli masz ochotę, to możesz być nawet świadkiem na moim rozwodzie."* - palnęłam bez zastanowienia.
Ze zdziwieniem zobaczyłam w oczach Martynki niedowierzanie i strach.
Co się stało? Dlaczego tak na to zareagowała?
Nie zdążyłam ją o to spytać, bo pojawiła się Renata, mówiąc, że Artur prosi mnie do swojego gabinetu. Słysząc to Martynka szybko się pożegnała i odeszła. Nie podoba mi się jej zachowanie. Potem będę musiała dowiedzieć się o co chodzi, jednak teraz pozostaje sprawa Artura. Wiedziałam, że będzie zły, złamałam w końcu regulamin. Mimowolnie wzdrygnęłam się i udałam do jego gabinetu. Tam zapukałam i niepewnie weszłam. Artur siedział przy biurku i jak zauważyłam miał opuchniętą wargę. Słyszałam, że na wezwaniu użądliła go jakaś pszczoła czy osa. Nie powiem śmiesznie wyglądał. Chciało mi się śmiać, ale starałam się zachować powagę. Jak usiadłam, od razu przeszedł do sedna sprawy.
- „Doktor Potocki powiedział mi o całym zajściu. Co to było? Pani jest niekompetentna. Rozumie Pani? Czasem trzeba działać wbrew woli pacjentów i ich rodzin. Ta chora powinna zostać w szpitalu."* - mówił dość niewyraźnie, sepleniąc.
- „W domu."* - poprawiłam go, próbując zdusić chichot.
- „Powinna mieć Pani naganę, rozumie Pani?"*
Teraz już nie wytrzymałam i pozwoliłam sobie zażartować.
- „Niararę?"* - zapytałam ze śmiechem.
Artur zrezygnowany machnął ręką.
- „Mówi Pan, ze mogę już iść, tak?"* - zapytałam, po czym nie czekając na odpowiedź, wyszłam.
Będąc na parkingu wybuchłam śmiechem. Jak dobrze, że to wszystko się tylko tak skończyło. Wiedziałam, że Artur nie jest na mnie zły. On tylko się tak ze mną droczył. Owszem nie powinnam łamać regulaminu, ale mężczyzna rozumiał dlaczego to zrobiłam. Widziałam też w jego oczach wesołe iskierki, gdy go przekręcałam. Choć Artur grał takiego bezwzględnego i niedostępnego człowieka, to tak naprawdę uwielbiał żartować i był naprawdę kochanym, i pomocnym przyjacielem.
W dobrym nastroju wróciłam do domu, gdzie zjadłam pyszną kolację. Od kilku dni, odkąd znów pracuję w karetce, wrócił mi apetyt, owszem wciąż jem bardzo mało, zbyt mało, ale jednak jem. Później obejrzałam horror. Uwielbiam oglądać horrory, thrillery i inne podobne filmy. Lubię móc choć przez chwilę bać się z innego powodu niż przez „mojego męża".
Po tym zasnęłam spokojnym i głębokim snem.
Ciekawe co przyniesie następny dzień?

* Cytaty pochodzą z odcinka 87.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz