70. Rozstanie?

363 23 23
                                    

Następnego dnia jak wrócił Wiktor, weszłam do bazy, ale wcale nie było lepiej. Ratownicy nadal mnie ignorowali. Poszłam do szatni i po przebraniu się, usiadłam cicho w rogu pokoju. Jednak już po chwili nie wytrzymałam napiętej atmosfery i wyszłam z bazy. Usiadłam w karetce, a po chwili pojawił się Wiktor. Próbował dowiedzieć się co się stało, ale nie chciałam mu mówić. Na szczęście przerwało nam wezwanie. Zawołałam ratowników i pojechaliśmy. Całą drogę patrzyłam w okno, nie odzywając się. Gdy dojechaliśmy, spojrzałam na ratowników nic nie mówiąc, po czym poszliśmy do poszkodowanego. Okazało się, że faktycznie jest to zawał. Od razu zaczęłam masaż, a Martyna podpięła monitor. Wciąż była asystolia, a ja byłam już wykończona, ale nie chciałam prosić o pomoc. Na szczęście po kolejnych 10 minutach masażu pojawiło się migotanie i po dwóch strzałach pacjent wrócił. Martyna i Piotrek przełożyli go na nosze i zabrali do karetki. Ja skończyłam wpisywać dane do karty i też udałam się do karetki. Gdy byłam już blisko karetki, zakręciło mi się lekko w głowie i bym się wywróciła, gdyby Piotrek mnie nie podtrzymał.
- „Pani Doktor, wszystko w porządku?" - zapytał zmartwiony, mimo że przecież ze mną nie rozmawiał.
- „Tak. Dziękuję." - wykrztusiłam i zajęłam miejsce z tyłu obok Martyny. Dziewczyna też spoglądała na mnie z troską.
Potem odwieźliśmy pacjenta do szpitala, gdzie zajął się nim Potocki.
Do końca dnia miałam jeszcze kilka wezwań. Mijałam się z Wiktorem, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
Z wezwania na wezwanie czułam się coraz gorzej. Bolała mnie głowa i kręciło mi się w głowie, ale starałam się skupić na pracy.
Gdy skończyłam dyżur, szybko wróciłam do domu. Pani Ludwiki nie było, ponieważ lekarz przedłużył jej pobyt w sanatorium o kolejny miesiąc.
Usiadłam w kuchni, próbując zjeść kanapkę, ale już po kilku gryzach zrobiło mi się niedobrze. Poszłam do łazienki, gdzie od razu zwymiotowałam. Po tym wyczerpana usiadłam na podłodze, opierając czoło o zimną ścianę. Nie miałam siły, żeby wstać. Dopiero po dłuższej chwili, wstałam na drżących nogach, posprzątałam, wyszłam i położyłam się na kanapie. Czułam się tragicznie. Po chwili zasnęłam.

Następnego dnia, obudziłam się, czując się podobnie jak wczoraj. Wstałam i od razu się zachwiałam. Po chwili odzyskałam równowagę i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak po dobrej imprezie, jak bym niewiadomo jak się upiła. Szybko doprowadziłam się do porządku i ubrałam. Na śniadanie połknęłam tabletkę aspiryny, popijając ją wodą. Potem wyszłam z domu. Najpierw szłam dość chwiejnie, ale na szczęście po chwili lekarstwo zaczęło działać. Niestety przez moje złe samopoczucie, spóźniłam się 10 minut do pracy. Ledwo weszłam do bazy, a już przywitał mnie zdenerwowany Artur:
- „Dr Reiter, co to za spóźnienie? 10 minut temu powinna Pani zacząć dyżur!"
Zabolało mnie to, że zwrócił się do mnie po nazwisku, a nie jak zwykle po imieniu.
- „Przepraszam. To się więcej nie powtórzy." - wyszeptałam załamana.
- „No jasne, że się nie powtórzy! Jeszcze jedno takie spóźnienie, a polecę Pani po pensji!" - krzyknął.
Odwróciłam się szybko. Nie chciałam, żeby Artur lub stojący w pobliżu Wiktor zobaczył, że popłynęły mi łzy. Zniknęłam w szatni, a tam szybko je otarłam i się przebrałam. Następnie wyszłam z bazy i udałam się do karetki.
Dzisiejszy dyżur był bardzo trudny. Nawet nie chodzi o same wezwania, ale o to, że nie miałam z kim rozmawiać. Moja rozmowa z ratownikami kończyła się na wydawaniu poleceń. Bolało mnie to coraz bardziej.
Przez cały dzień unikałam przebywania w bazie, przesiadywałam w karetce lub na ławce przed szpitalem. Cały dzień unikałam Wiktora, nawet nie wiem dlaczego.
Po skończonym dyżurze, szłam właśnie koło szpitala, gdy ponownie zrobiło mi się słabo, więc usiadłam na najbliższej ławce. Gdy przestało kręcić mi się w głowie, zaczęłam cicho płakać. Nie miałam już na nic siły.
Po pewnym czasie ktoś usiadł obok mnie i mnie przytulił. Wiedziałam, że to Wiktor, więc się w niego wtuliłam.
- „Aniu, co się dzieje?" - zapytał.
Gdy zorientował się, że milczę, zmusił mnie, żebym na niego spojrzała i zapytał ponownie:
- „Aniu, co się dzieje?"
Po chwili ciszy, wyszeptałam:
- „Nic."
- „Jak nic? Przecież widzę, co się dzieje w bazie."
- „Nic. Wiktor nic się nie dzieje. Daj mi spokój."
- „Anka, powiedz mi co się stało."
- „Nie, nic, Wiktor, daj mi spokój." - zawołałam, po czym uciekłam.
Wróciłam do domu i znów położyłam się na kanapie. Nie rozumiałam, czemu odrzucam Wiktora i czułam się z tym źle.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz