161. Ona nie żyje

186 17 8
                                    

Rano obudziłem się przerażony. Miałem nadzieję, że to tylko sen, ale niestety nie. Anka nadal była w niebezpieczeństwie. Sięgnąłem niepewnie po telefon. Nie było tam żadnej wiadomości. Wstałem cicho, żeby nie obudzić Zosi i zszedłem do kuchni. Usiadłem przy stole i wykręciłem numer Moniki, a gdy kobieta odebrała, zapytałem:
- „Wiecie już coś?"
- „Niestety jeszcze nie, ale robimy wszystko co w naszej mocy, żeby ją odnaleźć. Sprawdzamy wszystkie tropy i w ogóle. Jak będziemy coś mieli, to damy Ci znać." - odparła smutno kobieta.
- „Dobrze. Błagam, znajdzie ją." - szepnąłem załamany, kończąc połączenie.
W tej samej chwili do kuchni weszła Zosia i markotna usiadła przy stole. Musiała słyszeć moją rozmowę z Moniką. Po chwili ciszy dziewczyna spojrzała na mnie i zapytała szeptem:
- „Nadal nie wiadomo gdzie jest mama?"
Pokręciłem przecząco głową, a w oczach Zosi pojawiły się łzy.
- „Dlaczego ona? Dlaczego to znowu ona? Przecież ona jest najlepszą osobą jaką znam, ma tak wielkie i dobre serce..."
- „Nie wiem dlaczego Zosiu, ale zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć." - odparłem, przytulając mocno córkę, po czym dodałem:
- „Ubierz się, odwiozę Cię do szkoły, a ja pojadę na dyżur, a potem na posterunek policji."
Zosia niechętnie skinęła głową i poszła się przebrać. Potem zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy z domu. Następnie odwiozłem Zosię do szkoły i pojechałem do bazy. Podczas dyżuru w ogóle nie mogłem się skupić, martwiąc się o Ankę. W międzyczasie w bazie i szpitalu trwało postępowanie wyjaśniające. Widziałem jak Monika z Olgierdem przesłuchują pracowników szpitala, a pani Maja pracowników bazy. Widziałem szok, który pojawił się na twarzach Martyny i Piotrka, gdy dowiedzieli się o co chodzi. Wszyscy byli poruszeni zaginięciem Anny.
W końcu mój dyżur dobiegł końca. Zmęczony i wciąż zmartwiony udałem się do szatni. Przebrałem się i już miałem zamknąć szafkę, gdy moim oczom ukazała się kartka, która leżała na górnej półce szafki. Byłem pewien, że ja jej tam nie położyłem i że przedwczoraj jej tam nie było. Pełen niepokoju wyjąłem ją i rozprostowałem. Od razu rozpoznałem charakter pisma Ani. Zamarłem, jednak po chwili zacząłem go czytać. Brzmiał następująco:

Gdy skończyłem czytać wszystko stało się dla mnie jasne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Gdy skończyłem czytać wszystko stało się dla mnie jasne. To znów Potocki, szantażował ją i teraz najpewniej porwał. Trzymałem kartkę w ręku, a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Bałem się, że znów stracę najdroższą mi osobę. Po chwili poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Obejrzałem się i zobaczyłem, że to Piotrek. Obok niego stała załamana Martyna. Spojrzałem smutny na nich.
- „Doktorze...?" - zaczęła ratowniczka.
- „Tak?" - zapytałem, łamiącym się ze zdenerwowania głosem.
- „Znajdzie się, prawda? Ona musi się znaleźć, prawda?" - zapytała przez łzy Martynka.
Milczałem, nie wiedząc co odpowiedzieć. W tej chwili nie marzyłem o niczym innym, jak tylko, żeby przytulić blondynkę całą i zdrową. Martynka wybuchnęła płaczem i usłyszałem jej zduszony głos:
- „Nie... tylko nie Ania... nie moja Ania... ja nie mam innej przyjaciółki... ja nie chcę... nie mogę jej stracić..."
Słysząc te słowa, nie wytrzymałem i rozpłakałem się, zakrywając oczy dłońmi. Było mi tak ciężko. Sam cierpiałem i bardzo martwiłem się o ukochaną, a jeszcze Zosia i Martynka potrzebowały wsparcia psychicznego. To wszystko zaczynało mnie pomału przerastać.
- „Wiktor, Martynka ona się znajdzie, przecież nie zostawi nas tak. Pamiętasz Wiktor, jak Martynka stała na bombie? Wtedy Anka ją uratowała, a ja się załamałem. Pamiętasz jak kazałeś mi się wziąć w garść, bo gdyby Martynka zobaczyła mnie w takim stanie, to by mnie zatłukła? Miałeś rację. I co, lekarze też dawali jej bardzo małe szanse, że będzie mówić, ale my w nią wierzyliśmy do końca i udało się. Tak samo było z Adamem. Jego stan był tragiczny, Ania z lekarzami zrobili wszystko co w ich mocy, żeby go uratować. Lekarze nie dawali mu praktycznie szans na wybudzenie, w pewnej chwili nawet ja zacząłem w to wątpić, ale Basia wierzyła do końca i miała rację. Adaś wybudził się, a teraz pomału wraca do siebie. Wiktor, Martynka przypomnijcie sobie ile razy Ania nam pomogła, pocieszyła, przywitała dobrym słowem. Zawsze była gotowa nieść pomoc i zarażać uśmiechem, nawet jak świat jej się walił. Teraz to ona liczy na naszą pomoc i wiarę. Nie możemy przestać wierzyć w jej odnalezienie, bo i ona się podda. Musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby ją uratować. Trzeba znaleźć tego psychola, który zniszczył jej życie." - zakończył swój monolog Piotrek, spoglądając na nas, a ja wiedziałem, że ma rację. Teraz nie możemy się poddać, bo Anka liczy na nas.
Otarłem łzy i odezwałem się cicho:
- „Masz rację, nie możemy się poddać. Jeszcze nie teraz."
- „Tak, Anka by nam tego nigdy nie wybaczyła, gdybyśmy teraz tak po prostu odpuścili." - szepnęła Martynka, po czym przytuliła się do Piotrka.
- „Dobra. Jadę na komisariat. Może już coś wiedzą." - oświadczyłem, biorąc się w garść.
- „Da doktor znać jak będzie coś wiadomo?" - spytała Martyna, a ja skinąłem głową, po czym wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę komendy.
Gdy dojechałem, jeszcze raz rozprostowałem list z ostatnimi słowami Anny. Przeczytałem je na głos:
„Próbowałam Was chronić, jednak nie dałam rady. Jesteś i będziesz MIŁOŚCIĄ mojego życia. Anna"
Znów napłynęły mi łzy do oczu. Najgorsze było to, że czytając ten list, słyszałem w uszach głos Ani. Czułem się jakby to ona stała przy mnie i wypowiadała te słowa.
- „Aniu..." - szepnąłem załamany, a w myślach dodałem:
„Nie zostawiaj mnie, błagam, tylko nie Ty, nie dam sobie rady bez Ciebie."
Chwilę siedziałem w samochodzie, po czym wysiadłem i wszedłem na komendę. Podszedłem do dyżurującej policjantki i powiedziałem:
- „Ja do aspiranta sztabowego Maz..."
- „A kim pan jest?" - przerwała mi.
- „Prowadzi sprawę uprowadzenia mojej ukochanej." - odparłem.
- „Nie ma go, pojechał na akcję."
- „Jaką?"
- „Nie mogę powiedzieć."
- „Ale tu chodzi o życie mojej Ani!" - krzyknąłem rozdrażniony.
- „Proszę się uspokoić, albo każę pana wyprowadzić!" - zawołała stanowczo policjantka.
- „Marta, w porządku. Ja się zajmę panem Banachem." - usłyszałem za sobą czyjś głos.
Odwróciłem się i zobaczyłem panią Maję.
- „Doktorze, przejdźmy do naszego pokoju. Tam na spokojnie porozmawiamy i wszystko panu wyjaśnię, dobrze?" - zapytała łagodnie.
Skinąłem głową i potulnie udałem się za policjantką do pokoju.
Po wejściu, usiałem na wskazanym przez panią Maję krześle i spojrzałem na nią pytająco.
- „Udało nas się zdobyć dowody na to, że Potocki molestował, bił, szantażował i zastraszał panią Annę od wielu lat. Dodatkowo mamy dowód na sfałszowanie przez niego dowodów przeciwko pani Wszołek. Dowody świadczące przeciwko Potockiemu są niepodważalne i teraz na pewno się nie wywinie." - poinformowała mnie.
- „To dobrze, a... wiecie już gdzie jest?" - zapytałem pełnym napięcia głosem.
- „Podejrzewamy, że ukrył się w magazynach za miastem. Olgierd z Moniką pojechali to sprawdzić." - odparła.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy, gdy nagle usłyszałem warkot samochodu. Wyjrzałem przez okno i rozpoznałem, że to pojazd Ola. Nie zwracając uwagi na panią Maję, poderwałem się z krzesła i wyszedłem z pokoju. Po chwili byłem już na dole. Od razu podbiegłem do Ola, wołając:
-To prawda, że znaleźliście Potockiego?! Wiecie gdzie jest Anka?!"
- „Wiktor, spokojnie. Tak, aresztowaliśmy go, ale jeszcze nic nam nie powiedział. Właśnie mieliśmy go oficjalnie przesłuchać." - powiedział.
- „Gdzie on jest?! Zabiję go!" - krzyknąłem wściekły.
- „Wiktor, daj spokój! Wiem, że jesteś zdenerwowany i wiesz mi, że najchętniej zrobiłbym to samo, ale nie tędy droga. Dociśniemy go i powie nam, gdzie jest Anka. Chodź, poczekasz u nas w pokoju." - uspokoił mnie.
Zostałem w pokoju z Moniką, a Maja z Olgierdem poszli przesłuchać tego...
Siedziałem jakieś 10 minut, gdy nagle wbiegł Olo wołając, że potrzebują pomocy lekarza, bo Potocki zemdlał i dostał drgawek. Od razu się nim zająłem, a po jakimś czasie przyjechali Martyna i Piotrek, więc zabraliśmy go do szpitala. W drodze do szpitala, gdy Potocki na chwilę odzyskał przytomność, próbowałem dowiedzieć się od niego, gdzie jest Anka. Niestety wyciągnąłem od niego, tylko, że mam ratować Anię, bo jeszcze nie jest za późno. Niestety później Martyna musiała go uśpić. W szpitalu od razu zabrano go na stół. Wiedziałem już, że niczego więcej się od niego nie dowiem.
Załamany usiadłem na krześle w poczekalni.
- „I co?" - zapytał niepewnie Olgierd, który właśnie wszedł do szpitala.
- „Potocki kazał mi ratować Ankę. Powiedział, że jeszcze nie jest za późno. Niestety nic więcej nie powiedział, bo Martyna musiała go uśpić. Teraz zabrali go na blok. Nie dowiemy się już nic od niego. Już nie znajdziemy Ani." - powiedziałem załamany i schowałem głowę w rękach.
- „Znajdziemy ją!" - przerwał mi.
Po chwili dosiedli się do nas ratownicy.
- „Wyciągną go z tego i wtedy wszystko nam powie."* - stwierdził Piotrek.
- „Będzie za późno."* - odparłem.
- „Zrobił doktor, co mógł."* - próbował mnie przekonać ratownik.
- „Przestań Piotrek to powtarzać! Nic nie zrobiłem, nic!"* - zdenerwowałem się.
- „Mnie to aż trudno uwierzyć, że taki psychol tu pracował."* - stwierdził Piotrek.
- „Podobno najciemniej jest pod latarnią."* - skwitowała Martyna.
Jej słowa dały mi do myślenia i nagle zdałem sobie sprawę z okropnej prawdy.
- „Czekajcie..."* - zacząłem.
- „Anki nie było na lotnisku...,  nie było jej u Potockiego w domu..., bo nigdy nie opuściła szpitala!"* - stwierdziłem, zdając sobie sprawę, że w szpitalu jest tylko jedno miejsce, którego nie sprawdziłem.
A mianowicie prosektorium i że to najpewniej właśnie tam Potocki zamknął Ankę. Porażony tą wizją i przerażony, że jest już za późno, poderwałem się gwałtownie i ruszyłem przed siebie. Po chwili zorientowałem, że Martyna z Piotrkiem podążają za mną. Nie przejąłem się tym i pobiegłem, czym prędzej w stronę prosektorium. Ledwo tam wszedłem, od razu otworzyłem lodówkę, wziąłem głęboki oddech i wysunąłem pierwszą półkę. Jednak to nie była Anka. Wysunąłem drugą, ale też się przeliczyłem. Martyna błagała Piotrka, żeby mnie stąd zabrał, jednak odepchnąłem chłopaka. Wysunąłem ostatnią półkę, podniosłem płachtę i zamarłem... To była Anka. Była taka blada i miała zamknięte oczy. Gdy klęknąłem przy niej i dotknąłem jej, zorientowałem się, że kobieta jest lodowata. Dotknąłem jej szyi, ale nie wyczułem tętna. Zdając sobie sprawę, że kobieta również nie oddycha, przestałem racjonalnie myśleć. Delikatnie głaskałem ją po zimnej głowie i płakałem. Nie dochodziło do mnie, że to się wydarzyło naprawdę. Bo przecież to nie może być prawda, prawda? Przecież Anka nie może mnie tak po prostu zostawić! Ja nie przeżyję tego po raz kolejny. Już straciłem Elę, nie przeżyję jak teraz stracę jeszcze Anię. I co ja powiem Zosi, że co, że straciła kolejną mamę? Im dłużej patrzyłem na Ankę, powoli zaczęło do mnie docierać, że już jej tutaj nie ma. Że zostawiła mnie, tak samo jak Ela. Że znów nie zdołałem uratować kogoś kogo kocham. A przecież miałem tyle planów. Chciałem się jej oświadczyć i być szczęśliwy.
Dlaczego... dlaczego to życie musi być takie niesprawiedliwe?! Dlaczego ja muszę tak cierpieć?! Dlaczego Anka nie mogła doznać szczęścia w tym swoim krótkim życiu?! Dlaczego musiała zginąć z rąk swojego oprawcy i cierpieć przez całe życie?! Dlaczego mnie zostawiła?! DLACZEGO?!
Nie zwracając już na nic uwagi wstałem i wyszedłem na korytarz. Nie docierało do mnie, co woła do mnie Martyna. Załamany wyszedłem do poczekalni. Czekał tam Olo. Ledwo mnie zauważył, zerwał się przerażony.
- „Wiktor?! Co jest?! Co z Anką?! Czy ona?!"
- „Nie żyje..." - szepnąłem bezgłośnie i zsunąłem się po ścianie na podłogę. Czułem na sobie intensywny wzrok policjanta, ale zignorowałem to i schowałem głowę w kolana, płacząc. Tyle bym dał, żeby cofnąć czas. Wtem usłyszałem przeraźliwy krzyk Zosi:
- „NIE!"
W jednej chwili zerwałem się i zgarnąłem córkę w ramiona. Nie wiedziałem co mam zrobić. Dziewczyna płakała, ale ja już nie miałem siły płakać.
Gdy tak staliśmy załamani, nagle do poczekalni wpadła zdyszana Martyna. Dziewczyna miała dość osobliwy wyraz twarzy, a ja nie umiałem nic z niego wyczytać. Zatrzymała się przede mną i chwilę łapała powietrze. Gdy wreszcie udało jej się złapać oddech, uśmiechnęła się dość niepewnie i oświadczyła spokojnie...

* Cytaty pochodzą z odcinka 194.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz