44. Nowe kłopoty

434 18 11
                                    

O 03.00 skończyłem dyżur i wróciłem do domu, gdzie od razu położyłem się spać, bo przecież rano miałem odebrać Zosię od Ani.
Następnego dnia obudziłem się jak było już jasno. Zaskoczony spojrzałem na zegarek. Była 13.00. Byłem tak zmęczony, że nawet nie usłyszałem budzika. Kurczę, przecież miałem odebrać Zosię, bo Anka od 06.00 miała dyżur. Wstałem, szybko się ubrałem, złapałem kluczyki od samochodu i już miałem wychodzić, gdy przypomniałem sobie, że nie wziąłem telefonu. Wróciłem się po niego i włączyłem go. Od razu zobaczyłem nieodebrane połączenie i wiadomość od Ani. Przeczytałem wiadomość i uśmiechnąłem się:
„Mam nadzieję, że się wyśpisz. Nie spiesz się, Zosia zostanie pod opieką Pani Ludwiki. Obie są tym zachwycone, więc się nie martw.
Kocham Cię,
Twoja Ania."
Wsiadłem do samochodu i po chwili dojechałem pod dom Pani Ludwiki, wysiadłem i zadzwoniłem do furki. Po chwili z domu wyszła Pani Ludwika i otworzyła mi drzwi:
- „Chodź Wiktorku. Pewnie jesteś wykończony po dyżurze i do tego napewno nic nie jadłeś. Ugotowałam pomidorową, jest też kotlet z ziemniakami i sałatką. Zosia bardzo mi pomogła. Zapraszam i nie przyjmuję odmowy, bo się obrażę."
Patrzyłem zaskoczony na kobietę. Nawet jeśli spróbowałbym jej przerwać, to nie dałbym rady, bo kobieta za szybko to wszystko powiedziała. Podziwiałem ją, że potrafi tak szybko przekazać tak wiele informacji i się przy tym nie pomylić.
- „Ale..." - zacząłem.
- „Nie ma żadnego ale. Zapraszam." - przerwała mi Pani Ludwika.
Zaśmiałem się i chcąc nie chcąc, ruszyłem za kobietą. Ledwo wszedłem, Zosia mocno się we mnie wtuliła.
- „Jesteś tato."
Uśmiechnąłem się, po czym mocno ją przytuliłem.
Po tym usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść jedzenie przygotowane przez Panią Ludwikę i Zosię. Było przepyszne. Poczułem się, jakbym znów był dzieckiem i jadł obiad u dziadków. Uśmiechnąłem się.
Gdy tylko zjedliśmy i pomogliśmy Pani Ludwice posprzątać, siedliśmy w salonie. Zosia zaczęła nawijać jak było wspaniałe wczoraj z Anią i co robiły. Ucieszyłem się, że dziewczyny znalazły wspólny język.
Rozmawiając, tak nam czas szybko zleciał, że nawet nie zorientowałem się, że minęła 19.00, dopóki nie usłyszałem klucza w drzwiach.
Po chwili w drzwiach salonu pojawiła się Anka. Kobieta była wyraźnie zmęczona, ale gdy tylko nas zobaczyła uśmiechnęła się. Przywitała się z Panią Ludwiką, przytuliła Zosię, po czym wtuliła się we mnie. Uśmiechnąłem się i przytulając ją, zapytałem:
- „Ciężki dyżur?"
- „Nawet nie wiesz jak bardzo. Padam ze zmęczenia."
Pocałowałem ją czule w usta.
- „Odpocznij sobie. My z Zosią będziemy się już zbierać. Jutro ma od 8.00 zajęcia, a ja dyżur od 06.00."
- „O, ja też mam na 06.00." - odparła z lekkim uśmiechem.
- „To, widzimy się jutro."
Pocałowałem ją i przytuliłem mocno, po czym pożegnałem się i podziękowałem Pani Ludwice za pomoc. Zosia też pożegnała się z Anią i Panią Ludwiką. Po tym wróciliśmy do domu. Zosia całą drogę nawijała jak to z Anią było super. Gdy weszliśmy do domu, Zosia poszła się rozpakować i przygotować do szkoły, a ja powypełniałem niezbędne raporty. Zaraz potem poszedłem spać.
Następnego dnia obudziłem się nim zadzwonił budzik. Zjadłem śniadanie i zrobiłem Zosi. W dobrym nastroju ruszyłem do bazy. Na miejscu okazało się, że jeżdżę z Martyną i Piotrkiem. Niestety nawet nie zdążyłem pogadać z Anką, bo dostaliśmy wezwanie do szkoły tańca, bo jedna uczennica spadła ze schodów. Na miejscu od razu zaczęliśmy udzielać pomocy poszkodowanej, jednak wciąż przeszkadzała nam druga dziewczyna, kłócąc się z koleżanką. Przekonywała nas, że poszkodowana sama spadła ze schodów, że nikt jej nie zepchnął. Jakby mnie to cokolwiek obchodziło. Szybko zdiagnozowałem ranną i już mieliśmy zabierać ją do szpitala, gdy jej koleżanka upadła i dostała drgawek. Od razu ukucnąłem obok niej, każąc Martynie przygotować odpowiedni lek. Jednak coś nie dawało mi spokoju i już po chwili wiedziałam co. Dziewczyna nie miała żadnej padaczki, ona po prostu udawała. Nie wiem zupełnie w jakim celu. Zauważyłem jednak, że ma uraz ręki, więc pouczyłem ją i kazałem udać się z tym do lekarza rodzinnego. Po tym szybko zabraliśmy jej koleżankę do szpitala, gdzie zajął się nią Potocki.
Kolejne wezwanie dostaliśmy do mężczyzny, który wróżył z kart. Wyszła mu karta śmierci i próbował nas przekonać, że zaraz umrze. Oczywiście wszystko było w porządku, jednak zaraz sam się prawie zabił, spadając ze stołka, a potem ze schodów. Musieliśmy go zabrać do szpitala. Po drodze okazało się, że mężczyzna dostał jeszcze wstrząsu, a po chwili nam się zatrzymał. Walczyliśmy o niego prawie 30 minut, na szczęście wrócił, więc zawieźliśmy go do szpitala.
Wciąż jednak nie dawała mi spokoju przepowiednia, którą mi powiedział:
- „Dwie kobiety, które namieszają w życiu Pana Doktora."
Nie wierzę w takie głupoty, ale byłem ciekawy o co tutaj chodzi. W drodze do bazy wpadłem na Ankę, która szła do karetki. Zamieniliśmy tylko kilka słów i pocałowałem ją w policzek, bo musieli jechać. Zresztą my też zaraz dostaliśmy wezwanie. Po drodze wracając z pacjentem, zorientowałem się, że nigdzie nie mogę znaleźć swojej pieczątki. Zastanawiałem się, gdzie ja mogłem ją zgubić.
Oddaliśmy pacjenta, po czym wróciłem do bazy. Od Adama dowiedziałem, że dr Anna poszła do szpitala, więc udałem się tam. Idąc w stronę SORu, zobaczyłem, że w jednym pokoju panuje poruszenie. Podszedłem i zobaczyłem, że trwa akcja reanimacyjna mężczyzny, którego przywieźliśmy. Zdziwiło mnie bardzo zachowanie Potockiego. Zamiast strzelić mężczyznę, on kazał Ani tylko wentylować. Nie wiem, jakim cudem udało mu się przywrócić pacjentowi krążenie bez wyładowania, więc poprosiłem o wydruk z maszyny. Papier nie kłamał, ale jakim cudem Potocki się tego domyślił, przecież to było bardzo rzadkie zjawisko. Ale Ok, może po prostu miał szczęście. Spojrzałem na Anię. Kobieta była przestraszona i lekko się trzęsła. Objąłem ją ramieniem i ruszyliśmy do bazy. Była na szczęście pusta, więc mogliśmy porozmawiać. Siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu się odezwałem:
- „Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze, ale to wszystko jest bardzo dziwne."*
Wtem zadzwonił mi telefon, więc przeprosiłem Anię i spojrzałem na wyświetlacz. Znowu dzwoniła ta dziewczyna ze szkoły tańca.
„Co ta smarkula sobie wyobraża." - pomyślałem lekko zdenerwowany.
Odrzuciłem połączenie i wróciłem do rozmowy z Anką. Kobieta wciąż była zmartwiona i przestraszona.
- Słuchaj, może ma szczęście do tego rzadkiego przypadku i jego szybkiego rozpoznania."* - powiedziałem.
Ania nie wyglądała na przekonaną i odezwała się cicho:
- „Nie zawsze szczęście. Nasz znajomy w Stanach umarł z tego powodu. Młody facet."*
- „Przykre."*
- „A jeśli to Potocki?"* - zapytała nagle Anka.
Spojrzałem na nią zaskoczony, no chyba do czegoś takiego to by się nie posunął.
- „Nie wiem. Marek był moim przyjacielem, żaden romans. To było duże nieszczęście. Tak nagle?"* - dodała kobieta ze smutkiem.
- „Może Potocki jest na to wyczulony?"*
- „Wiktor, może to głupie co powiem. Ale nie sądzisz, że jest za dużo tych zbiegów okoliczności?"* - odpowiedziała całkiem poważnie.
Spoglądałem na nią zaskoczony, nie chciało mi się w to wierzyć.
- „Ale co chcesz przez to powiedzieć. Że Potocki ma coś z tym wspólnego?"*
Kobieta była zmartwiona, przestraszona i zdenerwowana.
- „Nie mam pojęcia."* - odpowiedziała.
- „Anka, prywatnie to okropny facet. Też go nie znoszę. Rozwodzisz się z nim, zalazł Ci w życiu za skórę, ale to świetny lekarz, wybitny."* - mówiąc to, przyglądałem się kobiecie. Wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać.
Nagle do bazy wpadł Piotrek, wołając:
- „Doktorze, mamy wezwanie."*
Pożegnałem się z Anią i już miałem wychodzić, gdy zatrzymał mnie jej głos:
- „Wiktor ... uważaj na niego."*
Mówiła to lekko drżącym głosem, a w oczach miała łzy.
- „Dobra."* - odpowiedziałem, próbując ją uspokoić.
Gdy szedłem do karetki, słowa Anki nie dawały mi spokoju. Z jednej strony nie chciało mi się wierzyć, że Potocki specjalnie naraziłby pacjenta na niebezpieczeństwo, ale przypuszczenia Anki zwykle się sprawdzały, a poza tym było za dużo zbiegów okoliczności. Postanowiłem pilnować Potockiego i zawsze patrzeć na to co robi.
To było moje ostatnie wezwanie w tym dniu, więc szybko znalazłem się w karetce, a Piotrek zaczął cofać, żeby wyjechać z parkingu. Nagle usłyszeliśmy walnięcie zwiastujące, że potrąciliśmy kogoś. Od razu wysiadłem i znalazłem się przy potrąconej. Okazało się, że to ta dziewczyna od udawanej padaczki. Co ona tu robi, przecież miała iść do lekarza rodzinnego?
Zapytałem ją jak się nazywa, a ona stwierdziła, że przecież wiem. Po czym upewniłem się, że „Pani Karolinie" nic groźnego się nie stało, po czym zabraliśmy ją do szpitala. Podczas jazdy kobieta zaczęła wygadywać jakieś głupoty na mój temat, a potem sugerować niewiadomo co, a na koniec zaczęła bawić się moją zgubioną pieczątką. Zabrałem ją jej. Oddaliśmy ją Potockiemu. Potem pomogliśmy rannemu chłopcu, do którego było wezwanie. Gdy go oddaliśmy, wreszcie mogłem wtrącić do domu. Wykończony wróciłem ponad godzinę po tym jak powinienem skończyć dyżur.
Przebrałem się i nie mając na nic siły, położyłem się do łóżka. Próbując zasnąć, myślałem nad tym, że ten cały „Potocki" i ta cała „Pani Karolina", to jeszcze nieźle namieszają. Mam tylko nadzieję, że nie skrzywdzą  znowu Ani ani nie zagrożą mojej rodzinie. Będę musiał ich bacznie obserwować i pilnować.

* Cytaty pochodzą z odcinka 103.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz