168. Zmęczenie

147 17 8
                                    

Minął miesiąc od kiedy Anka zapadła w śpiączkę. W ogóle sobie z tym nie radzę. Wciąż mam nadzieję, że się obudzę i okaże się to tylko złym snem. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, ale niestety to niemożliwe. Wciąż wierzę, że Anka się obudzi, ale jej szanse na wybudzenie maleją z każdym kolejnym dniem. Coraz bardziej się boję, że kobieta już nigdy się nie obudzi. Tak bardzo za nią tęsknię, bardzo brakuje mi naszych wspólnych wieczorów przy lampce wina, naszych przekomarzań, pocałunków i czułości. Nie potrafię sobie poradzić z tym, że jej przy mnie nie ma, coraz częściej popadam w przygnębienie, melancholię lub mam depresyjny nastrój. Bardzo łatwo też wybucham złością, o wiele za łatwo i nie umiem nad tym zapanować. Gabi dostaje na mnie coraz więcej skarg, że zachowuję się arogancko i agresywnie w stosunku do pacjentów. Kobieta próbowała przekonać mnie, że powinienem porozmawiać z psychologiem, ale odmówiłem. Nie chciałem z nikim o tym rozmawiać. Ostatnio też mocno schudłem, ponieważ nie mam ochoty nic jeść. Coraz bardziej zaniedbuję też Zosię, a ostatnio nawet potrafiłem ją skrzyczeć za nic. Widząc ból w jej oczach, czułem się jeszcze gorzej. Dlatego zacząłem jeszcze bardziej jej unikać. Potrafiłem całe dnie spędzać na bazie lub w szpitalu, biorąc dyżur za dyżurem lub przesiadując u Ani.

Dziś dyżur rozpocząłem o 09.00. Najpierw było spokojnie: dwa złamania i dwa nieuzasadnione wezwania, jednak potem był masowy wypadek komunikacyjny. Po nim miałem jeszcze dwa wezwania do zawałów. Jedno z nich było do pani Ludwiki, kobiety, która była dla Anki niczym matka. Wiedziałem, że zrobię wszystko, żeby ją uratować. Po dojeździe na miejsce zorientowałem się, że to Zosia wezwała pomoc. Zdziwiło mnie, bo z tego co pamiętałem powinna być jeszcze w szkole. Zapytałem ją o to i dowiedziałem się, że wnuczka pani Ludwiki, Asia uciekła, a kobieta zawiadomiła o tym Zosię, która od razu przyjechała. Obiecałem, że zawiadomię policję o zaginięciu, po czym zabraliśmy panią Ludwikę do szpitala. Tam od razu zajęli się nią lekarze, a ja wyszedłem na zewnątrz i wykręciłem numer Olgierda.
- „Hej Wiktor, co tam?" - przywitał się policjant.
- „Asia, wnuczka mojej znajomej wyszła przed godziną z domu i do tej pory nie wróciła. Ona ma dopiero osiem lat i nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Nie wiemy, gdzie jest."
- „Masz jakieś jej zdjęcie?"
- „Tak."
- „To mi wyślij, a ja od razu uruchomię Child Alert."
Przesłałem mu je, po czym podałem najważniejsze informacje dotyczące dziewczynki. Zaraz potem dostałem kolejne wezwanie do zatrucia i jeszcze jedno do omdlenia. Gdy wróciłem do bazy, zająłem się wypełnianiem dokumentów, a zaraz potem zjawiła się Zosia. Dopytała czy wiadomo już coś o Asi, a następnie zapytała co z babcią Lusią. Odpowiedziałem na jej pytania, po czym bardzo szybko ją zbyłem, jednak zbyt mocno. Widziałem w jej oczach łzy, ale nie miałem siły, żeby zareagować. Zaraz po zakończeniu dyżuru poszedłem do Ani. Znów siedziałem przy niej do późna. Potem wróciłem do bazy, gdzie przespałem się cztery godziny na kanapie, po czym zacząłem kolejny dyżur. Ten minął mi dość szybko. Niestety już rano pokłóciłem się z Zośką. W zasadzie to nawet nie pokłóciłem, po prostu ją zignorowałem. Widziałem, że dziewczyna dzwoni, ale odrzuciłem wszystkie jej połączenia. Jednak potem gdy już ochłonąłem, spróbowałem się z nią skontaktować. Niestety tak jak się spodziewałem, tym razem ona nie odebrała, co mnie wcale nie zdziwiło. Zmartwiło mnie to, że i od Martyny nie odbierała. Dopiero po jakiś dwóch godzinach nastolatka zadzwoniła, jednak ledwo się odezwałem, od razu mi przerwała, krzycząc, że znalazła Asię, że dziewczynka jest nieprzytomna i że wzięła jakieś leki. Zmartwiony od razu udałem się do karetki, wołając Martynę i Piotrka. Zastanawiałem się, co wzięła dziewczynka. Przecież ona miała dopiero osiem lat, a w tak młodym wieku niektóre substancje były wyjątkowo niebezpieczne. Po 10 minutach byliśmy na miejscu, gdzie od razu zająłem się Asią. Jej stan był zły, a kiedy Zosia pokazała mi pudełko po lekach i stwierdziła, że dziewczynka wzięła cztery tabletki, zorientowałem się, że jest bardzo źle. Od razu zabraliśmy ją do karetki i mieliśmy odjeżdżać, jednak znów pokłóciłem się z córką. Ona chciała jechać z nami, ale ja jej kategorycznie zabroniłem. Znów zbyt ostro zareagowałem, ale nie miałem czasu tego wyjaśnić, bo stan Asi się pogorszył. Postanowiłem, że wyjaśnię z nią wszystko wieczorem. Zabraliśmy Asię do szpitala, gdzie od razu zabrali ją na odział silnych zatruć.
Potem z racji tego, że skończyłem dyżur, wskoczyłem jeszcze na chwilę do Ani. „Porozmawiałem" trochę z nią.
- „Hej Aniu. Nawet nie wiesz jak ciężko dzisiaj i wczoraj było. Nie mogę sobie poradzić bez Ciebie. Znów reaguję gniewem na wszystko i znów pokłóciłem się z Zosią. Zbyt ostro ją potraktowałam. Nie wiem jak mam z nią rozmawiać. Tak bardzo mi Ciebie brakuje. A i jeszcze o czymś muszę Ci powiedzieć... tylko proszę nie denerwuj się... Chodzi o to, że... wczoraj przywiozłem panią Ludwikę do szpitala... dostała zawału, ale już jest w porządku... Jest coś jeszcze... Asia zażyła silne leki... Jest nieprzytomna, ale lekarze podali jej odtrutkę i jej stan jest stabilny. Nie martw się. Jest już w porządku. Dobra, będę się zbierał, muszę jeszcze pogadać z Zosią." - stwierdziłem, po czym dodałem:
- „Kocham Cię i wciąż tu na Ciebie czekam."
Pocałowałem ją w czoło, po czym wyszedłem ze szpitala. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę domu. Zamierzałem porozmawiać z Zosią i ją przeprosić. Przecież jej też musi być bardzo trudno. W końcu ona też bardzo tęskni za Anią, a teraz jeszcze jej babcia i Asia leżą w szpitalu. Jechałem powoli, jednak zaczynałem się robić senny. Kilka nieprzespanych nocy zrobiło swoje. Starałem się nie zasnąć, jednak obraz powoli zaczął mi się rozmazywać przed oczami. Chciałem zjechać na pobocze i się zatrzymać, jednak w tej samej chwili oślepiły mnie światła, straciłem panowanie nad kierownicą, a następnym co usłyszałem był huk. Z początku nie wiedziałem co się stało, oszołomiony siedziałem, wpatrując się w rozbitą szybę. Zastanawiałem się, czy się z kimś zderzyłem, czy też wjechałem w jakieś drzewo lub słup. Nie myślałem logicznie, nawet nie przyszło mi do myśli, żeby zadzwonić na pogotowie. Nie wiem ile czasu tak siedziałem, ale usłyszałem sygnał karetki. Już po chwili znalazł się przy mnie jakiś ratownik. Zapytał mnie:
- „Doktorze, słyszy mnie pan?"
Nie odpowiedziałem. Odpłynąłem, tracąc przytomność.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz