31. To nie koniec problemów?

434 19 20
                                    

Weszłam na oddział intensywnej terapii i niepewnie przystanęłam przy drzwiach. Widziałam jak Wiktor kurczowo ściska dłoń nieprzytomnej córki. Był tak bardzo załamany. Tak mi go było szkoda.
Czemu Zosia to zrobiła? Ktoś ją namówił, zmusił? Bo raczej sama by tego nie wzięła. Była za mądrą i rozsądną dziewczynką, aby wziąć to świństwo. Zdawała sobie strawę jak to może zadziałać.
Niepewnie zbliżyłam się do Wiktora i położyłam mu rękę na ramieniu. On podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć, ale tak bardzo się bałam. Jednak w końcu się odezwałam:
- „Wiktor, ... Zosia ma poparzone drogi oddechowe od eteru. ... Potocki go użył, żeby ją ściągnąć."*
- „Skąd wiesz?"* - odezwał się cicho.
- „Rozmawiałam z pielęgniarką, która tam z nim była. Tylko on go używał i to chwilę przed tym jak wszedł na most."* - odparłam, przemilczawszy fakt, że Stanisław sam mi to potwierdził.
Mężczyzna załamany, wpatrując się w podłogę, odezwał się:
- „Jak mogłem do tego dopuścić?"*
- „Do czego?"* - niepewnie zapytałam.
- „Uciekam w pracę, nie ma mnie w domu, nie wiem co robi moja córka! Jeżdżę bez przerwy tą cholerną karetką, ratuję ludzi, a nie potrafię zadbać o własne dziecko!"* - zawołał wyraźnie załamany.
- „Wiktor, nieprawda, nie bądź dla siebie zbyt surowy."* - odezwałam się, delikatnie go przytulając.
- „Jestem beznadziejnym ojcem."* - stwierdził.
Zaskoczona spojrzałam na niego. Przytuliłam go mocno i próbując uspokoić, zapewniłam:
- „Nie jesteś. Przecież bym Ci powiedziała gdybyś był."*
Wiktor mi nie uwierzył. Smutny i załamany wpatrywał się w córkę. W tej samej chwili Zosia zaczęła się dusić, a po chwili na salę wszedł Michał z pielęgniarkami. Wiktor poinformował go, że Zosia ma poparzone drogi oddechowe od eteru i został wyproszony z sali.
Starałam się wspierać Wiktora, był taki zagubiony i załamany. Przytuliłam go, szepcząc, że wszystko będzie dobrze.
Po jakimś czasie wyszedł Michał informując nas, że ustabilizowali stan Zosi, ale musieli ją wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej, po czym odszedł.
Wiktor wciąż był załamany, ale zaczął być też wściekły. Odsunął się ode mnie i zaczął chodził w kółko, powtarzając: „Jak on mógł to zrobić!" Zaczęłam się go bać, zawsze był taki spokojny, tak trudno było go wyprowadzić z równowagi, a teraz wręcz kipiał ze złości. Wtem odwrócił się do mnie i zawołał:
- „Ja on mógł to zrobić?!"
Widziałam w jego oczach wyrzuty, nie hamował się już ze złością i strachem. Zaczął ją wyładowywać na mnie.
- „Pytam się, jak on mógł to zrobić?!" - krzyknął, zbliżając się do mnie.
Ja przed oczami miałam nie Wiktora, a Stanisława. Coraz bardziej się bałam. Znów cofnęłam się pod ścianę. Czułam się tak samo osaczona, jak wtedy w gabinecie Stanisława. Niech mnie tylko nie uderzy. - błagałam płaczliwie w myślach.
Wiktor zatrzymał się tuż przy mnie.
- „Czemu on podał jej ten cholerny eter?!" - zapytał.
- „Nie wiem." - szepnęłam cicho.
Wtem Wiktor się odwrócił i idąc w stronę drzwi, zawołał:
- „Idę do niego! Zapytam się go o to osobiście!"
- „Nie! Wiktor, nie idź! Zostaw to!" - krzyknęłam, wiedząc, że ich rozmowa napewno źle się skończy.
Wiktor gwałtownie się do mnie odwrócił i powiedział tak lodowatym i złowieszczym szeptem, że aż się wzdrygnęłam:
- „Nie? A może Wy jesteście w zmowie? Ty i Stanisław. Może jest Wam na rękę, że Zosia prawie zginęła, a teraz walczy o życie w szpitalu, co?"
Stałam i patrzyłam na niego oszołomiona.
Jak on w ogóle śmiał zasugerować coś takiego? Że to ja niby chciałam śmierci Zosi? W takim razie po co ryzykowałam życiem, aby ją uratować? Do oczu napłynęły mi łzy. Czemu znów musiałam cierpieć, choć chciałam dobrze? Czemu ten świat jest tak niesprawiedliwy?
Spojrzałam na Wiktora. Był taki zagubiony. Chciałam wierzyć, że powiedział to tylko w złości, że naprawdę tak nie myśli, ale tak bardzo zabolały mnie jego słowa. Wiktor odwrócił się i wyszedł. Ja zsunęłam się po ścianie na podłogę. Tego wszystkiego było już dzisiaj po prostu za dużo, zaczęło mnie to wszystko przerastać.
Po chwili wstałam i weszłam do sali, gdzie leżała Zosia i chwyciłam ją za rękę. Siedziałam już dość długo, a Wiktor wciąż nie wracał. Zaczynałam się powoli martwić. Oby tylko w nerwach nie zrobił niczego głupiego.
Nagle, dziewczynka się poruszyła i powoli otworzyła oczy. Przez chwilę mi się przyglądała, po czym wyszeptała:
- „Gdzie tata?"
No właśnie, gdzie? Zamiast siedzieć przy córce i być przy niej jak się obudzi, to ten łazi nie wiadomo gdzie. - pomyślałam ze złością.
- „Poszedł coś załatwić. Zaraz wróci." - odpowiedziałam.
Zosia się zdenerwowała.
- „Jak zwykle go nie ma! Jak zwykle ma ważniejsze sprawy ode mnie!"
- „Zosiu, nie mów tak. Tata bardzo się o Ciebie martwił i wcześniej cały czas nad Tobą czuwał." - próbowałam ją uspokoić.
- „Niech się Pani lepiej nie odzywa! Co tu Pani w ogóle robi?! Zapraszał ktoś Panią?!"
Słowa dziecka zabolały mnie. Wiedziałam, że chciała tatę, zdawałam sobie sprawę, że to na niego jest zła, ale dlaczego znów to ja oberwałam?
Przez szybę zobaczyłam wchodzącego Wiktora, więc odezwałam się:
- „O, Wiktor już jest."
- „To dobrze! To niech sobie Pani idzie i nie wraca! Nie jest nam Pani do niczego potrzebna!" - krzyknęła do mnie ze złością.
Wyszłam z sali, mijając bez słowa Wiktora. Nawet na niego nie spojrzałam.
Wyszłam kierując się w stronę bazy. Po drodze wstąpiłam do przyszpitalnej apteki, kupić antybiotyk. Kolejną dawkę powinnam przyjąć za godzinę. Kupiłam go i wyszłam ze szpitala.
Szłam powoli, bo łzy rozmazywały mi drogę. Znów byłam niepotrzebna. Zdawałam sobie sprawę, że Wiktor i Zosia byli zdenerwowani, ale czemu musieli to wyładować na mnie? Przecież też byłam przerażona i prawie straciłam wczoraj życie. Teraz byłam wykończona. Od wczoraj nie spałam, do tego mało jadłam i jeszcze zakaziłam sobie ranę. Znów zaczęło kręcić mi się w głowie i jakby tego wszystkiego było mało, bardzo rozbolała mnie głowa. Nie wiem jakim cudem, udało mi się dojść do bazy, nie mdlejąc po drodze. Na miejscu, położyłam się na kanapie, próbując przezwyciężyć ból głowy i drgawki gorączkowe.
Rozmyślałam dlaczego wszyscy, frustrację za swoje niepowodzenia muszą wyładowywać na mnie. Najpierw Stanisław w Stanach, bijąc mnie i znęcając się psychicznie nade mną, teraz znowu Wiktor i Zosia, krzycząc na mnie i oskarżając. A myślałam, że już będzie lepiej. Płakałam, co wcale nie pomogło, wręcz sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Wiem za to, że nie wzięłam kolejnej dawki antybiotyku i przez to dostałam wysokiej gorączki, bo mój organizm próbował walczyć z zakażeniem.

*Cytaty pochodzą z odcinka 94.

Długo wyczekiwany ratunek...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz